Urodziłam się i wychowałam w komunistycznym
kraju, przywożąc ze sobą do Australii nienawiść
do przymusowej nauki języka rosyjskiego w
szkole i wstręt do prac społecznych,
wykonywanych również
przymusowo.
Początkowo byliśmy zajęci przede wszystkim
spłacaniem domu obciążonego pożyczką
udzieloną nam na bardzo wysoki procent (17.5%).
Tak więc większość czasu zabierała nam praca
zarobkowa.
Po kilku latach mojego pobytu w Adelaide
zetknęłam się z pojęciami wolontariusz idziałacz -
w wydaniu australijskim.
Na początku zachwyciła mnie praca Pań z
Koła Polek.
Podziwiałam je, jak i inych
wolontariuszy, ale broniłam się przed zapisaniem
do jakiejkolwiek organizacji.
Gdy skończyłam 2.5-letni kurs komputerowy na
Uniwersytecie w Adelaide, i ówczesny Zarząd
Związku Polaków “Dom Kopernika”
zaproponował mi przygotowanie na komputerze
obszernych wspomnień tej organizacji, od
początków jej istnienia, poprzez historię
budowania tego ośrodka od podstaw i jego
późniejszej działalności. Wspomnienia te zapisywał
przez ponad 20 lat Wacław Szymaniak, on też
zbierał dokumenty, zdjęcia i wycinki z gazet.
Jego praca dotyczyła nie tylko “Kopernika”, ;
komentował wszystkie ważne w życiu Polaków
wydarzenia.
Śmiało mogę stwierdzić, że nikt z oficjalnych
“działaczy” nie wiedział tyle o tamtych
czasach, co On. Wacław Szymaniak stworzył historię tamtych lat,
przedstawiając środowisko Polaków z
życzliwością, podkreślając ich patriotyzm i
zaangażowanie, i ujmując we wspomnieniach nie
tylko dobre strony rodaków.
Częściowo wierszem, w dużym stopniu prozą,
żartował z ich drobnych kłótni i nieporozumień.
Wacław Szymaniak nie nazywał siebie poetą ani
pisarzem czy historykiem, a jego styl
niejednokrotnie odbiega od sztywnych norm.
Posiada jednak wiele życzliwości dla ludzi i był
niezwykle zaangażowany w wydarzenia, o których
pisał.
Rękopisy pana Szymaniaka sporządzone bardzo starannie, ale niezwykle ozdobnym pismem
sprawiały mi wielokrotnie duże trudności przy
odczytywaniu.
Praca nad ich przepisywaniem, skanowaniem
zdjęć i dokumentów trwała bardzo długo.
Kiedy książka była gotowa, trzy osoby zawiozły ją
do drukarza, by wykonać próbny egzemplarz.
Ponad 500 stron, więcej niż 200 zdjęć i masa
kopii dokumentów.
Uzgodniono cenę, którą Związek Polaków “Dom
Kopernika” miał zapłacić drukarzowi.
Po kilku dniach zaniepokojony drukarz zadzwonił
do mnie z pytaniem: “co mam dalej robić, bo książka
została zabrana przez jedną z towarzyszących mi
wtedy osób.”
Wiem, kto ją zabrał, ale nie wiem, co się naprawdę
z nią stało. Podobno “zginęła”.
Mnie Zarząd “Domu Kopernika” poprosił o
oddanie wszystkich pozostałych materiałów, zdjęć
i dysków. Ani Autor książki, Wacław Szymaniak, ani ja nie
odzyskaliśmy ich nigdy.
Usłyszeliśmy tylko mętne tłumaczenie, że w
pierwszej części jest niezgodne z prawdą nazwisko
nauczyciela w pierwszej polskiej szkole.
To była jednak tylko wymówka.
W pierwszych latach powojennych było wielu przypadkowych i niewykształconych nauczycieli.
