Jak Kościuszko w pamiętnym roku 1794 spędzał Wigilię? – to chyba retoryczne pytanie. Gdzie i jak mógł Naczelnik spędzać święta Bożego Narodzenia po przegranej bitwie, poraniony na ciele i duchu jak nie w carskiej tiurmie, pod „troskliwą” opieką matiuszki Katarzyny, która zapowiedziała dożywotnią „gościnę”. .. Zgniłby Naczelnik w kazamatach, gdyby łaskawy los nie skrócił żywota carycy. Nowy car szybko uwolnił Kościuszkę i na emigracyjną trasę obdarował luksusową karetą, tak więc wigilię 1796 roku spędził już w śniegach Finlandii. Krótko potem, w Szwecji dotarła doń radosna wiadomość, że generał Dąbrowski tworzy Legiony. O tym właśnie okresie opowiada nasz film dokumentalny „Kościuszko- Jeszcze Polska zatańczy”. Przez cały czas realizacji filmu prześladował nas pech i istny łańcuch nieprawdopodobnych komplikacji. Czyżby to klątwa carycy Katarzyny?
Najpierw mi się dobrała do komputera, a raczej do zewnetrznego dysku. Nagle wszystko mi wcięło, na czele z kompletem zapisków bibliograficznych i notatek do scenariusza. Oddaliśmy dysk do specjalisty (forensic expert), który pobrał ponad 2 tysiące dolarów za „zbadanie stanu uszkodzenia”, ale najpierw trzymał nas w niepewności przez ponad 2 miesiące. Trzeba było zająć się inną robotą. Jak nie Kościuszko, to oczywiście Strzelecki. Wykupiłam sobie karnet do archiwum prasy brytyjskiej i z zapartym tchem wykrywałam coraz to nowe fakty z londyńskiego okresu życia Sir Edmunda – materiał na całą książkę!
Ale zdążyłam napisać zaledwie 3 artykuły oparte na archiwalnej kwerendzie, bo już trzeba było zmienić front działań i wraz z Kopcem Kościuszki, Muzeum w Solurze i amerykańską Fundacją Kościuszkowską pisać galopem wnioski do UNESCO o ogłoszenie Roku 2017 Swiatowym Rokiem Kościuszki (w dwustulecie jego śmierci). Trzeba było w krótkim terminie wykonać wiele pracy i przebijać głową biurokratyczne mury UNESCO. Był taki moment, że - z guzami na głowie - załamalismy się, bo wyglądało na przegraną. Jakis drań w Ameryce napisał paszkwil na Kościuszkę, ale się z nim dzielnie rozprawił Alex Storozynski, były dyrektor Kosciuszko Foundation, światowy ekspert w sprawach kościuszkowskich, autor przeznakomitej ksiązki The Peasant Prince. Przez wiele miesięcy żyliśmy w napięciu i dopiero kilka dni temu dotarła do nas wspaniała wiadomość, że UNESCO zatwierdziło nasz projekt.
Oficjalne logo przysłane przez Polski Komitet d/s UNESCO |
Kiedy na początku tego Starego Roku zakończyliśmy akcję „Dwustulecie śmierci Kościuszki”, odezwał się akurat forensic expert, od którego wykupiliśmy dysk ze szczątkami jego pierwotnej zawartości. Dostaliśmy „korzec maku” – wszystkie foldery szlag trafił, na dysku były tysiące pojedyńczych, pogubionych, pomieszanych items, opatrzonych przedziwnymi numerami- trzeba było spędzić masę czasu, aby je zidentyfikować i nadać nazwy. Okazało się, że w sumie niewiele mam i całe czytanie materiałów dotyczących Kosciuszki trzeba zacząć od nowa.
