Sobotnie uroczystości rozpoczęły się o godzinie 11 rano uroczystą Mszą świętą odprawioną na Rawson’s Pass. Warunki pogodowe zmusiły organizatorów do zmiany planów i ostatecznie pomieszczenie gospodarcze pracowników Parku Narodowego stało się na kilka godzin kaplicą. Głównym celebrantem był biskup Julian Porteous, prawa ręka kardynała Georga Pella z Sydney, a koncelebrantami – ks. Przemysław Karasiuk, obecny Prowincjał Księży Chrystusowców w Australii i NZ oraz poznani wczoraj dwaj Franciszkanie z Perth: księża Tomasz Bujakowski i Stanisław Tomasiak. Był także zaproszony lokalny proboszcz ks. Peter Miller, ale nie mógł przyjechać, ponieważ miał po południu dawać ślub w Thredbo i mógłby nie zdążyć. O oprawę muzyczną zadbali Klaudia Sosin oraz ksiądz Stanisław Tomasiak z Teatru Scena 98 a także Halina Gad, Basia i Oliwia Kierdal oraz Aleksandra Stanisławczyk.
Obejrzyj fotogalerię zdjęć z Mszy św.
Chętnych do uczestniczenia w tej jubileuszowej Mszy świętej było wielu, ale ze względu na ograniczoną powierzchnię unikalnej strefy ekologicznej Dyrekcja Parku zezwoliła wydać tylko około 100 oficjalnych zaproszeń i przepustek. Ale czyż można komukolwiek zabronić wejścia na górę? Wykorzystując taką możliwość, na Rawson’s Pass przybyło o wiele więcej wiernych. Po Mszy wszyscy udali się w procesji z krzyżem na szczyt Góry Kościuszki i tam otrzymali specjalne, biskupie błogosławieństwo.
Wspomniałam, że Msza św. na Rawson’s Pass była jubileuszową. Dokładnie sto lat temu, w niedzielę, 23 lutego 1913 roku na szczycie Mt Kosciusko (wtedy tak oficjalnie pisano jego nazwę) została odprawiona pierwsza katolicka Msza święta, której przewodniczył arcybiskup Sydney Michael Kelly w koncelebrze z biskupem Dwyer i innymi księżmi. W książeczce „Mt Kosciuszko Centenary Mass 2013. Souvenir Booklet” zredagowanej przez panią Ernestynę Skurjat-Kozek i wydanej specjalnie na tę jubileuszową okazję, przeczytałam opis przygotowań do uroczystości sprzed stu lat: Organizatorem był ksiądz Norris z Cooma oraz mieszkańcy Jindabyne i Moonbah. Już od czwartku zjeżdżali się ludzie; przybywali samochodami i konno. Jedni mieszkali w hotelu, inni rozbijali obozowiska. Dokładnie o godzinie 10.30 rano na szczyt przybył arcybiskup Kelly witany entuzjastycznie przez wszystkich obecnych (około 200 osób). Pogoda tamtego dnia była piękna, a Msza święta odprawiana w specjalnie rozstawionym na tę okazję ręcznie dekorowanym namiocie.
Biskup Julian Porteous w chwilę po udzieleniu błogosławieństwa na szczycie Mt Kosciuszko. Z tyłu za biskupem artysta Grzegorz Dąbrowa z wykonanym przez siebie krzyżem specjalnie na tę okazję. Foto Urszula Lang |
Czytając ten opis, nasunęło mi się porównanie: sto lat temu panowała piękna, słoneczna pogoda i Msza odprawiana była w namiocie, na szczycie – w tym roku panował ziąb, wichura i deszcz, z powodu których uroczystość została przeniesiona do „szopy”, ponad 100 metrów niżej. I na tym kończą się różnice. Bo dokładnie wiek temu i teraz panował ten sam duch – duch wiary w tego samego Boga, jedność i głębokie przeżycie Eucharystii oraz świadomość przebywania na „dachu Australii”. W 1913 roku pewnie wśród modlących się na szczycie nie było Polaków, teraz, chociaż Msza św. odprawiana była w języku angielskim, zebrało się nas wielu - potomków Edmunda Strzeleckiego i generała Tadeusza Kościuszki. Miejmy nadzieję, że za kolejne sto lat następne pokolenia katolików przybędą na szczyt Mt Kosciuszko, aby wyznać wiarę w Jezusa Chrystusa.
