Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
15 grudnia 2011
Jindabyne again! Talking to Bob Young and Peter Bird
Ernestyna Skurjat-Kozek. Photo Bogumiła Filip

Bob Young
Yet another trip to Jindabyne. This time to meet Bob Young, president of the local Aero Club which donated several flights for next year's K'Ozzie Fest. And to talk to Peter Bird of the new organisation "Jindabyne Destination" which was recently established at the local Chamber of Commerce. "Kosciuszko Heritage Inc." has decided to join "Jindabyne Destination" thus having a chance to get into the local business network.

Ernestyna Skurjat-Kozek talks to Bob Young, President of Jindabyne Aero Club. Dur. 8 min 13 sec.

www.jindabyneaeroclub.org.au

And now in Polish.

I znowu poniosło nas do Jindabyne. W niedzielę 11 grudnia odbyło się tam uroczyste otwarcie społecznej sceny (Community Stage), wybudowanej z inicjatywy Mountains Life Church, a przekazanej lokalnym władzom, czyli Snowy River Shire Council. O uroczystościach pisalismy wczoraj. Tu jest link do reportażu

W podróży towarzyszyła mi Bogusia Filip w potrójnej roli: fotoreportera, kierowcy i mojej opiekunki (do czasu operacji biodra w lutym 2012 r. skazana jestem na wózek inwalidzki). Otwarcie sceny było znakomitą okazją do spotkania i podtrzymania przyjaźni z różnymi osobistościami, które pomagają nam w organizacji festiwali kościuszkowskich.

Jednak głównym celem podróży była narada z prezesem lokalnego Aero Club, Bobem Youngiem. To właśnie na terenie lokalnego lotniska organizujemy 15 kwietnia 2012 r. – w ramach Festiwalu - polsko-aborygeńskie loty przyjaźni nad Górą Kościuszki. Tak się miło składa, że kilku pilotów – członków tego aeroklubu zafundowało nam PIĘĆ lotów. Decyzja zapadła w październiku; teraz była pora pojechać i zobaczyć, jak wygląda venue, jak sensownie zaplanować logistykę na ten wielki dzień.




Tak więc w dzień po inauguracji sceny pojechałyśmy z Bogusią na lotnisko, gdzie już czekał na nas Bob. „Lotnisko” to może za wielkie słowo, angielskie określenie jest tu bardziej na miejscu: air field. Władze lokalne dzierżawią ów air field, bajecznie usytuowany między pagórkami a Jeziorem Jindabyne, od Department of Lands, a Aero Club wynajmuje kawałek tej posiadłości na swoje potrzeby. Całość rozłożona jest na trzech poziomach: na najwyższej skarpie znajduje się kilka hangarów, nieco niżej jest trawiasta niecka, na której będziemy "piknikować”, a jeszcze niżej znajduje się pas startowy – zwykła polna droga, czyli dirt road.




Nieco dalej, na pagórku znajduje się bardzo prosty, w kształcie kontenera, domek klubowy, a przed nim kilka stołów z ławami, obok płyta BBQ. Na pobliskich łąkach piękne żółte kwiaty , czyli „pest” – dla nas to jednak cenne zioło, dziurawiec, którego naręcza oczywiście nazbierałyśmy.

Bob czekał na nas przy bramie nr 2 i popilotował nas przez dziurawcowe łąki do hangarów, gdzie parkują Cessny i inne małe samoloty. Tu się odbyła nasza narada i wizja lokalna. Przy okazji zrobiłam wywiad z Bobem, bo jest to bardzo ciekawa postać, były pilot jumbo-jetów, przez wiele lat „buszujący” po międzykontynentalnych trasach.

Urodził się w Anglii. Jako 20-paroletni pilot wyruszył do Libii, gdzie latał w służbie królewskiej rodziny, a potem Kaddafiego. Przygód było co niemiara, o niektórych pisał na aeroklubowej stronie internetowej. Potem były lata lotów po Europie, następnie okres amerykański (tamtejsza licencja), no i praca w British Caledonian. Od roku 1980 Bob latał juz na Boeingach 707, oczywiście dookoła świata...Z Boeingów przeniósł się na DC 10, którym latał również do Australii. W wieku 38 lat został kapitanem tego samolotu. Z DC 10 spowrotem na Boeinga, tym razem 747...




Jako pracownik British Airways musiał w wieku 55 lat pójść na obowiązkową emeryturę...ale że nie uśmiechał mu się jeszcze los emeryta, znalazł zatrudnienie w Korean Airlines, gdzie latał na samolotach pasażerskich oraz towarowych. Żonaty z piękną stewardesą osiadł w Australii w roku 2004. W latach 2004-2009 państwo Young mieszkali w nadmorskiej dzielnicy Sydney, Collaroy, skąd przeniesli się do malowniczego, zacisznego Jindabyne. Bob oczywiście zainteresował się lokalnym aeroklubem, którego wkrótce został prezesem, kupił sobie na spółkę z 2 partnerami samolocik Jabiru 230, lata średnio raz na tydzień – ot, dla przyjemności.

