26-go września 1944 r. na Mokotowie trzeba było bronić przed atakiem niemieckim ostatni punkt oporu - budynki szkoły na ulicy Woronicza.
Nie było już dowódców (zabici, ranni lub zaginieni). Poszedłem więc na ochotnika, z prawą ręką ciagle na temblaku od poprzedniej rany, prowadząc grupkę chłopców. Rezultat był do przewidzenia. Dostaliśmy się pod taki ogień niemiecki, że po wielu stratach i z drugą ręką przestrzeloną musiałem się wycofać.
Na szczęście moja łączniczka, sanitariuszka “RENA” - Halina Wołłowicz - była obok. Ryzykując stratę swoich spodni, paskiem od nich związała mi rękę i zatrzymała fontannę krwi. Chłopcy zatargali mnie do “szpitalika” w piwnicy pobliskiej willi i ulokowali na sienniku pod schodami, który się właśnie zwolnił, gdyż poprzedni właściciel niedawno umarł.
Rano, 27-go września, jedna z “siostrzyczek” obudziła mnie mówiąc: “panie podchorąży Niemcy są”. I byli, kazali wyjść z piwnicy. Pomyślałem, że trzeba wyjść, bo jak nie, to wrzucą granaty. Wygramoliłem się na bardzo chwiejnych nogach, a za mną czterech innych rannych. Reszta nie mogła się nawet ruszyć.
Wychodząc z ciemnej piwnicy na światło dzienne miałem przymróżone oczy i zatrzymałem się na chwilę na progu. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem przed sobą w odległości trzech kroków stojącego żołnierza niemieckiego, uzbrojonego po zęby. Patrzyliśmy na siebie przez sekundę lub dwie, o dziwo, nie z nienawiścią, ale z ciekawością. Pomyślałem wtedy: ”dla mnie wojna się skończyła, ale dla ciebie…?”
Niemcy pogonili nas pod najbliższą ścianę i postawili twarzami do niej. Zdążyłem jeszcze zauważyć stojący w odległości dziesięciu metrów ciężki karabin maszynowy z obsługą, skierowany w naszą stronę. Szeptem powiedziałem do kolegi obok “oni nas zaraz rozwalą, co możemy zrobić?” „NIC-odpowiedział.”
No i czekaliśmy, wydawało się, że wieczność, na salwę i opuszczenie tego świata, który mimo pochmurnej pogody, w tym dniu wydawał się bardzo przyjemny.W pewnym momencie szum się podniósł, zjawił się niemiecki oficer i wstrzymał egzekucję. Później dowiedzieliśmy się, że w tym dniu, 27 września 1944 dowódca Mokotowa podpisał kapitulację i to nam uratowało życie.
Jerzy Wiesław Fiedler (w Armii Krajowej: plut.pchor “GROT”, D-ca IV plut, komp. K-1, pułk “Baszta”)
|