Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
14 maja 2011
Australijskie wspomnienia
Zdzisław Rychlik

Zdzisław Rychlik urodził się 12 stycznia 1934 r. w Bielsku-Białej. Jego ojciec był prawnikiem, a matka farmaceutką. W roku 1956 ukończył studia z tytułem magistra inzyniera elektryka-automatyka. Przez wiele lat (do r. 1983) pracował w fabryce Aparatów Elektrycznych APENA, m.in na stanowisku kierownika laboratorium badawczego. Jest autorem 10 patentów na różne oryginalne rozwiązania aparatów elektrycznych, które znalazły zastosowanie w produkcji przemysłowej. W tym czasie napisał i opublikował szereg artykułów w prasie technicznej w kraju i za granicą. W 1970 roku zdał egzamin ze znajomości języka angielskiego przed Komisją Kwalifikacyjną Ministerstwa Handlu Zagranicznego, potwierdzający możliwość pełnienia funkcji doradcy technicznego dla Central Handlu Zagranicznego.

W latach 70. został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi, głównie za działalność społeczną w Stowarzyszeniu Elektryków Polskich. W latach 1983 r. - 1993 r. był zatrudniony w Biurze Handlu Zagranicznego Fabryki Samochodów Małolitrażowych ( FSM ) w Bielsku-Białej, gdzie pełnił m.in. funkcję dyrektora handlowego. Od 1988 r. był odpowiedzialny za homologację samochodu 126p (Niki) na rynek australijski. Po 40 latach pracy zawodowej (i wielu podróżach służbowych po świecie) przeszedł na emeryturę w 1996 r. W rok póżniej wydał książkę - pamiętnik pt. "Wspomnienia podróżnika i obserwatora”, gdzie opisał swoje zawodowe życie i podróże na tle epoki ostatnich 60 lat. Za zgodą autora publikujemy rozdział z tej książki o podróżach do Australii.

Z wiosną 1979 roku wyjechałem wraz z Januszem - dyrektorem z Elektrimu - w podróż akwizycyjną do Tajlandii, Australii i Indii. Przebywałem za granicą ponad miesiąc. Wpadłem w wir nowych zdarzeń, codziennie działo się coś nowego, sytuacje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Był to mój pierwszy w życiu pobyt w Bangkoku i Australii. W Bangkoku zatrzymaliśmy się w polecanym przez LOT hotelu Radża. Pobyt w Bangkoku minął mi szybko na rozmowach handlowych i zwiedzaniu miasta, które słynie ze wspaniałych budowli, cacek wschodniej architektury, których nie opisuję bo można się o nich dowiedzieć z przewodników turystycznych. Zapamiętałem, że w odróżnieniu od innych krajów tego regionu, w Tajlandii, a właściwie w Bangkoku, bo tylko tam byłem, wszystkie niemal taksówki posiadały klimatyzację. Bangkok, po kilkudniowym pobycie, pozostawił w mojej pamięci sympatyczne wrażenia. Byłem jeszcze kilka razy w tym regionie, ale zawsze tylko w obszarze tranzytowym portu lotniczego.


Z Bangkoku polecieliśmy do Sydney w Australii. Nowy kontynent zrobił na mnie duże wrażenie. Wówczas w Australii było bardzo mało kolorowych mieszkańców. Była to jakby oaza białych na antypodach. Sydney, pierwsze miasto w Australii, bardzo mi się spodobało. Oryginalnie położone, wzdłuż pagórkowatego wybrzeża, zachwyca pięknymi widokami. Miasto rozwijało się spontanicznie, więc zabudowa miejska nie jest tak zaplanowana jak np. w Adelaidzie, gdzie ulice są równoległe i prostopadłe do siebie i można je numerować podobnie jak w Nowym Yorku.

