Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
18 kwietnia 2016
Stracone złudzenia (organizacje społeczne w Adelaide)
Anna Wiktorzak
Urodziłam się i wychowałam w komunistycznym kraju, przywożąc ze sobą do Australii nienawiść do przymusowej nauki języka rosyjskiego w szkole i wstręt do prac społecznych, wykonywanych również przymusowo. Początkowo byliśmy zajęci przede wszystkim spłacaniem domu obciążonego pożyczką udzieloną nam na bardzo wysoki procent (17.5%). Tak więc większość czasu zabierała nam praca zarobkowa. Po kilku latach mojego pobytu w Adelaide zetknęłam się z pojęciami wolontariusz idziałacz - w wydaniu australijskim. Na początku zachwyciła mnie praca Pań z Koła Polek.

Podziwiałam je, jak i inych wolontariuszy, ale broniłam się przed zapisaniem do jakiejkolwiek organizacji. Gdy skończyłam 2.5-letni kurs komputerowy na Uniwersytecie w Adelaide, i ówczesny Zarząd Związku Polaków “Dom Kopernika” zaproponował mi przygotowanie na komputerze obszernych wspomnień tej organizacji, od początków jej istnienia, poprzez historię budowania tego ośrodka od podstaw i jego późniejszej działalności. Wspomnienia te zapisywał przez ponad 20 lat Wacław Szymaniak, on też zbierał dokumenty, zdjęcia i wycinki z gazet. Jego praca dotyczyła nie tylko “Kopernika”, ; komentował wszystkie ważne w życiu Polaków wydarzenia.

Śmiało mogę stwierdzić, że nikt z oficjalnych “działaczy” nie wiedział tyle o tamtych czasach, co On. Wacław Szymaniak stworzył historię tamtych lat, przedstawiając środowisko Polaków z życzliwością, podkreślając ich patriotyzm i zaangażowanie, i ujmując we wspomnieniach nie tylko dobre strony rodaków. Częściowo wierszem, w dużym stopniu prozą, żartował z ich drobnych kłótni i nieporozumień. Wacław Szymaniak nie nazywał siebie poetą ani pisarzem czy historykiem, a jego styl niejednokrotnie odbiega od sztywnych norm. Posiada jednak wiele życzliwości dla ludzi i był niezwykle zaangażowany w wydarzenia, o których pisał.

Rękopisy pana Szymaniaka sporządzone bardzo starannie, ale niezwykle ozdobnym pismem sprawiały mi wielokrotnie duże trudności przy odczytywaniu. Praca nad ich przepisywaniem, skanowaniem zdjęć i dokumentów trwała bardzo długo. Kiedy książka była gotowa, trzy osoby zawiozły ją do drukarza, by wykonać próbny egzemplarz. Ponad 500 stron, więcej niż 200 zdjęć i masa kopii dokumentów. Uzgodniono cenę, którą Związek Polaków “Dom Kopernika” miał zapłacić drukarzowi. Po kilku dniach zaniepokojony drukarz zadzwonił do mnie z pytaniem: “co mam dalej robić, bo książka została zabrana przez jedną z towarzyszących mi wtedy osób.”

Wiem, kto ją zabrał, ale nie wiem, co się naprawdę z nią stało. Podobno “zginęła”. Mnie Zarząd “Domu Kopernika” poprosił o oddanie wszystkich pozostałych materiałów, zdjęć i dysków. Ani Autor książki, Wacław Szymaniak, ani ja nie odzyskaliśmy ich nigdy. Usłyszeliśmy tylko mętne tłumaczenie, że w pierwszej części jest niezgodne z prawdą nazwisko nauczyciela w pierwszej polskiej szkole. To była jednak tylko wymówka.

W pierwszych latach powojennych było wielu przypadkowych i niewykształconych nauczycieli. Podane przez W. Szymaniaka nazwisko było bardzo prawdopodobne, ponieważ Autor książki posiadał pieczęć szkoły i list oraz historyczne zdjęcia. Żyjący jeszcze wówczas nauczyciel Eugeniusz Wachsberger potwierdzał ten fakt. Wacław Szymaniak we wstępie do książki napisał, że trudno było z całą pewnością ustalić niektóre fakty, bo nikt wtedy nie przywiązywał wagi do dokumentów.