Zamontowanie aparatury nagłaśniającej zajmuje 2-3 godzin. Andrzej Strzelecki "w galopie" |
W tym samym czasie, gdy na Rawson’s Pass była odprawiana Msza święta, przy pomniku Strzeleckiego wrzała praca. Niewielka grupka osób przygotowywała wszystko do popołudniowej imprezy. Trzeba było zmontować scenę, zainstalować nagłośnienie, rozłożyć markizy dla oficjalnych gości. Pan Andrzej Strzelecki rozstawiał nagłośnienie i oświetlenie. Ten operator dźwięku i światła na wielu imprezach w Adelajdzie jest także „przyjacielem” Festiwalu Kościuszkowskiego. Co roku przywozi swój sprzęt samochodem i w tym celu pokonuje tysiące kilometrów z Adelaide do Jindabyne. Tak było i w tym roku.
Przez cały czas do parku „wpadali” ci, którzy dopiero teraz zjeżdżali do Jindabyne i każdy dobrze wiedział, dokąd kierować swoje pierwsze kroki po przyjeździe. Niektórzy z chęcią przyłączali się do pomocy. Na chwilę pojawiła się także pani Bożena Makowiecka z zespołu „Zayazd”, jedna z wielu artystów mających występować na Festiwalu. Pomiędzy wszystkimi krążyła pani Ernestyna, która czuwała nad każdym szczegółem. Załatwiwszy sprawę z prądem, martwiła się teraz o pogodę („bo jeśli się rozpada, trzeba wszystko przenosić do klubowej sali”), o stoiska z jedzeniem („żeby wystarczyło”) i co chwilę odbierała stresujące telefony z informacjami, że „ktoś odwołuje w ostatniej chwili przyjazd, bo...”. Jeździła też między hotelem a parkiem, dowożąc książeczki, broszurki, plakaty, wodę i inne potrzebne rzeczy. Wiedząc, że ma problemy z dyskiem, zastanawiałam się, skąd u niej tyle siły i energii...
Pani Ernestyna w toku przygotowań, a nad nią granatowe niebo. |
Ponieważ chciałam zobaczyć przygotowania do Festiwalu „od zaplecza”, zrezygnowałam z udziału we Mszy św. i zostałam w Jindabyne. Pomogłam trochę przy oświetleniu i gdy nie było już dla mnie więcej pracy, wybrałam się na zwiedzanie okolicy. Zaczęłam od jeziora Jindabyne, bo pomnik Strzeleckiego znajduje się tuż przy nim. Jadąc od strony Cooma (z kierunku Canberry) lub zjeżdżając z Charlotte Pass można podziwiać piękno tego sztucznego zbiornika wodnego, który powstał w wyniku zapory zbudowanej na Snowy River. Jest to dość długie jezioro, o nieregularnej linii brzegowej, a jego powierzchnia wynosi około 30 kilometrów kwadratowych. Znajduje się na nim kilka uroczych wysepek, a wzdłuż brzegu ciągnie się promenada. Spacerując tą alejką mija się co jakiś czas mini plaże, gdzie indziej brzeg porastają szuwary, w innym miejscu leżą ogromne głazy.
Spacer nad jeziorem |
Srebrzyste ogniki |
Fitness Track |
Betonowa ścieżka wzdłuż jeziora |
Z każdego miejsca jezioro wygląda inaczej, a gdy zza chmur przebijało się słońce, jego promienie odbijały się w tafli wody, której szarość zastępowały srebrzyste „ogniki”. I panował tam niesamowity spokój, którego nie był w stanie zakłócić nawet widok groźnych, czarnych chmur wiszących nisko nad otaczającymi jezioro górami. Sielanka... Czyż można się dziwić, że pływają w nim pstrągi i łososie.