Podane przez W. Szymaniaka nazwisko było
bardzo prawdopodobne, ponieważ Autor
książki posiadał pieczęć szkoły i list oraz historyczne
zdjęcia. Żyjący jeszcze wówczas nauczyciel Eugeniusz
Wachsberger potwierdzał ten fakt.
Wacław Szymaniak we wstępie do książki
napisał, że trudno było z całą pewnością ustalić
niektóre fakty, bo nikt wtedy nie przywiązywał
wagi do dokumentów.
Pomysł z tym “błędem” był więc tylko wykrętem,
by wstrzymać i uniemożliwić wydanie tej pracy, w
której Autor chciał utrwalić w naszej pamięci setki
ludzi, którzy z ogromnym wysiłkiem budowali
“Dom Kopernika”, kościół, zakładali pierwsze szkoły, chóry, teatry oraz pierwsze organizacje.
Często ci ludzie byli niepiśmienni, nie mieli
własnych domów, a samochód był dla nich
niedostępnym luksusem.
Poświęcali jednak każdą wolną od pracy
zarobkowej chwilę i zaoszczędzone grosiki, by
stworzyć podstawy pierwszych organizacji.
Człowiek, który zabrał tę pracę, zniszczył
wspomnienia i nadzieje wielu ludzi, czekających na swoje zdjęcie w tej książce
oraz na parę życzliwych słów, których Wacław
Szymaniak im nie szczędził.
I chociaż książki nie można było nazwać
dokumentem historycznym - była ona
bezcenna.
Dla mnie również była bardzo cenna, bo
zetknęłam się w niej z żywymi ludźmi:
pracowitymi, uczciwymi patriotami, którzy nade
wszystko pragnęli stworzyć tutaj swoją
“małą Polskę”, a dzieci wychować w wierze
ich ojców, nauczyć języka polskiego i szacunku
do pracy społecznej.
Dziwię się tylko, jak ten, kto ją zabrał, uznający
się za “wybitnego działacza” również czasów
współczesnych, może żyć i oddychać spokojnie.
Czasami zastanawiam się nad sylwetką i pojęciem
“działacza społecznego” w czasach
powojennych i obecnie.
Podaję przykład z nieco późniejszych wspomnień
Wacława Szymaniaka: Budowę rozpoczęto 27 lutego 1972 roku.
Z poprzednich doświadczeń wynikało, że
“Polak potrafi”, ale teraz ambicje i apetyty
członków były nieco większe, toteż i zadanie
zdawało się być znacznie poważniejsze.
Jedno było jednak zupełnie pewne, budowa
rozpalała głowy i chęci, zmęczenie przyszło
później. Ale jakże miało i nie przyjść, skoro
większość robót członkowie wykonywali sami
w dni wolne od pracy zarobkowej, a
więc kosztem odpoczynku i snu.
Nie mówmy jednak o zmęczeniu, przecież
nikt wtedy nie narzekał, a robota dosłownie
paliła się ludziom w rękach, kopanie rowów
pod fundamenty wykonywano ręcznie.
Nawet skwar lata australijskiego nikogo nie
odstraszał, choć widać go było na spoconych
czołach. Nikomu nie brakowało pogody
ducha. Wszystkim należało się uznanie.
Leon Bernacki tak pisał : “Zarząd Związku Polaków
Ottoway składa serdecznie podziękowania
wszystkim, którzy uczestniczyli w pracach aż
do zalania fundamentów i oczyszczenia placu
po skończonej pracy".
Korzystając z zapisków Wacława Szymaniaka
można bez końca podawać przykłady z tamtych
i wcześniejszych lat ich pracy społecznej.
Część mojej dalszej wypowiedzi jest poświęcona “obliczom współczesnych działaczy” z naszego
lokalnego, adelajdzkiego „podwórka”, którzy
niczego nie budując zniszczyli pracę innych
Polaków.
Mam na myśli członków odwołanego w ubiegłym
roku Zarządu Federacji Organizacji Polskich
(FOP) w Australii Południowej.