Pomysł z tym “błędem” był więc tylko wykrętem, by wstrzymać i uniemożliwić wydanie tej pracy, w której Autor chciał utrwalić w naszej pamięci setki ludzi, którzy z ogromnym wysiłkiem budowali “Dom Kopernika”, kościół, zakładali pierwsze szkoły, chóry, teatry oraz pierwsze organizacje. Często ci ludzie byli niepiśmienni, nie mieli własnych domów, a samochód był dla nich niedostępnym luksusem. Poświęcali jednak każdą wolną od pracy zarobkowej chwilę i zaoszczędzone grosiki, by stworzyć podstawy pierwszych organizacji. Człowiek, który zabrał tę pracę, zniszczył wspomnienia i nadzieje wielu ludzi, czekających na swoje zdjęcie w tej książce oraz na parę życzliwych słów, których Wacław Szymaniak im nie szczędził. I chociaż książki nie można było nazwać dokumentem historycznym - była ona bezcenna.

Dla mnie również była bardzo cenna, bo zetknęłam się w niej z żywymi ludźmi: pracowitymi, uczciwymi patriotami, którzy nade wszystko pragnęli stworzyć tutaj swoją “małą Polskę”, a dzieci wychować w wierze ich ojców, nauczyć języka polskiego i szacunku do pracy społecznej. Dziwię się tylko, jak ten, kto ją zabrał, uznający się za “wybitnego działacza” również czasów współczesnych, może żyć i oddychać spokojnie. Czasami zastanawiam się nad sylwetką i pojęciem “działacza społecznego” w czasach powojennych i obecnie.

Podaję przykład z nieco późniejszych wspomnień Wacława Szymaniaka: Budowę rozpoczęto 27 lutego 1972 roku. Z poprzednich doświadczeń wynikało, że “Polak potrafi”, ale teraz ambicje i apetyty członków były nieco większe, toteż i zadanie zdawało się być znacznie poważniejsze. Jedno było jednak zupełnie pewne, budowa rozpalała głowy i chęci, zmęczenie przyszło później. Ale jakże miało i nie przyjść, skoro większość robót członkowie wykonywali sami w dni wolne od pracy zarobkowej, a więc kosztem odpoczynku i snu.

Nie mówmy jednak o zmęczeniu, przecież nikt wtedy nie narzekał, a robota dosłownie paliła się ludziom w rękach, kopanie rowów pod fundamenty wykonywano ręcznie. Nawet skwar lata australijskiego nikogo nie odstraszał, choć widać go było na spoconych czołach. Nikomu nie brakowało pogody ducha. Wszystkim należało się uznanie. Leon Bernacki tak pisał : “Zarząd Związku Polaków Ottoway składa serdecznie podziękowania wszystkim, którzy uczestniczyli w pracach aż do zalania fundamentów i oczyszczenia placu po skończonej pracy".

Korzystając z zapisków Wacława Szymaniaka można bez końca podawać przykłady z tamtych i wcześniejszych lat ich pracy społecznej. Część mojej dalszej wypowiedzi jest poświęcona “obliczom współczesnych działaczy” z naszego lokalnego, adelajdzkiego „podwórka”, którzy niczego nie budując zniszczyli pracę innych Polaków.

Mam na myśli członków odwołanego w ubiegłym roku Zarządu Federacji Organizacji Polskich (FOP) w Australii Południowej. Czytelnikom spoza Adelaide muszę wyjaśnić: Wspomniany Zarząd został wybrany niezgodnie ze statutem i na nieszczęście wszystkie organizacje oraz nasze polonijne środowisko znaleźliśmy się w zasięgu jego działania. Członkowie tego Zarządu to “działacze” czasów współczesnych Związku Polaków “Dom Kopernika”. Paradoksalnie są to następcy tych, których tak pięknie opisał w swojej książce Wacław Szymaniak.

Wymienię jedynie najbardziej zaangażowane osoby tego - na szczęście już byłego Zarządu: prezes Ryszard Chaustowski, Sekretarz Stanisław Kramarczuk i wiceprezes Grażyna Wilkans. Pozostali członkowie - także z “Kopernika” to jedynie posłuszne pionki w rozgrywce przeciwko społeczeństwu polskiemu.