Na słynnym moście w Sydney w ciągu dnia zmienia się w zależności od potrzeb ilość pasów ruchu w obie strony. Obok niego wyrasta niezwykła, podobna do żaglowca, sylwetka budynku opery. Sydney pod względem położenia i oryginalności zabudowy można porównać, choć są całkiem inne, z Rio de Janeiro. Oba te miasta pozostawiają niezapomniane wrażenia na przybyszach. Nasz program, podczas mojego pierwszego pobytu w Australii, był bardzo napięty. Prowadziliśmy rozmowy w Sydney z firmą, która kupowała od nas wyłączniki typu DS (na licencji Westinghouse Electric Corporation), robiąc konkurencję australijskiemu producentowi tych samych wyłączników na tej samej licencji, którą równocześnie kupowaliśmy w USA. Firma Email, australijski producent wyłączników typu DS, miała długie, kilkumiesięczne terminy dostaw. Nasz kooperant, firma Mechtric, wykorzystała tę sytuację, stworzyła skład konsygnacyjny wyłączników DS kupionych od nas i dostarczała je klientom bez zwłoki. Kooperacja w tym zakresie wymagała szczegółowych technicznych uzgodnień, co było treścią naszych rozmów.


W tym samym celu odwiedziliśmy na krótko Perth w zachodniej Australii, gdzie mieściła się filia naszego partnera handlowego. Obaj panowie, Maurice Mac Mahon, oraz Bob Robson (z Perth), stali się wkrótce naszymi przyjaciółmi, jeszcze w czasie spotkań handlowych w Polsce. W Sydney w weekend spędziliśmy miły wieczór z rodziną Maurice w ich domu, gdzie po raz pierwszy byłem uczestnikiem “barbecue”. Jest to rodzaj naszego grilla. Smaży się różne mięsa na ruszcie, w czasie przyjęcia urządzanego na ogół w ogrodzie lub na tarasie w domu gospodarzy. Pije się do mięsa wino lub piwo. Jest to bardzo popularny i lubiany sposób spędzania wolnego czasu w gronie rodziny czy przyjaciół. Jeszcze nieraz miałem okazję urządzania “barbecue” podczas moich kilkukrotnych pobytów w Australii.

Do Adelaidy polecieliśmy na zaproszenie Polaka, pana P., właściciela firmy Cooler Group, producenta urządzeń chłodniczych i klimatyzacyjnych. Zwiedziliśmy firmę, potem były dyskusje na temat dostaw mikrosilników produkowanych ówcześnie w Polsce na licencji japońskiej. Elektrim był eksporterem tych silniczków. Po rozmowach handlowych, właściciel firmy pokazał nam miasto i zaprosił nas do domu na cały wieczór. Mieszkał jak większość zamożnych obywateli tego miasta na wzgórzach otaczających Adelaidę, która usytuowana jest na płaskiej równinie nadmorskiej. Willa pana P. była od frontu, z widokiem na miasto i wybrzeże morskie, prawie całkowicie przeszklona. Widok był imponujący.

Podczas wizyty poznałem brata gospodarza, który wyemigrował z rodziną z Krakowa i był szefem produkcji w fabryce. Poznaliśmy również jego żonę. Piękna blondynka, z wyglądu mająca nieco ponad dwadzieścia lat, w modnym wówczas dżinsowym stroju, zrobiła na mnie wrażenie. Po chwili zjawiła się, podobna jak dwie krople wody, druga niewiasta, prawie identycznie ubrana, w wieku “na oko” kilkunastu lat. Ze zdziwieniem dowiedziałem się, że jest córką przed chwilą poznanej “dżinsówy”. Mówię do mamy dziewczynki: “Nigdy bym pani nie podejrzewał o taką dużą córkę. Przecież pani wygląda na dwadzieścia kilka lat”. A ona na to: “Nie pan pierwszy mi to mówi. Ale opowiem panu autentyczną historię, która mi się zdarzyła. Kiedyś wracałam z Krakowa, gdzie byłam z wizytą u mamy, i w drodze do Sydney czekałam na połączenie w poczekalni tranzytowej na lotnisku we Frankfurcie. Dla skrócenia sobie czasu oczekiwania, siedząc w fotelu, czytałam jakąś książkę. Zauważyłam, że dwaj młodzi, przystojni panowie spacerują tam i z powrotem i uważnie mnie obserwują, równocześnie prowadząc między sobą rozmowę. Podczas któregoś z kolei przejścia obok mnie usłyszałam: „Wiesz, ta babka to jest warta grzechu”.


Spytałem: “I co pani na to?” Odparła: “Nic. Ale bardzo mi to pochlebiło. Oczywiście, nie dałam poznać po sobie, że zrozumiałam, co o mnie mówili”.