Czytelnikom spoza Adelaide muszę wyjaśnić:
Wspomniany Zarząd został wybrany niezgodnie
ze statutem i na nieszczęście wszystkie
organizacje oraz nasze polonijne środowisko
znaleźliśmy się w zasięgu jego działania.
Członkowie tego Zarządu to “działacze” czasów
współczesnych Związku Polaków
“Dom Kopernika”. Paradoksalnie są to następcy
tych, których tak pięknie opisał w swojej książce
Wacław Szymaniak.
Wymienię jedynie najbardziej zaangażowane
osoby tego - na szczęście już byłego Zarządu:
prezes Ryszard Chaustowski, Sekretarz
Stanisław Kramarczuk i wiceprezes Grażyna
Wilkans. Pozostali członkowie - także z
“Kopernika” to jedynie posłuszne pionki w
rozgrywce przeciwko społeczeństwu polskiemu.
Od wielu miesięcy w “Panoramie”, miesięczniku
wydawanym w Adelaide, ukazują się listy,
artykuły i zdjęcia świadczące o zniszczeniach,
jakich dokonali i nadal dokonują pomimo, że
wolą wszystkich organizacji zostali odwołani ze
sprawowania funkcji w Zarządzie FOP.
Wszelkie próby skontaktowania się z nimi są
bezskuteczne. Nie odpowiadają na listy, telefony, nie pojawiają
się na zebraniach i wciąż jeszcze, pomimo
nowych wyborów, nie chcą oddać
własności Polaków.
| Znakomitym podsumowaniem ich postawy,
w porównaniu do prawdziwych działaczy
społecznych (m. in. opisywanych przez
Wacława Szymaniaka) - jest to zdjęcie [napisu na tablicy?] przedstawiające DWUTYGODNIOWE dochody ($ 2.000 plus koszty dojazdów)
które [rzekomo] R.Chaustowski sam sobie wypłacał
jako prezes Federacji Organizacji Polskich w
Australii Południowej.
Prowadząc przez piętnaście lat miesięcznik
“Panorama” wychodzący w Południowej
Australii, obserwowałam pracę licznych w
naszym stanie organizacji.
Mieliśmy i nadal mamy się czym pochwalić:
działającymi od ponad 50 lat Zespołem Pieśni
i Tańca “Tatry”, “Kołem Polek”, Chórami
“Cantores” i “Polanki”, Teatrami “Starym” i
Teatrem “Ottoway”.Mieliśmy nawet dwie gazety “Panoramę” (15
lat) i “Głos Seniora” (ponad 22 lata, który został
przez wspomniany Zarząd zlikwidowany, a w
jego miejsce powstał nowy kwartalnik „Polski
Głos Seniora”).Prężnie działało Polskie Towarzystwo
Kulturalne, które po objęciu prezesury przez
Stanisława Kramarczuka, istnieje już tylko jako
zarejestrowana „pozycja”.
W naszym miescie działająły organizacje
kombatanckie, szkoły, Polskie Towarzystwo
Kulturalne i trzy “domy polskie”.
Nie wymieniam licznych mniejszych
stowarzyszeń patriotyczno - kulturalnych.
Wszystkie jednak odznaczająły się jakąś
aktywnością i w różnym stopniu - współpracą
z innymi organizacjami i społeczeństwem.
Zawsze istniała rywalizacja, bywały też
nieporozumienia i spory.
Bardzo trudny do pokonania antagonizm istniał
pomiędzy “starą Polonią” oraz emigracją lat
osiemdziesiątych i późniejszą.
“Oni” wypatrywali za każdym krzakiem
komunistów, “my” nie mogliśmy zrozumieć, że
chociaż minęło tyle lat po wojnie, oni wciąż
jeszcze “maszerują”. “Stara Polonia” zazdrośnie strzegła swoich
pozycji w organizacjach, a młoda najczęściej
wolała zając się pracą zarobkową niż społeczną.
Wracam jednak do czasów współczesnych.