Pytam, czy nie żal mu tych wielkich samolotów. Odpowiada, że owszem, ale trzeba było zatroszczyć się o swoje zdrowie, bowiem dużo latał ponad Biegunem Północnym, gdzie jest duże promieniowanie i ciągle żył w obawie o swoje płuca. Przeszedł wiele badań, ale teraz wszystko jest OK. Bob najwidoczniej lubi różne wyzwania, bo ostatniej zimy pracował w Jindabyne jako skitube driver. Przeszedł 5-tygodniowe szkolenie. Bardzo mu się ta praca spodobała i w następnym sezonie narciarskim będzie znowu tam pracował... na pół etatu.

Jako prezes aeroklubu marzy o osiągnięciu kilku ważnych celów. Po pierwsze – pragnie zdobyć fundusze na budowę klubu; zgromadził już ponad 14 tysięcy dolarów, ale potrzebuje jeszcze 50 tysięcy. Ma nadzieję, że zasili kasę po wielkim balu, jaki zorganizuje w lutym 2012 r. Po drugie – pragnie wyposazyć lotnisko w energię elektryczną, co będzie kosztowało jakieś 80 tys. dolarów.Prąd bardzo by się przydał w hangarach i warsztatach (trudno bazować na generatorach) a także na samym lotnisku, zwłaszcza na wypadek emergency w postaci bush fires. Po trzecie – trzeba będzie wyasfaltować pas startowy, a koszt wyniesie co najmniej 70 tysięcy dolarów. Wielkie plany! Ale chyba realne, skoro grupce entuzjastów udało sie w 2 lata zdobyć fundusze, zaprojektować i wybudować betonową scenę (z pięknym dachem i podziemnym magazynem) nad Jeziorem Jindabyne.

Prezes chętnie udostępni lotnisko na Festiwal Kościuszkowski, mając nadzieję, że spopularyzujemy jego placówkę, a rozgłos pomoże zdobyć jakże potrzebne fundusze. Zresztą, jak już będzie zbudowany porządny klub, prezes będzie chciał udostępnić lotnisko nie tylko garstce hobbystów, ale całej lokalnej społeczności. Na pożegnanie Bob wyraża nadzieję, że 15 kwietnia będziemy mieli piękną, bezdeszczową pogodę i nie za gorąco...should be a great day!

My jako Polonia możemy na różne sposoby wspomóc aeroklub. Na przykład wykupując członkostwo za jedyne 35 dolarów rocznie, mając szansę polatać cudzymi samolotami, albo i własnym (kogo na to stać). Warto może podkreslić, że kombatantom oferuje się darmowe członkostwo.

www.jindabyneaeroclub.org.au

Z lotniska pojechałyśmy parę kilometrów dalej do Moonbah, aby w przykościelnym parku zrobić różne pomiary pod kątem festiwalowego pikniku, który ma się odbyć 14 kwietnia 2012. A potem jeszcze jedno spotkanie, to już w miescie. Byłyśmy umówione z Peterem Bird, który działa w nowo powstałej organizacji „Destination Jindabyne”. Ma ona status podkomitetu w lokalnej Chamber of Commerce, której Peter jest członkiem. Nasza organizacja „Kosciuszko Heritage Inc.” planuje wstąpienie do „Destination Jindabyne”, ponieważ widzi tu wiele korzyści: od lat marzyło się nam nawiązanie kontaktów z lokalnym społeczeństwem oraz byznesami, ale szło jak po grudzie.


Moonbah Churchyard...we might have a wedding here next year!


Peter Bird of Destination Jindabyne with Ernestyna, the President of Kosciuszko Heritage Inc.

„Destination Jindabyne” życzliwie patrzy na nasze festiwale (takie imprezy w sezonie letnim są w ich interesie!). Przedyskutowałam z Peterem nasze plany na rok 2013, kiedy to mamy festiwal z okazji setnej rocznicy odprawienia historycznej mszy św. na Górze Kościuszki. Obiecał wielką pomoc... nawet w pisaniu podań o australijskie granty. Nic nie mogło ucieszyć mnie bardziej, niż taka oferta. Wyglada na to, że pięć festiwali kościuszkowskich nie pozostało niezauważonych i wyrobiło nam tam dobrą markę . Tak więc z kolejnej podróży „służbowej” do Jindabyne wracałam z lekkim sercem, z poczuciem, że nareszcie widać światło w tunelu...

Ernestyna Skurjat-Kozek