Od wielu miesięcy w “Panoramie”, miesięczniku wydawanym w Adelaide, ukazują się listy, artykuły i zdjęcia świadczące o zniszczeniach, jakich dokonali i nadal dokonują pomimo, że wolą wszystkich organizacji zostali odwołani ze sprawowania funkcji w Zarządzie FOP. Wszelkie próby skontaktowania się z nimi są bezskuteczne. Nie odpowiadają na listy, telefony, nie pojawiają się na zebraniach i wciąż jeszcze, pomimo nowych wyborów, nie chcą oddać własności Polaków.


Znakomitym podsumowaniem ich postawy, w porównaniu do prawdziwych działaczy społecznych (m. in. opisywanych przez Wacława Szymaniaka) - jest to zdjęcie [napisu na tablicy?] przedstawiające DWUTYGODNIOWE dochody ($ 2.000 plus koszty dojazdów) które [rzekomo] R.Chaustowski sam sobie wypłacał jako prezes Federacji Organizacji Polskich w Australii Południowej.

Prowadząc przez piętnaście lat miesięcznik “Panorama” wychodzący w Południowej Australii, obserwowałam pracę licznych w naszym stanie organizacji. Mieliśmy i nadal mamy się czym pochwalić: działającymi od ponad 50 lat Zespołem Pieśni i Tańca “Tatry”, “Kołem Polek”, Chórami “Cantores” i “Polanki”, Teatrami “Starym” i Teatrem “Ottoway”.Mieliśmy nawet dwie gazety “Panoramę” (15 lat) i “Głos Seniora” (ponad 22 lata, który został przez wspomniany Zarząd zlikwidowany, a w jego miejsce powstał nowy kwartalnik „Polski Głos Seniora”).Prężnie działało Polskie Towarzystwo Kulturalne, które po objęciu prezesury przez Stanisława Kramarczuka, istnieje już tylko jako zarejestrowana „pozycja”.

W naszym miescie działająły organizacje kombatanckie, szkoły, Polskie Towarzystwo Kulturalne i trzy “domy polskie”. Nie wymieniam licznych mniejszych stowarzyszeń patriotyczno - kulturalnych. Wszystkie jednak odznaczająły się jakąś aktywnością i w różnym stopniu - współpracą z innymi organizacjami i społeczeństwem. Zawsze istniała rywalizacja, bywały też nieporozumienia i spory.

Bardzo trudny do pokonania antagonizm istniał pomiędzy “starą Polonią” oraz emigracją lat osiemdziesiątych i późniejszą. “Oni” wypatrywali za każdym krzakiem komunistów, “my” nie mogliśmy zrozumieć, że chociaż minęło tyle lat po wojnie, oni wciąż jeszcze “maszerują”. “Stara Polonia” zazdrośnie strzegła swoich pozycji w organizacjach, a młoda najczęściej wolała zając się pracą zarobkową niż społeczną.

Wracam jednak do czasów współczesnych. Tymczasem Zarząd Federacji (R.Chaustowski, St.Kramarczuk, G.Wilkans) “działał”. Podejmowanie decyzji było otoczone tajemnicą, nie informowali nikogo o sytuacji finansowej i nie rozliczali społecznych pieniędzy. Ich raport finasowy był jedynie “rekwizytem” teatralnym w toczącym się “przedstawieniu”. Brakowało podpisów, nie było śladu kontroli zewnętrznej (Auditor), a niektóre sumy w niewytłumaczalny sposób pojawiały się i znikały ze stron tego “raportu finansowego”.

Głównym zajęciem tego Zarządu było jednak zakładanie nowych organizacji - koniecznie Incorporated, by mogli wygrać następne wybory i kontynuować pozostanie u władzy. Jak wytłumaczyć fakt, że wszystkie organizacje polonijne na świecie skarżą się na brak zainteresowania ze strony obecnego pokolenia, a tutaj, w Australii Południowej rozkwita przynajmniej na piśmie - aktywność społeczna, patriotyzm i miłość do języka polskiego?! Wydawałoby się, że to dobry znak, zaprzeczający obawom o zamieranie działalności i braku kontynuacji pracy starszego pokolenia. Niestety, w tym przypadku nagły rozkwit patriotyzmu jest jedynie wynikiem zagmatwanych kombinacji byłego Zarządu Federacji Organizacji Polskich w Australii Południowej, zmierzających jedynie do zapewnienia im jak największej ilości “głosów”.