Ale tu się zaczął okres wielkiej fascynacji cudownie odkrywanymi materiałami archiwalnymi. Dzięki akcjom Google i wielu uniwersytetów (głównie zachodnich) na internecie znalazła się masa przeciekawych materiałów. Oczywiście najważniejszym dla mnie żródłem były pamiętniki Juliana Ursyna Niemcewicza, serdecznego przyjaciela Kościuszki, adiutanta, świadka wydarzeń tak ważnych jak bitwa maciejowicka, dwuletnia niewola carska, sześciomiesięczna podróż przez Finlandię, Szwecję i Anglię, rejs do Filadelfii i pierwszy okres pobytu w USA. Niemcewicz to bardzo kolorowa postać, opisana zresztą w pamiętnikach innych autorów i pracach historyków.
Ciekawa sprawa, do wielu żródeł dokopywałam się stopniowo, tak jakby dostęp do nich był zazdrośnie ukrywany cztery piętra niżej. Krótko mówiąc, trzeba było kopać! I kopałam całymi dniami i nocami. Kiedy o 5 rano na siłę odrywałam się od pasjonującej lektury, nagle objawiało mi się nowe źródło, które trzymało mnie jak na smyczy. Rytm życia totalnie mi się zawalił. Nie było mnie na jawie. Żyłam w świecie wirtualnym. Czytanie – to wielka przyjemność. Gorzej z robieniem notatek. Żmudna robota. W końcu narobiłam tych notatek tyle, że starczyłoby na wielką książkę – a film zgodnie z planem miał mieć 30 minut. Tu się zaczął problem, jak skrócić, co wyrzucić? Powstawały kolejne wersje scenariusza. W końcu zamiast tasiemca pojawił się tekst „krótki”... zaledwie 60-minutowy. Zdesperowana wysłałam go do ekspertów i doradców z pytaniem, jak to skrócic o połowę. Odpowiedzieli wszycy tak samo: tu się nie da nic wyrzucić, to są wszystko unikalne, super ciekawe, dotychczas nieznane materiały – niechaj film bedzie godzinny!
Równolegle z pisaniem scenariusza trzeba było gromadzić ikonografię. Po galeriach i muzeach, a także w internecie jest wiele portretów Kościuszki, carycy Katarzyny i innych znanych postaci, ale brakuje obrazów z okresu niewoli carskiej, a nawet i z samej podróży przez Skandynawię. Brakuje też podobizn osób z najbliższego otoczenia Kościuszki. Trzeba było wiele scen i wiele postaci po prostu dorysować! Początkowo szukałam grafików w Polsce. Niestety, nie było mnie na nich stać. Polonijne projekty zwykle realizują się w czynie społecznym, niezbędne koszta pokrywając z chudych grantów. Udało mi się znaleźć wspaniałych grafików-ilustratorów-malarzy tu w Australii, którzy z entuzjazmem włączyli się do pracy, choć borykali się z chorobami własnymi, lub najbliższych. Kiedy zdesperowana zaczęłam błagać Kasię, której mąż był śmiertelnie chory (krótko potem zmarł), aby mi namalowała kilka kluczowych scen do filmu, zapytała: „na kiedy są potrzebne – pewnie na wczoraj?” – i siadła do pracy. Za te słowa i tę pracę będę jej dozgonnie wdzięczna.
Smierć carycy - specjalnie dla naszego filmu narysował Vitek Skonieczny |
Dozgonnie wdzięczna będę tym wszystkim, którzy nie bacząc na własne problemy (głównie zdrowotne) przyszli z pomocą. Widać połknęli bakcyla! Wielką rolę odegrała Ewa Figiel z melbourneńskiej redakcji Radia SBS. Kiedy pojawił się w Melbourne jeden z menadżerów z Sydney, natychmiast odmalowała mu obraz „wielkiego projektu” z takim entuazjazmem i przekonaniem, że szef natychmiast zaproponował sponsorstwo Radia SBS w postaci bezpłatnego użytkowania studia w obu miastach (Sydney i Melbourne); Ewa zaoferowała swoją pomoc w nagrywaniu dialogów i narracji jako wielce doświadczony operator dzwięku. Tak więc część nagrań odbywała się w Melbourne, a część w Sydney, zależnie od miejsca zamieszkania aktorów. I tak oto w połowie sierpnia br. Ewa przyleciała do Sydney na trzydniową sesję nagraniową. Mieliśmy tu nie tylko aktorów, ale i amatorów, którzy wręcz zjawiskowo odegrali swoje role – ot, co znaczy rozumieć role i identyfikować się z nimi.