Tymczasem Zarząd Federacji (R.Chaustowski,
St.Kramarczuk, G.Wilkans) “działał”.
Podejmowanie decyzji było otoczone
tajemnicą, nie informowali nikogo o sytuacji
finansowej i nie rozliczali społecznych
pieniędzy. Ich raport finasowy był jedynie “rekwizytem” teatralnym w toczącym się “przedstawieniu”.
Brakowało podpisów, nie było śladu kontroli
zewnętrznej (Auditor), a niektóre sumy w
niewytłumaczalny sposób pojawiały się i znikały
ze stron tego “raportu finansowego”.
Głównym zajęciem tego Zarządu było jednak
zakładanie nowych organizacji - koniecznie
Incorporated, by mogli wygrać następne
wybory i kontynuować pozostanie u władzy.
Jak wytłumaczyć fakt, że wszystkie organizacje
polonijne na świecie skarżą się na brak
zainteresowania ze strony obecnego pokolenia,
a tutaj, w Australii Południowej rozkwita
przynajmniej na piśmie - aktywność społeczna,
patriotyzm i miłość do języka polskiego?!
Wydawałoby się, że to dobry znak, zaprzeczający
obawom o zamieranie działalności i braku
kontynuacji pracy starszego pokolenia.
Niestety, w tym przypadku nagły rozkwit
patriotyzmu jest jedynie wynikiem zagmatwanych
kombinacji byłego Zarządu Federacji Organizacji
Polskich w Australii Południowej, zmierzających
jedynie do zapewnienia im jak największej ilości
“głosów”.
W ich “wyliczankach” organizacji, głosów,
mandatów zupełnie nie jest brana pod uwagę
opinia społeczeństwa polskiego, mającego
dosyć tej “władzy”, będącej odbiciem metod
stosowanych przez rządy komunistyczne.
Kolejno zawiązywali organizacje: Polish Museum in South Australia Inc (chociaż
mamy już prężnie działające Polish Hill River
Church Museum) Polish Seniors Voice Inc Polish Table Tennis Assoc in SA Inc The Polish Archives in S A. Inc Association of Friends of Polish Combatants
in SA Polskie Stowarzyszenie Charytatywne in SA Polish Cultural Society Inc (usunięto
dotychczasowego prezesa, a jego miejsce
zajął Stanisław Kramarczuk) Polish Patriotic Association in SA Towarzystwo Przyjaciół Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego Polish Historical Society in SA Inc Association of Friends of Paul Strzelecki in
SA Inc Ottoway Theatrical Ensemble Inc.
Jak wynika z nazw, organizacje te nie
potrzebowały do działania nakładów pieniężnych, mimo to otrzymywały “granty”.
Zrzeszają one zawsze tych samych ludzi.
Nigdy nie zwołały wymaganych przez statut
organizacji „Incorporated” zebrań i nie
dokonały wyborów swoich władz.
Wszystkie natomiast poniosły niemałe koszty
rejestracyjne zapłacone ze społecznych
pieniędzy.
„Szastając” pieniędzmi na swoje wydatki
Federacja nie wypłacała pieniędzy na
zapłacenie ubezpieczenia ośrodka Polish Hill
River Church Museum.
Już w początkach działania rozwiązano Komisję
Rewizyjną, zamknięto szkołę Polskiej Macierzy,
która działała w „Koperniku”, usunięto z jego
pomieszczeń Teatr „Stary”, że nie wymienię
pojedynczych niewygodnych osób.
Nikomu nie przeszkadzało, że redaktor
naczelny nowego „Polskiego Głosu Seniora” -
Ryszard Chaustowski nie zna języka polskiego.
Jako redaktor naczelny miał trzy „mandaty.”
„Panoramę” usunięto z listy kupowanych na
życzenie Seniorów gazet.
Początkowo społeczeństwo było całkowicie
zdezorientowane, a „władze” postępowały
według zasady „dziel i rządź”.