W ich “wyliczankach” organizacji, głosów, mandatów zupełnie nie jest brana pod uwagę opinia społeczeństwa polskiego, mającego dosyć tej “władzy”, będącej odbiciem metod stosowanych przez rządy komunistyczne. Kolejno zawiązywali organizacje:
Polish Museum in South Australia Inc (chociaż mamy już prężnie działające Polish Hill River Church Museum)
Polish Seniors Voice Inc
Polish Table Tennis
Assoc in SA Inc
The Polish Archives in S A. Inc
Association of Friends of Polish Combatants in SA
Polskie Stowarzyszenie Charytatywne in SA
Polish Cultural Society Inc (usunięto dotychczasowego prezesa, a jego miejsce zajął Stanisław Kramarczuk)
Polish Patriotic Association in SA
Towarzystwo Przyjaciół Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego
Polish Historical Society in SA Inc
Association of Friends of Paul Strzelecki in SA Inc
Ottoway Theatrical Ensemble Inc.

Jak wynika z nazw, organizacje te nie potrzebowały do działania nakładów pieniężnych, mimo to otrzymywały “granty”. Zrzeszają one zawsze tych samych ludzi. Nigdy nie zwołały wymaganych przez statut organizacji „Incorporated” zebrań i nie dokonały wyborów swoich władz. Wszystkie natomiast poniosły niemałe koszty rejestracyjne zapłacone ze społecznych pieniędzy.

„Szastając” pieniędzmi na swoje wydatki Federacja nie wypłacała pieniędzy na zapłacenie ubezpieczenia ośrodka Polish Hill River Church Museum. Już w początkach działania rozwiązano Komisję Rewizyjną, zamknięto szkołę Polskiej Macierzy, która działała w „Koperniku”, usunięto z jego pomieszczeń Teatr „Stary”, że nie wymienię pojedynczych niewygodnych osób. Nikomu nie przeszkadzało, że redaktor naczelny nowego „Polskiego Głosu Seniora” - Ryszard Chaustowski nie zna języka polskiego. Jako redaktor naczelny miał trzy „mandaty.” „Panoramę” usunięto z listy kupowanych na życzenie Seniorów gazet.

Początkowo społeczeństwo było całkowicie zdezorientowane, a „władze” postępowały według zasady „dziel i rządź”. Znane i słuszne jest powiedzenie - jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Po prawie dwuletnich „rządach” b. Zarządu Federacji wyczerpała się cierpliwość społeczeństwa i autentycznych, od dawna działających organizacji.

Pierwotnie pieniądze miały być wypłacane wg. zasady: odsetki sumy uzyskanej ze sprzedaży Hindmarsh Island przeznaczono na dotacje finansowe dla organizacji polskich. Ich organizacje, dostawały granty w wysokości $ 1.000 - 1500 nawet dwukrotnie. Pozostali - nic.

Do Zarządu napływały listy domagające się i ponaglające rozliczenie pieniędzy przyznanych na działanie programów społecznych - pozostawały bez odpowiedzi. Pieniądze społeczne wydano nawet na zorganizowane poza Adelaide „zebranie” Zarządu Federacji, mimo, że mamy aż trzy domy polskie w Adelaide znakomicie nadające się na ten cel. Niektórzy członkowie otrzymywali także pieniądze za dojazdy na zebrania.

Następną decyzją “władzy” było oświadczenie, że wolontariusze dowożący Seniorów do lekarza, na obiady seniorów i niektóre uroczystości, będą mieli obniżoną stawkę za kilometr i już nie będą mogli zjeść za darmo obiadów, oczekując, by odwieźć do domów swoich podopiecznych. Wolontariusze napisali list zbiorowy do prezesa Ryszarda Chaustowskiego z prośbą o zwołanie zebrania w tej sprawie. Wprawdzie zebranie zostało zwołane, ale prezes próbował zastraszyć wolontariuszy, ich list podarł publicznie i rzucił na podłogę, używając nieparlamentarnych słów. Stwierdził również, że on jest „Australijec” i „musi trzymać Polaczków za mordę”.

W czasie trwania wydarzeń, o których piszę „niepokorne organizacje” starały się doprowadzić do zebrania i przedstawić byłemu Zarządowi wotum nieufności.