I potem nagle bęc! Klątwa carycy? Ewa po powrocie do Melbourne wylądowała w szpitalu; nastąpiły takie komplikacje, że jej mąż zwierzył mi się potem, że cudem przeżyła. Nie tylko Ewa chorowała. Praktycznie każdy, kto przyłączał się do naszej ekipy miał zdrowotne problemy w rodzinie: a to córka artysty poddaje się operacji guza mózgu, a to mąż malarki umiera, a to spiewaczka przekłada terminy nagrań, bo tygodniami dusi ją wirus, a to spiewak przeprasza, że wlaśnie dorwał go wirus, a ilustratorka zwalnia tempo bo, bo od tygodni ma zajęte płuca... Wszystko to rozgrywa się na przełomie czerwca/lipca/sierpnia, kiedy prawie cała Australia leży w łóżku.
|
Ale czy wypada mówić o klątwie carycy, skoro tak naprawdę powinnam dumnie oznajmić , że wyjątkowym błogosławieństwem było mieć w mojej ekipie takich wspaniałych ludzi jak Ewa, jak Josef, jak dziesiątki innych. I tu właśnie kilka serdecznych słów o Josefie. Natknęłam się kiedyś na jego kompozycję na You Tube. Muzyka była wspaniała – pięknie uchwyciła klimat kosciuszkowskiej przygody. Po nitce do kłębka, trafiłam do kompozytora i zapytałam, czy pozwoli swoja muzykę uzyć w filmie. W pierwszym emailu odpisał, że oczywiście tak, ale zaraz w drugim napisał, że już komponuje kilka utworów specjalnie dla naszego filmu. No więc nie klątwa, ale błogosławieństwo!
Namnożyło się tej muzyki – jak to w filmie, pojawiają się tylko pewne frazy, reszta kompozycji idzie na zmarnowanie. Żal mi było „wyrzucać” tę muzykę, zatem wpadłam na pomysł, że przytoczę ją w całości w Dodatkach Muzycznych do DVD. Tu się wprawdzie okazało, że jest problem ze zmieszczeniem 9 GIGA na standartowym DVD, trzeba było postudiować technologię Dual Layer – czego to się człowiek na starość nie nauczy!
I tak to szło, to z górki, to pod górkę. Film (a raczej wersję polską) skończyliśmy z kilkumiesięcznym opożnieniem (jeden z aktorów miał złamaną nogę, drugi był zajęty kręceniem innego filmu), ale jakoś szczęśliwie dotarliśmy do końca wiencząc dzieło sympatyczną premierą w Konsulacie RP w Sydney w dniu imienin Tadeusza Kosciuszki czyli 28 pazdziernika br. Z potwornym opóźnieniem zabraliśmy się za realizowanie wersji angielskiej, która ma za zadanie podbić świat. Kilkanaście dni temu, gdy oddałam Mastera do drukarni, powiedziano mi, że pod koniec roku są zawaleni robotą, więc nie wiadomo, kiedy wersja angielska bedzie gotowa. Cholera, klątwa carycy, pomyślałam.
I nagle dziś, na dzień przed Wigilią dostaję telefon: Your Kosciuszko ready for pick up. Stał się cud pewnego razu. Jutro jadę po cały nakład. Mam prezent pod choinkę!
Ernestyna Skurjat-Kozek Reżyser i producent filmu
Projekcja festiwalowa filmu odbędzie się 29 grudnia na Pol-Arcie w Melbourne Town Hall o godzinie 17,15. Zapraszamy. Wstęp wolny.
Od dziś wersję polską lub angielską (do wyboru) można nabyć za $20 dolarów (wł. z kosztem przesyłki pocztowej na terenie Australii). Zamówienia można składać pisząc na adres:
office@kosciuszkoheritage.com
|