Nieświadomi jak niemowlęta - taka oto myśl nasuwa się po przeczytaniu informacji, że "Australijscy dziennikarze i artyści protestują przeciwko polskiej ustawie medialnej". Prawdopodobnie wieść ta jest na tyle mało znacząca, że polskojęzyczna stacja SBS w Australii podała ją tylko jednym zdaniem i bez komentarza, a reszty można się było dowiedzieć jedynie z Gazety Wyborczej. Wieść ta zostanie zapewne przemilczana w historii dziennikarstwa, jednakże z punktu widzenia polskich spraw z perspektywy Australijczyków i Australii, wydaje się godna zainteresowania.
Otóż, w dniu 12 stycznia br. organizacja Media, Entertainment and Arts Alliance /MEAA/, która określa siebie jako "The trade union and industry advocate for Australia's journalists", wystosowała list protestacyjny zaadresowany do premiera Rzeczpospolitej, Beaty Szydło, z podaniem do wiadomości ambasadora RP w Australii, Pawła Milewskiego.
List ten, podpisany przez samego CEO Paula Murphy, dostał się natychmiast dziwnym trafem na łamy Gazety Wyborczej, która już tego samego dnia podała, o godzinie 19-tej czasu polskiego, jego pełną treść na swojej stronie internetowej, wraz z odpowiednim wstępem i komentarzem. Warto przytoczyć kilka akapitów:
"Po uchwaleniu ustawy medialnej przez PiS nie milkną głosy oburzenia z całego świata. Tym razem list do Beaty Szydło przysłali aktorzy i dziennikarze z Australii.
Cytując nadawcę listu, Gazeta Wyborcza podaje: " Fundamentalną zasadą funkcjonowania nadawców publicznych jest niezależność nadawcy od wpływów rządu...
"To istotne, aby widzowie telewizji publicznej mieli pewność, że to, co oglądają jest wolne od wpływów rządowych"
"Związek nalega, aby przemyśleć tę zmianę w prawie i podjąć kroki mające na celu zapewnienie niezależności polskich mediów publicznych. Nalegamy również, by podjąć wysiłki, które zapewnią wolność prasy. Tak by dziennikarze mogli pełnić obowiązki wolni od politycznych wpływów" - kończą sygnatariusze listu, a cytuje Gazeta Wyborcza w Polsce.
Chciałoby się powiedzieć i kto to pisze? Na wiadomość o apelu dziennikarzy australijskich do najwyższych polskich władz zareagowało natychmiast 115 osób wpisując swoje opinie pod rzeczonym artykułem. Znaczna ich część, jak można się było spodziewać, to pogardliwe, agresywne i często wulgarne odniesienia do Jarosława Kaczyńskiego, premier Beaty Szydło i rządzącej, wybranej w demokratycznych wyborach partii PiS. Jest też i pozytywna opinia, za którą uważam :...."jutro mają dołączyć do protestu kangury i dziobaki, bo mają równie świetne rozeznanie w polskich realiach"...lub "a gdzie głosy oburzonych z Antarktydy...albo związku dziennikarzy w Wysp Hula-Gula?.".
Nie jest to jednak tak śmieszne, jak się wydaje. Bo oto, rzeczywiście zupełnie nieświadomi, podpuszczeni, lub jak kto woli wprowadzeni w błąd dziennikarze z Australii, zdobyli się na ingerencję w wewnętrzne sprawy Rzeczpospolitej.
Każdy kto miał okazję być w ostatnich latach czy nawet miesiącach w Polsce wie, jak trudno było spokojnie oglądać programy telewizyjne, czy słuchać polskiego radia. Jak dosłownie wylewała się z nich agresja, jak nieprzyzwoicie stronniczy byli dziennikarze. / pisałam o tym niedawno w TP, nr47/.
Zdecydowana większość z nich nadal pozostaje w radio i TV - niestety. Dochodziło do tego, że ludzie przestawali wogóle oglądać telewizję i słuchać radia. Dlatego dziwi fakt zajęcia krytycznego stanowiska przez MEAA w sprawie zmian wprowadzanych w polskich w mediach. Czyżby członkowie tego szacownego gremium zapomnieli, że decyzje w tej sprawie podjęte zostały przez SEJM Rzeczypospolitej. Może są tego nieświadomi? Może nikt im tego nie powiedział?
Pytanie - kto i w jakim celu, tutaj na miejscu w Australii zainicjował takie posunięcie, wprowadzające w błąd środowisko dziennikarskie. Warto by poznać te osoby, stronnictwa, czy może organizacje, które dopuszczają się donosów na własną Ojczyznę, chociaż z ich działania wynika jasno, że już od dawna za taką Jej nie uważają. Jasne jest też, że komuś wyraźnie zależy na psuciu wizerunku Polski w Australii. Komuś, kto sam jeszcze nie zdążył się ani zapoznać z nową ustawą medialną, ani nie miał okazji oglądać programów i słuchać nowych prezenterów radiowych i telewizyjnych. Z pewnością okazji takiej nie mieli dziennikarze i aktorzy z MEAA, sygnatariusze listu.
Dlatego raz jeszcze warto zapytać - nieświadomość czy czyjaś zła wola? A tym, którzy donoszą na własny kraj, w którym się urodzili można zasugerować, aby przestali działać, jak mówiono na mojej Pradze w Warszawie, zza węgła, i już teraz założyli Federację PO w Australii. Przynajmniej wtedy będzie wszystko jasne.
Monika Wiench Melbourne
Reprodukcja oryginalnego listu po angielsku i artykuł w Wyborczej
Komentarze pod artykułem
|