Tło historyczne: niecały rok temu ukazał sie w Pulsie Polonii nastepujący komunikat: W środę, 8 lipca bieżącego roku o godzinie 18: 00, w Centralnym Domu Polskim, przy 230 Angas Street, Adelaide odbędzie się zebranie dotyczące Funduszu Hindmarsh Island.Ponad trzy lata temu Zarząd Federacji Organizacji Polskich w Południowej Australii, składający się w większości z działaczy Domu Kopernika, przejął zarządzanie i dystrybucję funduszy uzyskanych ze sprzedaży ziemi Harcerstwa Polskiego na Hindmarsh Island.

Od tego czasu powstało 8 nowych organizacji zarejestrowanych w PA, które są powiązane z „Polish Society-Dom Mikołaja Kopernika Inc” (potocznie zwanym „Związek Polaków Domu Kopernika”) i prawdopodobnie one w ostatnich latach dostają granty z Funduszu, a organizacje, założone ponad 30 lat temu i aktywnie działające w środowisku polonijnym, są pomijane przy rozdzielaniu tych pieniędzy.

W ciągu ostatnich 12 miesięcy, Federacja nie opublikowała sprawozdania finansowego dotyczącego Funduszu Hindmarsh Island, nie podano też do wiadomości publicznej, komu zostaly przyznane granty. W sprawozdaniu finansowym Federacji za rok 2013/2014 znalazła się informacja, że z konta Funduszu Hindmarsh Island ubyło około 650 tysięcy dolarów.

W związku z tym, 1 maja bieżącego roku, 6 organizacji członkowskich, w oparciu o konstytucję, wystosowało oficjalny list do Zarządu Federacji z prośbą o zwołanie nadzwyczajnego zebrania, aby wytłumaczyć zaistniałą sytuację Funduszu Hindmarsh Island. Zarząd Federacji nie zwołał zebrania w wymaganym przez konstytucję czasie.
Zapraszamy członków wszystkich organizacji oraz indywidualne osoby do przybycia i wzięcia udziału w dyskusji na ten temat. Środa, 8 lipca, godzina 18:00 Centralny Dom Polski, 230 Angas Street Adelaide.Zebranie zwołują organizacje członkowskie, które wystosowały list 1 maja br. do Zarządu Federacji: Chór Cantores, Dożynki, Koło Polek, Klub Sportowy Polonia, Millennium Co-operative Society Limited & Tatry.

zródło-pulspolonii.com

Podkreślam, że zawsze i do chwili obecnej wszelka korespondencja do b. prezesa Ryszarda Chaustowskiego i b. sekretarza Stanisława Kramarczuka oraz wiceprezes Grażyny Wilkans pozostaje bez odpowiedzi. Taką postawę przyjęli od samego początku: arogancja, lekceważenie i milczenie. Posuwają się nawet tak daleko, że nie przyjmują listów rejestrowanych (poleconych), umieszczając na kopertach informację „adresat nieznany” (Grażyna Wilkans - b. wiceprezes), (Ryszard Chaustowski b. prezes) i (Stanisław Kramarczuk - b.sekretarz).

Po wysłaniu wymaganej przepisami korespondencji, odczekaniu przepisanych prawem terminów, podjęciu wszelkich kroków w celu uzyskania jakiegokolwiek porozumienia, organizacje zgłaszające wotum nieufności postanowiły wziąć udział w Walnym Zebraniu Sprawozdawczo - Wyborczym, które były Zarząd wyznaczył na 29 listopada 2015 r.

Postawili jednak swoje warunki: Zebranie ma się odbyć w Domu Kopernika, przy drzwiach zamkniętych i bez udziału społeczeństwa.- tylko Delegaci wg. wyznaczonej przez ustępujący Zarząd listy. Chyba nie budzi zdziwienia fakt, że pozostali członkowie organizacji oraz niezrzeszeni Polacy chcieli wziąć udział w tym zebraniu. 29 listopada 2015 r. przy drzwiach Domu Kopernika czekała nas niespodzianka: ochroniarze (security) wpuszczali według listy, a były Zarząd wezwał jeszcze dodatkowo policję, by uniemożliwić nam wejście. Policjanci zaraz odjechali, bo jak stwierdzili, nie było naruszenia porządku i zapisali ten wypadek w swoich notatkach, podkreślając, żeby nie wzywać ich w podobnych sprawach, bo nie przyjadą.