Znane i słuszne jest powiedzenie - jak nie
wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Po prawie dwuletnich „rządach” b. Zarządu
Federacji wyczerpała się cierpliwość społeczeństwa
i autentycznych, od dawna działających
organizacji.
Pierwotnie pieniądze miały być wypłacane wg.
zasady: odsetki sumy uzyskanej ze sprzedaży
Hindmarsh Island przeznaczono na dotacje
finansowe dla organizacji polskich.
Ich organizacje, dostawały granty w wysokości
$ 1.000 - 1500 nawet dwukrotnie.
Pozostali - nic.
Do Zarządu napływały listy domagające się i
ponaglające rozliczenie pieniędzy przyznanych
na działanie programów społecznych -
pozostawały bez odpowiedzi.
Pieniądze społeczne wydano nawet na
zorganizowane poza Adelaide „zebranie” Zarządu
Federacji, mimo, że mamy aż trzy domy polskie w
Adelaide znakomicie nadające się na ten cel.
Niektórzy członkowie otrzymywali także
pieniądze za dojazdy na zebrania.
Następną decyzją “władzy” było oświadczenie,
że wolontariusze dowożący Seniorów do lekarza,
na obiady seniorów i niektóre uroczystości, będą
mieli obniżoną stawkę za kilometr i już nie będą
mogli zjeść za darmo obiadów, oczekując, by
odwieźć do domów swoich podopiecznych.
Wolontariusze napisali list zbiorowy do prezesa
Ryszarda Chaustowskiego z prośbą o zwołanie
zebrania w tej sprawie.
Wprawdzie zebranie zostało zwołane, ale prezes
próbował zastraszyć wolontariuszy, ich list
podarł publicznie i rzucił na podłogę, używając
nieparlamentarnych słów.
Stwierdził również, że on jest „Australijec” i „musi
trzymać Polaczków za mordę”.
W czasie trwania wydarzeń, o których piszę
„niepokorne organizacje” starały się doprowadzić
do zebrania i przedstawić byłemu Zarządowi
wotum nieufności.
Tło historyczne: niecały rok temu ukazał sie w Pulsie Polonii nastepujący komunikat:
W środę, 8 lipca bieżącego roku o godzinie 18: 00, w Centralnym Domu Polskim, przy 230 Angas Street, Adelaide odbędzie się zebranie dotyczące Funduszu Hindmarsh Island.Ponad trzy lata temu Zarząd Federacji Organizacji Polskich w Południowej Australii, składający się w większości z działaczy Domu Kopernika, przejął zarządzanie i dystrybucję funduszy uzyskanych ze sprzedaży ziemi Harcerstwa Polskiego na Hindmarsh Island.
Od tego czasu powstało 8 nowych organizacji zarejestrowanych w PA, które są powiązane z „Polish Society-Dom Mikołaja Kopernika Inc” (potocznie zwanym „Związek Polaków Domu Kopernika”) i prawdopodobnie one w ostatnich latach dostają granty z Funduszu, a organizacje, założone ponad 30 lat temu i aktywnie działające w środowisku polonijnym, są pomijane przy rozdzielaniu tych pieniędzy.
W ciągu ostatnich 12 miesięcy, Federacja nie opublikowała sprawozdania finansowego dotyczącego Funduszu Hindmarsh Island, nie podano też do wiadomości publicznej, komu zostaly przyznane granty. W sprawozdaniu finansowym Federacji za rok 2013/2014 znalazła się informacja, że z konta Funduszu Hindmarsh Island ubyło około 650 tysięcy dolarów.
