RÓŻE CZERWONE JAK MAKI. | Tyle ciekawego dzieje się w naszej Polonii, że brakuje czasu na opisanie tego wszystkiego... Jeśli ja nie nadążam z opisywaniem, to pytanie, kto nadąża z czytaniem? Takie to czasy, że wszyscy są zagonieni, z emerytami na czele. Nic dziwnego, bo oni właśnie dopiero teraz odrabiają zaległości z całego życia.
Jednym z takich wiecznie zalatanych emerytów jest żyjąca legenda, Gwidon Borucki. Odwiedza szpitale i domy starców, pociesza, śpiewa, bawi i wzrusza...Jak się przyznał, nawet nie ma czasu słuchać audycji Radia SBS....
W 93 wiośnie życia (a dokładnie w dwa dni po urodzinach) wybrał się z Melbourne do Sydney. Jego marzeniem było wystąpić na wolnej, polskiej ziemi, ale w tym wieku strach podóżować aż na drugi koniec świata, więc wypatrzył skrawek polskiej ziemi nieco bliżej: w konsulacie RP w Sydney.
Gwidon Borucki z konsulem Grzegorzem i Magdaleną Jopkiewicz oraz Mirkiem Mekiną. |
Podróż mu zafundował biznesmen Mirek Mekina (Mekina Travel), który przyleciał razem z nim i który przywózł arcyciekawy material filmowy, a w nim archiwalne zdjecia oraz fragmenty z filmów, w których – jak sam Pan Gwidon wspomina – przypadała mu zwykle rola jakiegoś prince’a albo łobuza.
W zimny, deszczowy dzień 4 września zebrali się w konsulacie wszyscy ci, którzy na własne oczy chcieli obejrzeć i posłuchac legendarnego wykonawcę pieśni „Czerwone maki na Monte Cassino”. W pierwszej części spotkania obejrzeliśmy montaż zdjęciowo-filmowy, tu i ówdzie komentowany przez Pana Gwidona, a po przerwie zaczął się koncert.
Pan Gwidon akompaniując sobie na fortepianie spiewał piosenki głownie patriotyczne i wojskowe, mniej więcej te same, które znajdują się na kasecie, którą tego dnia można było kupić: „Gwidon Borucki, 29 piosenek”. Ale były i takie, których nie ma na kasecie. Na przykład wzruszająca piosenka o wojskowym psie Bobku, który przyłaczył się do żołnierzy Armii Andersa w Kazachstanie i wiernie dotrzymywał im towarzystwa do czasu, gdy zginął pod Monte Cassino...
Jako psia mama, popłakałam się słuchając tej piosenki na koncercie i póżniej odtwarzając ją w radio. Mówił mi Pan Gwidon, że ma w Melbourne takich znajomych, którym samochód zabił psa i oni też płaczą ilekroć słyszą tę piosenkę.
Były i piosenki zabawne, na przykład „Strach”, to o dziewczynie, którą w lesie napotyka strach „co ma niebieskie oczy” i którego ona ma ochotę spotkać jeszcze raz i jeszcze raz...Była poruszająca serce dramatyczna piosenka o żołnierzu pragnącym dojść do Warszawy („Droga do Warszawy”) i rzewny „Zabłąkany kujawiak”.
Była oczywiście słynna piosenka „Czerwone maki na Monte Cassino”, która swym prostym serdecznym tekstem Ref-Rena podbiła miliony polskich serc w Polsce i na emigracji. Opowiadał też Pan Gwidon tego wieczoru, jak powstała ta piosenka i jak to do pierwszej próby zerwano go o szóstej rano 19 maja Roku Pańskiego 1944.
Ileż to razy w swoim życiu wykonał Pan Gwidon tę piosenkę? Jeszcze tam, na szlaku bojowym, potem dla Polonii w Anglii, następnie dla Polonii australijskiej...Setki razy czy tysiące? A śpiewając, przez pół wieku akompaniował sobie na akordeonie, który zdobył w Italii, jeszcze w czasie wojny, w zbombardowanej fabryce. Słynny akordeon znajdzie swe miejsce w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie jako ważny rekwizyt Armii Andersa. Od czasu złamania ręki Pan Gwidon akompaniuje sobie na pianinie. A ręka została złamana, gdy kilka lat temu doszło do starcia między listonoszem, a psem Pana Gwidona. Tak się to dziwnie skończyło, że tamtym dwóm nic się nie stało...