Ja natomiast już nie pierwszy raz w życiu upewniłem się, że będąc za granicą, nie należy nigdy zakładać, że ludzie nie rozumieją języka polskiego. Można bowiem znaleźć się w głupiej sytuacji. Na poparcie tej tezy podam przykład innego zdarzenia. Pewnego razu, wracając z Ankary z pracownikiem Elektrimu, panem Grzesiem, nadawaliśmy na lotnisku w Stambule nasz bagaż. Za nami stał w kolejce jakiś Hindus. Po formalnościach paszportowych i nadaniu bagażu przeszliśmy do poczekalni tranzytowej. Zajęliśmy miejsca w fotelach, naprzeciw nas usiadł ten Hindus z kolejki. W pewnej chwili, zupełnie niespodziewanie dla nas, nasz hinduski sąsiad zwrócił się do mnie nieskazitelną polszczyzną: “Czy pan zna pana M. z Bielska-Białej, pracownika Befamy*?” Zupełnie mnie zatkało. Pytam: “Skąd pan wie, że jestem z Bielska-Białej i gdzie się pan nauczył tak dobrze polskiego?” On na to: “Stojąc za panem w kolejce przy nadawaniu bagażu przeczytałem z zawieszki umieszczonej na pańskiej walizce, pana nazwisko i miejsce zamieszkania. Ponieważ znam pana M., pracownika Befamy, który mieszka obecnie w Bombaju i pracuje w tamtejszej ekspozyturze Befamy, pomyślałem, że może go pan także zna. A polskiego nauczyłem się w Bombaju. Jestem dyrektorem handlowym fabryki maszyn włókienniczych, i konkuruję na rynku hinduskim z Befamą”.

Rozmawialiśmy potem trochę na różne tematy. Podziwiałem w myśli jego doskonałą polszczyznę. Po chwili do rozmowy włączył się Grzesio, mówiąc do naszego Hindusa: “Już rozmawiacie panowie po polsku 11 minut i jak dotąd zauważyłem tylko jeden błąd gramatyczny w pana wypowiedziach”. Od słowa do słowa umówiliśmy się w końcu na spotkanie w Elektrimie. Dowiedziałem się potem, że Elektrim nawiązał z naszym Hindusem współpracę handlową.

Wracam jednak do mojego pobytu w Australii. Z Sydney polecieliśmy na krótką wizytę do Perth, do filii firmy Mechtric, którą zarządzał Bob Robson. Zwiedziliśmy firmę, która już wtedy była całkiem skomputeryzowana. Był to wielki magazyn z którego wysyłano towary głównie na teren Zachodniej Australii. Zarządzanie magazynem w zakresie zakupów i sprzedaży prowadzone było komputerowo. Każdy pracownik miał swoją końcówkę. Budziło to wówczas we mnie zachwyt, ponieważ w Polsce takie magazyny funkcjonowały na podstawie ręcznie prowadzonych kartotek. Bob Robson pokazał nam trochę Perth. Spędziliśmy miło z nim dzień. Nocą odlecieliśmy z powrotem do Sydney. W Sydney bardzo się nami opiekował pracownik konsulatu. Jak na pracownika placówki dyplomatycznej był bardzo aktywny i naprawdę miał ambicję “rozkręcić” handel z Polską. Według moich doświadczeń, tacy ludzie jak on zdarzali się rzadko. Muszę przyznać, że państwo K. uważali za swój obowiązek również zapewnić nam miły pobyt w Sydney. Byliśmy więc zapraszani do nich do domu na kolacje, pokazywali nam również miasto.

Kilkunastodniowy pobyt w Australii minął szybko i był kolorowy jak obrazki w kalejdoskopie. W drodze powrotnej do Polski rozstałem się z Januszem w Bangkoku, skąd on wracał bezpośrednio do Warszawy, a ja leciałem jeszcze do New Delhi, gdzie czekała na mnie inna delegacja z Elektrimu, z udziałem dyrektora naszej bielskiej fabryki. Mieliśmy tam finalizować jeden z następnych kontraktów eksportowych dla Indian Railway. O tej wizycie już pisałem częściowo w moim pamiętniku, wspominając o pobytach w Indiach, więc teraz dodam tylko, że po około dwóch tygodniach pobytu, powróciliśmy do Polski z sukcesem, to znaczy podpisaliśmy nowy kontrakt na dostawy rozdzielnic i wyłączników szybkich.

Zdzisław Rychlik, "Wspomnienia podróżnika i obserwatora"

CDN

Miła niespodzianka: liścik z Bielska-Białej