W związku z tym, 1 maja bieżącego roku, 6 organizacji członkowskich, w oparciu o konstytucję, wystosowało oficjalny list do Zarządu Federacji z prośbą o zwołanie nadzwyczajnego zebrania, aby wytłumaczyć zaistniałą sytuację Funduszu Hindmarsh Island. Zarząd Federacji nie zwołał zebrania w wymaganym przez konstytucję czasie. Zapraszamy członków wszystkich organizacji oraz indywidualne osoby do przybycia i wzięcia udziału w dyskusji na ten temat. Środa, 8 lipca, godzina 18:00 Centralny Dom Polski, 230 Angas Street Adelaide.Zebranie zwołują organizacje członkowskie, które wystosowały list 1 maja br. do Zarządu Federacji: Chór Cantores, Dożynki, Koło Polek, Klub Sportowy Polonia, Millennium Co-operative Society Limited & Tatry.
zródło-pulspolonii.com
Podkreślam, że zawsze i do chwili obecnej
wszelka korespondencja do b. prezesa Ryszarda
Chaustowskiego i b. sekretarza Stanisława
Kramarczuka oraz wiceprezes Grażyny Wilkans
pozostaje bez odpowiedzi.
Taką postawę przyjęli od samego początku:
arogancja, lekceważenie i milczenie.
Posuwają się nawet tak daleko, że nie przyjmują
listów rejestrowanych (poleconych), umieszczając
na kopertach informację „adresat nieznany”
(Grażyna Wilkans - b. wiceprezes), (Ryszard
Chaustowski b. prezes) i (Stanisław Kramarczuk
- b.sekretarz).
Po wysłaniu wymaganej przepisami korespondencji, odczekaniu przepisanych
prawem terminów, podjęciu wszelkich kroków
w celu uzyskania jakiegokolwiek porozumienia,
organizacje zgłaszające wotum nieufności
postanowiły wziąć udział w Walnym Zebraniu
Sprawozdawczo - Wyborczym, które były Zarząd
wyznaczył na 29 listopada 2015 r.
Postawili jednak swoje warunki:
Zebranie ma się odbyć w Domu Kopernika, przy
drzwiach zamkniętych i bez udziału społeczeństwa.-
tylko Delegaci wg. wyznaczonej przez ustępujący
Zarząd listy.
Chyba nie budzi zdziwienia fakt, że pozostali
członkowie organizacji oraz niezrzeszeni Polacy
chcieli wziąć udział w tym zebraniu.
29 listopada 2015 r. przy drzwiach Domu
Kopernika czekała nas niespodzianka:
ochroniarze (security) wpuszczali według listy, a
były Zarząd wezwał jeszcze dodatkowo policję, by
uniemożliwić nam wejście.
Policjanci zaraz odjechali, bo jak stwierdzili, nie
było naruszenia porządku i zapisali ten wypadek w
swoich notatkach, podkreślając, żeby nie wzywać
ich w podobnych sprawach, bo nie przyjadą.
W rezultacie do sali weszli pozostali zainteresowani
(w tym także „Panorama”.)
Siedzieliśmy spokojnie, czekając na przebieg
wydarzeń.
Były prezes Zarządu Federacji Ryszard
Chaustowski ponownie bezskutecznie próbował
nas zmusić do opuszczenia sali.
Zdeterminowani i oburzeni faktem wezwania
policji i ochroniarzy ludzie - odmówili.
W tej sytuacji Ryszard Chaustowski postanowił
odwołać zebranie.
Obecni w sali Polacy nie zgodzili się na to, tym
bardziej, że to on wyznaczył ten termin, bardzo
niedogodny dla nas wszystkich, bo w dniu
występów „Tatr”.
Na pytanie zadane ponownie Ryszardowi
Chaustowskiemu - czy chce kontynuować
zebranie - odpowiedział NIE.
On i kilka osób z ustępującego Zarządu opuściło
salę.
“Opozycja” pozostała, kontynuując zebranie.
Drogą głosowania powołano osobę prowadzącą
zebranie (Jolanta Kozak), sekretarzy, liczących
głosy i protokolantów.
Ze strony ustępującego Zarządu osobą
kontrolującą przydzielone mandaty był Antoni
Markowski JP.
W wyniku kombinacji z powoływaniem nowych
organizacji prezes byłego Zarządu FOP Ryszard
Chaustowski, reprezentował większość swoich
organizacji i miał 18 mandatów.