W rezultacie do sali weszli pozostali zainteresowani (w tym także „Panorama”.) Siedzieliśmy spokojnie, czekając na przebieg wydarzeń. Były prezes Zarządu Federacji Ryszard Chaustowski ponownie bezskutecznie próbował nas zmusić do opuszczenia sali. Zdeterminowani i oburzeni faktem wezwania policji i ochroniarzy ludzie - odmówili. W tej sytuacji Ryszard Chaustowski postanowił odwołać zebranie. Obecni w sali Polacy nie zgodzili się na to, tym bardziej, że to on wyznaczył ten termin, bardzo niedogodny dla nas wszystkich, bo w dniu występów „Tatr”.

Na pytanie zadane ponownie Ryszardowi Chaustowskiemu - czy chce kontynuować zebranie - odpowiedział NIE. On i kilka osób z ustępującego Zarządu opuściło salę.

“Opozycja” pozostała, kontynuując zebranie. Drogą głosowania powołano osobę prowadzącą zebranie (Jolanta Kozak), sekretarzy, liczących głosy i protokolantów. Ze strony ustępującego Zarządu osobą kontrolującą przydzielone mandaty był Antoni Markowski JP.

W wyniku kombinacji z powoływaniem nowych organizacji prezes byłego Zarządu FOP Ryszard Chaustowski, reprezentował większość swoich organizacji i miał 18 mandatów. Następnym „potentatami” byli Stanisław Kramarczuk i Grażyna Wilkans. Tak więc w.w. organizacje nie spełniające warunków zaliczających je do „Incorporated” miały w swoich rękach bardzo dużą ilość mandatów.

Co ciekawe, na tym Walnym Zebraniu Sprawozdawczo-Wyborczym spośród tak licznych nowych organizacji nie było ich prawdziwych członków ani delegatów. Wszystkie mandaty ze strony b. Zarządu znajdowały się się w rękach 3 osób. By zapewnić sobie udział “delegatów” i członków musieliby chyba „klonować” tych nielicznych, stanowiących prawie identyczny skład we wszystkich nowych organizacjach. Posiadane przez R.Chaustowskiego, St.Kramarczuka i Grażynę Wilkans liczne mandaty były przez nikogo nie sprawdzonymi upoważnieniami do głosowania (proxy).

Dla porównania: Ryszard Chaustowski tylko jako „redaktor i prezes” Polish Senior Voice (kwartalnik, wychodzący przez rok) miał trzy mandaty, zaś Koło Polek pracujące od ponad 60 lat - również trzy. Podobna sytuacja dotyczy „Stowarzyszenia Tenisa Stołowego” - 2 mandaty (Chaustowski) Stanisław Kramarczuk uzyskał 8 mandatów, chociaż żadna z reprezentowanych przez niego organizacji nie pracuje. Jest to między innymi Towarzystwo Przyjaciół Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego - 2 mandaty. Polskie Towarzystwo Kulturalne 3 mandaty - dla St.Kramarczuka. Nawet wówczas, gdy b.Zarząd opuścił ostentacyjnie salę, by dokonać własnych “wyborów” pozostawił w niej jedną panią, która stwierdziła, że ona ma 18 “mandatów”(„upoważnień”!)

Do historii przeszedł utrwalony na fotografii moment, gdy St.Kramarczuk wrócił do sali, by zabrać tablicę, na której były już gotowe, wypisane wyniki wyborów. Ciekawa sytuacja jest związana również z założonym przez nich Polskim Stowarzyszeniem Charytatywnym w SA - jego oficjalna prezeska zapytana publicznie, czym się przejawia działalność tego Stowarzyszenia, odpowiedziała, że ona nie słyszała o takim Stowarzyszeniu. Weźmy też pod uwagę losy Teatru „Ottoway”, którego wieloletni członkowie w pewnym momencie stwierdzili, że nie akceptują działalności swojego prezesa Stanisława Kramarczuka i Grażyny Wilkans, więc postanowili wybrać nowy zarząd.

Prezes czuwał i uniemożliwił przeprowadzenie wyborów. Nie pozwolił przyjąć składek członkowskich od “nieposłusznych” członków i... uniemożliwił im wzięcie udziału w głosowaniu, jako powód podając, że... nie zapłacili składek.

Członkowie „Teatru Ottoway” postanowili zwołać następne zebranie wyborcze, na którym nie pojawił się prezes i jego świta. Dokonano więc wyboru nowego Zarządu. Teatru Ottoway, ale... no właśnie: ale... Były prezes nie uznał wyników tych wyborów i uniemożliwił im dostęp do konta bankowego oraz dokumentów Teatru „Ottoway”. Pomimo upływu czasu pieniądze nadal są do dyspozycji St. Kramarczuka, bo jak twierdzi - to on „załatwił im granty”.