W Jindabyne swoją siedzibę ma dyrekcja Kościuszkowskiego Parku Narodowego, a w jej budynku znajduje się Centrum Informacji Turystycznej, w której można zaopatrzyć się w mapy, przewodniki i informatory oraz zapoznać się z aktualnymi warunkami pogodowymi w górach dzięki satelitarnemu przekazowi obrazów (na żywo). Bardzo ciekawie przedstawia się przestrzenny model Gór Śnieżnych, na którym „z lotu ptaka” można zobaczyć wszystkie masywy górskie, przełęcze i doliny. Jest tam także stała ekspozycja o wyprawie Pawła Edmunda Strzeleckiego oraz sala kinowa.
Samo miasteczko nie jest duże i może właśnie dlatego posiada fajną atmosferę. Niewielkie centrum handlowe z górską architekturą przyciąga turystów swoim klimatem. W czasie lunchu stoliki małych kawiarenek i restauracyjek były pełne i w przeciwieństwie do spokoju nad jeziorem, panował tu gwar, ale nie hałas, co dodawało temu miejscu dodatkowego uroku. Co chwilę słyszało się polską mowę, bo w tych dniach było nas, Polaków, naprawdę dużo.
Oficjalne otwarcie Festiwalu było zaplanowane na godzinę 17.00, ale już od 14 do parku im. Banjo Patersona przybywali jego uczestnicy. Na kilka godzin Polacy objęli w posiadanie Jindabyne i Sir Paweł Edmund Strzelecki nie był osamotniony. Z głośników rozbrzmiewała polska muzyka, a w stoisku restauracji „Kopernik” z Canberry serwowano nasze narodowe potrawy. Gorące dania rozgrzewały (było dosyć chłodno), syciły i były smaczne - dawno nie jadłam tak wspaniałego bigosu. Zachęcająco wyglądały placki ziemniaczane, „niestety” porcja kapusty z kiełbasą była tak ogromna, że na placki nie było już miejsca w żołądku. A przecież chciało się także spróbować pysznych, domowych wypieków. Trochę zaskoczyło mnie, że było tylko jedno polskie stoisko na takim festynie. Nie wiem, czy nikt więcej się nie zgłosił, czy może inni zrezygnowali w ostatniej chwili. Ogromne podziękowania należą się właścicielom restauracji „Kopernik”, którzy nie wystraszyli się pogody i przebyli około 180 km, aby nas nakarmić. Bez ich stoiska byłoby z nami marnie.
Stanowisko z lokalnie produkowanym piwem "Kosciuszko" |
Po prawej stanowisko "Kopernika", a obok "Kosciuszko Pale Ale" |
Jak wspomniałam, festiwal odbywał się przy pomniku Pawła Edmunda Strzeleckiego w parku im. Banjo Patersona. Polski podróżnik, stojący na wysokim postumencie patrzy i wskazuje wyciągniętą ręką w kierunku Góry Kościuszki. Pomnik jest darem Polski dla Australii z okazji jej dwustulecia. Powstał z inicjatywy australijskiej Polonii, przy poparciu władz stanowych Nowej Południowej Walii (NSW) i lokalnych. Wszystko to jest opisane na jednej z pamiątkowych tablic. Uroczyste odsłonięcie nastąpiło 14 listopada 1988 roku. Obok wspomnianej wcześniej tablicy znajdują się jeszcze dwie - informujące (jedna po polsku, druga po angielsku) o ogromnych zasługach i wkładzie Pawła Edmunda Strzeleckiego w dzieło zbadania Australii i jej rozwoju, między innymi dzięki odkryciu złóż wielu metali i minerałów.
Pomnik polskiego badacza góruje nad parkiem i jest, niestety, także obiektem zainteresowania ptaków, które często siadają na jego głowie. Napisałam „niestety”, bo ci fruwający goście zostawiają białe „ślady” swojego pobytu, co z daleka wygląda jak siwe pasemka włosów, lecz z bliska szpeci głowę Strzeleckiego. Szkoda, że władze Jindabyne nie zadbały o wyczyszczenie pomnika z okazji Festiwalu...
Link do I części Wspomnień
Marysia Thiele o Festiwalu
Audio Files from K'Ozzie Fest 2013
Ciąg dalszy nastąpi
Z dalekiej Adelajdy Kamilla Springer |