Następnym „potentatami” byli Stanisław
Kramarczuk i Grażyna Wilkans.
Tak więc w.w. organizacje nie spełniające
warunków zaliczających je do „Incorporated”
miały w swoich rękach bardzo dużą ilość
mandatów.
Co ciekawe, na tym Walnym Zebraniu
Sprawozdawczo-Wyborczym spośród tak
licznych nowych organizacji nie było ich
prawdziwych członków ani delegatów.
Wszystkie mandaty ze strony b. Zarządu
znajdowały się się w rękach 3 osób.
By zapewnić sobie udział “delegatów” i członków
musieliby chyba „klonować” tych nielicznych,
stanowiących prawie identyczny skład we
wszystkich nowych organizacjach.
Posiadane przez R.Chaustowskiego,
St.Kramarczuka i Grażynę Wilkans liczne
mandaty były przez nikogo nie sprawdzonymi upoważnieniami do głosowania (proxy).
Dla porównania: Ryszard Chaustowski tylko
jako „redaktor i prezes” Polish Senior Voice
(kwartalnik, wychodzący przez rok) miał trzy
mandaty, zaś Koło Polek pracujące od ponad
60 lat - również trzy.
Podobna sytuacja dotyczy „Stowarzyszenia
Tenisa Stołowego” - 2 mandaty (Chaustowski)
Stanisław Kramarczuk uzyskał 8 mandatów,
chociaż żadna z reprezentowanych przez
niego organizacji nie pracuje.
Jest to między innymi Towarzystwo Przyjaciół
Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego - 2
mandaty. Polskie Towarzystwo Kulturalne 3
mandaty - dla St.Kramarczuka.
Nawet wówczas, gdy b.Zarząd opuścił
ostentacyjnie salę, by dokonać własnych
“wyborów” pozostawił w niej jedną
panią, która stwierdziła, że ona ma 18
“mandatów”(„upoważnień”!)
Do historii przeszedł utrwalony na fotografii
moment, gdy St.Kramarczuk wrócił do sali,
by zabrać tablicę, na której były już gotowe,
wypisane wyniki wyborów.
Ciekawa sytuacja jest związana również z
założonym przez nich Polskim Stowarzyszeniem
Charytatywnym w SA - jego oficjalna prezeska
zapytana publicznie, czym się przejawia
działalność tego Stowarzyszenia, odpowiedziała,
że ona nie słyszała o takim Stowarzyszeniu.
Weźmy też pod uwagę losy Teatru „Ottoway”,
którego wieloletni członkowie w pewnym
momencie stwierdzili, że nie akceptują działalności
swojego prezesa Stanisława Kramarczuka i
Grażyny Wilkans, więc postanowili wybrać nowy zarząd.
Prezes czuwał i uniemożliwił przeprowadzenie
wyborów. Nie pozwolił przyjąć składek
członkowskich od “nieposłusznych” członków
i... uniemożliwił im wzięcie udziału w głosowaniu,
jako powód podając, że... nie zapłacili składek.
Członkowie „Teatru Ottoway” postanowili zwołać
następne zebranie wyborcze, na którym nie
pojawił się prezes i jego świta.
Dokonano więc wyboru nowego Zarządu. Teatru
Ottoway, ale... no właśnie: ale...
Były prezes nie uznał wyników tych wyborów i
uniemożliwił im dostęp do konta bankowego
oraz dokumentów Teatru „Ottoway”.
Pomimo upływu czasu pieniądze nadal są do
dyspozycji St. Kramarczuka, bo jak twierdzi
- to on „załatwił im granty”.
Wracam jednak do Walnego Zebrania 29
listopada 2015 r.W wyniku głosowania wybrano nowy Zarząd
Federacji Organizacji Polskich w Południowej
Australii. Prezesem został Edward Dudziński, Wiceprezesem - Ireneusz Lasocki, Skarbnikiem Jan Sosnowski. Wybrano także pozostałych członków i Komisję
Rewizyjną. Zebranie było filmowane, jego przebieg
udokumentowany protokołem po angielsku i
po polsku przekazanym władzom australijskim.