Wracam jednak do Walnego Zebrania 29 listopada 2015 r.W wyniku głosowania wybrano nowy Zarząd Federacji Organizacji Polskich w Południowej Australii.
Prezesem został Edward Dudziński,
Wiceprezesem - Ireneusz Lasocki,
Skarbnikiem Jan Sosnowski.
Wybrano także pozostałych członków i Komisję Rewizyjną.
Zebranie było filmowane, jego przebieg udokumentowany protokołem po angielsku i po polsku przekazanym władzom australijskim. Trudno wprost wyrazić, ile wysiłku włożył w porządkowanie tych spraw nowy prezes Edward Dudziński.

Były Zarząd nie przyjął do wiadomości wyników wyborów, odmawia oddania dokumentów i dostępu do konta bankowego. Robi wszystko, by uniemożliwić normalne funkcjonowanie Zarządu poprzez zrywanie ogłoszeń, wymianę zamków, blokowanie konta i dostępu do dokumentacji. Sprawa dotyczy nie tylko dwóch Zarządów. Ważą się również losy programów i różnych form pomocy dla Seniorów, przydziału dotacji na dalszą działalność.

Jak bardzo zmieniło się oblicze „działacza społecznego”.Przed laty, gdy było szczególnie trudno, zaszczytem było zasiadać w Zarządzie Federacji czy zarządach różnych organizacji. Teraz, po doświadczeniach z b. Zarządem FOP w czasie ostatnich trzech lat, należenie do tego „Zarządu”- to wstyd.

Oni jednak nie wstydzą się wypłacać sobie pieniędzy społecznych na dojazdy na zebrania. To takie nowe oblicze działacza społecznego. W krótkim czasie dokonali nieodwracalnych zniszczeń. Ich działalność otworzyła przysłowiową puszkę Pandory, z której wciąż wydostają się nowe brudy.

Myślę, że sprawy finansowe (niestety, z pomocą prawników) uda się uporządkować. Oni zniszczyli jednak o wiele więcej: dobre imię Polaków u władz australijskich, zaufanie w banku i nasze więzi międzyludzkie. Jeszcze nie wiemy dokładnie, co zostanie znalezione w dokumentach przez kontrolę zewnętrzną.

Młodzi ludzie jeszcze bardziej niż kiedykolwiek nie mają ochoty na podkreślanie polskiego pochodzenia, ani uczenia się mowy ojczystej. Organizacje, z których my jesteśmy dumni, są przez nich określane jako bagno, a domy polskie są im niepotrzebne.

“Centralny Dom Polski” z trudem utrzymuje się na powierzchni, podobnie „Millennium”, “Dom Kopernika” stał się prywatną rezydencją kilku osób. Nie twierdzę, że w innych grupach etnicznych wszystko przebiega wzorowo. Jednak to, czego “dokonali” członkowie b. Zarządu FOP w Australii Południowej przekracza wszelkie wyobrażenia. Czasami myślałam o potrzebie chrześcijańskiego wybaczania win, ale zasługują na nie jedynie ci, którzy zrozumieli swój błąd i starają się go naprawić. A “stracone złudzenia”, które wymieniam w tytule artykułu?

Prawie wszyscy straciliśmy złudzenia o prawdziwej wartości pracy społecznej. Wygrał nowy Zarząd, a były chyba już stracił złudzenia, że im się uda kontynuować tą ich pokrętną „działalność społeczną”. Ciągle jednak jeszcze liczą te swoje nieuczciwe „głosy” i wydaje im się, że gra toczy się tylko pomiędzy byłym i nowym Zarządem. - Niewielka grupa stanowiąca nowy Zarząd Federacji Organizacji Polskich w Australii Południowej ma do pokonania ich mur milczenia, złej woli, nienawiści. Podsumowując, zastanawiamy się, jak można ukarać tych ludzi, chociaż ja myślę, że żadna kara ich naprawdę nie dotknie. No cóż, jedni żyją dla Boga i innych ludzi, drudzy jedynie kradną powietrze.

Anna Wiktorzak

Link do repliki Ryszarda Chaustowskiego