Podziwialiśmy świetną pamięć Pana Gwidona. Tyle tekstów znać na pamięć, to naprawdę sztuka! A do tego co za humor, swoboda i elegancja bycia na scenie!
Bodaj raz artysta „wyleciał” z tonacji, co natychmiast skwitował zabawnym „gdzie ja jestem?” i wszedł w tonację właściwą. Mam nadzieję, że nie pogniewa się Pan Gwidon, że o tym piszę, ale w moim pojęciu dzięki własnie takiemu drobnemu potknięciu nasze serca biją z tym większą sympatią i podziwem. Podziwem, że w tym wieku artysta jest taki aktywny i taki sprawny.
A trzyma się prosto jak trzcina. Pytałam, co robi, aby zachować taką sylwetkę. „Sztabę sobie w kark wsadziłem”- zażartował. Nic, żadnej gimnastyki. Ot, taki jest.
Znam tylko dwóch dżentelmenów po 90-ce, którzy trzymają się tak prosto: Pan Gwidon i dr Czyniewski, który za 3 miesiące kończy 100 lat.
PO LEWEJ PIOSENKARZ GWIDON BORUCKI, PO PRAWEJ ŚPIEWAK JÓZEF DREWNIAK. |
Wróćmy do repertuaru. Były przecież i piosenki lwowskie, ta joj. Na sali było sporo osób rodem z Kresów i ochoczo nuciły z Panem Gwidonem. Rozśpiewaliśmy się na koniec. Uhonorowaliśmy artystę owacją na stojąco, a on odwzajemnił się piosenką na bis. Żona konsula, pani Magdalena Jopkiewicz wręczyła artyście bukiet ślicznych róż czerwonych jak maki.
Potem pan Mirek Mekina zaprosił na smaczny makowiec, kawę i soki. Robiliśmy wspólne zdjęcia. Było też wspólne zdjęcie dwóch wykonawców „Karpackiej Brygady”. Szarmancko witając pana Józefa Drewniaka gość z Melbourne powiedział:
„ooooch, ten baryton to śpiewak, a ja tylko piosenkarz”.
Następne trzy dni spędził Pan Gwidon w Sydney w gościnie u kuzyna, choć serce mu się wyrywało do schorowanej żony Ewy. Po czym odleciał do Melbourne. Mówi, że żałował, iż nie zostawił swego samochodu na lotnisku, wróciłby sam do domu, po co fatygować żonę i znajomego...
Zatkało mnie na wiadomość, że Pan Gwidon jeździ samochodem (holden commodore) i że nie miał ani wypadku, ani stłuczki...Rozbawiony, opowiadał mi jak dwa lata temu zapytali go w Motor Registry, czy odnowione prawo jazdy chce na następne 3 lata, czy na 10. Odpowiedział, że na 10! Wypada życzyć Panu Kierowcy, aby trafił do Księgi Rekordów Guinessa.
ERNESTYNA SKURJAT
P.S. Serdecznie polecam lekturę artykułu o Panu Gwidonie Boruckim pt „Życie makami usłane” w Pulsie Polonii w dziale Kultura z dnia 18 sierpnia 2005.
O Syberii, generale Andersie, Monte Cassino, akordeonie i żonie (pierwszej i drugiej) opowiada Pan Gwidon szczegółowo w wywiadzie dla Radia SBS.Wywiad znajduje się w archiwum Radia SBS: "Gwidon Borucki. Wywiad jak rzeka". www.sbs.com.au/radio kliknij na Polish.
DAWNOŚMY SIĘ NIE WIDZIELI!PAN GWIDON SIEDZI - Z KUBECZKIEM KAWY. FOTO K. KOZEK |
|