Trudno wprost wyrazić, ile wysiłku włożył w
porządkowanie tych spraw nowy prezes
Edward Dudziński.
Były Zarząd nie przyjął do wiadomości wyników
wyborów, odmawia oddania dokumentów i
dostępu do konta bankowego.
Robi wszystko, by uniemożliwić normalne
funkcjonowanie Zarządu poprzez zrywanie
ogłoszeń, wymianę zamków, blokowanie konta
i dostępu do dokumentacji.
Sprawa dotyczy nie tylko dwóch Zarządów.
Ważą się również losy programów i różnych
form pomocy dla Seniorów, przydziału dotacji
na dalszą działalność.
Jak bardzo zmieniło się oblicze „działacza
społecznego”.Przed laty, gdy było szczególnie trudno,
zaszczytem było zasiadać w Zarządzie Federacji
czy zarządach różnych organizacji.
Teraz, po doświadczeniach z b. Zarządem
FOP w czasie ostatnich trzech lat, należenie do
tego „Zarządu”- to wstyd.
Oni jednak nie wstydzą się wypłacać sobie
pieniędzy społecznych na dojazdy na zebrania.
To takie nowe oblicze działacza społecznego.
W krótkim czasie dokonali nieodwracalnych
zniszczeń.
Ich działalność otworzyła przysłowiową puszkę
Pandory, z której wciąż wydostają się nowe
brudy.
Myślę, że sprawy finansowe (niestety, z pomocą
prawników) uda się uporządkować.
Oni zniszczyli jednak o wiele więcej: dobre
imię Polaków u władz australijskich, zaufanie w
banku i nasze więzi międzyludzkie.
Jeszcze nie wiemy dokładnie, co zostanie
znalezione w dokumentach przez kontrolę
zewnętrzną.
Młodzi ludzie jeszcze bardziej niż kiedykolwiek
nie mają ochoty na podkreślanie polskiego
pochodzenia, ani uczenia się mowy ojczystej.
Organizacje, z których my jesteśmy dumni,
są przez nich określane jako bagno, a domy
polskie są im niepotrzebne.
“Centralny Dom Polski” z trudem utrzymuje
się na powierzchni, podobnie „Millennium”,
“Dom Kopernika” stał się prywatną rezydencją
kilku osób.
Nie twierdzę, że w innych grupach etnicznych
wszystko przebiega wzorowo.
Jednak to, czego “dokonali” członkowie b.
Zarządu FOP w Australii Południowej przekracza
wszelkie wyobrażenia.
Czasami myślałam o potrzebie chrześcijańskiego
wybaczania win, ale zasługują na nie jedynie
ci, którzy zrozumieli swój błąd i starają się go
naprawić.
A “stracone złudzenia”, które wymieniam w
tytule artykułu?
Prawie wszyscy straciliśmy złudzenia o
prawdziwej wartości pracy społecznej.
Wygrał nowy Zarząd, a były chyba już stracił
złudzenia, że im się uda kontynuować tą ich
pokrętną „działalność społeczną”.
Ciągle jednak jeszcze liczą te swoje nieuczciwe
„głosy” i wydaje im się, że gra toczy się tylko
pomiędzy byłym i nowym Zarządem.
- Niewielka grupa stanowiąca nowy Zarząd
Federacji Organizacji Polskich w Australii
Południowej ma do pokonania ich mur
milczenia, złej woli, nienawiści.
Podsumowując, zastanawiamy się, jak można
ukarać tych ludzi, chociaż ja myślę, że żadna
kara ich naprawdę nie dotknie.
No cóż, jedni żyją dla Boga i innych ludzi, drudzy
jedynie kradną powietrze.
Anna Wiktorzak
Link do repliki Ryszarda Chaustowskiego
|