Twoje nazwisko znalazło się dzisiaj wśród osób szczególnie wyróżnionych przez rząd naszej przybranej ojczyzny – Australii. Otrzymałaś medal Order of Australia. Serdecznie ci gratulujemy. Nie dziwi nas to wyróżnienie, wszak widać cię w całej Polonii i tu i tam – działasz na wielu polach; które pole jest twemu sercu najbliższe i dlaczego?
Odpowiem na to pytanie prosto. Najbliższe mojemu sercu jest wszystko co ma związek z edukacją. To jest mój wykształcony i z radością wykonywany zawód, moje życiowe powołanie.
Kiedy 45 lat temu decydowałam się na pozostanie w Australii, najbardziej żal mi było tego, że będę chyba musiała pożegnać się z uczeniem. Okazało się jednak, że nie! Uznano mi wszystkie polskie kwalifikacje. Cztery lata później już jako szczęśliwa żona i matka dwojga tutaj urodzonych dzieci stanęłam przed szkolną klasą. Zaczęłam uczyć matematyki w średniej szkole. Z początku tylko na półrocznym zastępstwie. Później, kiedy mój angielski już bardziej ‘okrzepł’ otrzymałam na rok posadę nauczycielki ‘Social Studies’ matematyki i religii w katolickiej szkole średniej. Potem urodziłam jeszcze dwoje kolejnych dzieci – i otrzymałam propozycję stałej pracy w państwowej szkole średniej chłopców, jako nauczycielka ... języka angielskiego. Podjęłam to wyzwanie i przepracowałam ucząc angielskiego 11 lat w jednej szkole i 25 w kolejnej, czyli w sumie 36 lat. W szkole zawsze był i jest najważniejszy dla mnie uczeń. Każdy jeden. Doceniali to moi koledzy, nauczyciele, doceniały władze szkoły, a także australijscy rodzice, dając temu niejednokrotnie wyraz...Kiedy moje dzieci były już w starszych klasach, mogłam poświęcić swojej pracy zawodowej nieco więcej czasu. Zostałam koordynatorką nauczycieli angielskiego w regionie, do którego należała moja szkoła. Raz na kwartał organizowaliśmy popołudniowe spotkania, aby podzielić się osiągnięciami, przedstawić nowe pomysły, propozycje szczególnie udanych lekcji, opracowania lektur itp. Koordynując tą grupą zawsze byłam przygotowana, aby wystąpić z czymś ciekawym, w przypadku gdyby ktoś z wcześniej zgłoszonych prelegentów nie mógł w danym spotkaniu wziąć udziału. A to się zdarzało, bo działaliśmy na zasadzie wolontariatu...
|
|
- Oczywiście nie mogę pominąć mojego uczenia języka polskiego w szkole sobotniej. Rozpoczęłam tę przygodę cztery dni po przyjeździe do Sydney. Przypłynęłam do Pyrmont włoskim statkiem Achilles Lauro w pierwszy wtorek lutego (1971r.) a w najbliższą sobotę już byłam w klasie Polskiego Gimnazjum Macierzy Szkolnej w Ashfield. Przez dwa lata prowadziłam tam lekcje Nauki o Polsce. Potem urodziła się moja córka. Do uczenia polskiego wróciłam 10 lat później, kiedy najmłodszy z naszej czwórki też poszedł do polskiej szkoły. Dzieci chodziły do ‘szkoły macierzowej’, ja natomiast zaczęłam uczyć w podległej Departamentowi Edukacji, Saturday School of Community Languages. Pracuję w tej szkole już ponad 30 lat.
Działasz z Działaczami na rzecz LUDZI – którzy współdzialacze mają specjalne miejsce w twoim sercu ?
- Jest jedna osoba, która od lat ma swoje poczesne miejsce w moim sercu. Razem działaliśmy ponad pół wieku temu w Kole Naukowym Geografów, razem przewodziliśmy wspólnym kolegom i koleżankom – on był starostą roku, a ja starościną jednej grupy. W Sydney byliśmy czynnie zaangażowani w Komitecie Odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie, a także jako adoptowane ‘Krakusy’ założyliśmy Komitet Rewaloryzaji Zabytków Krakowa. On wspiera wszystkie moje poczynania. Jest wszędzie tam, gdzie ja potrzebuję rady i pomocy – tak, to Bronek Łacek – mój kolega ze studiów a od blisko 45 lat mąż i niezastąpiony ojciec już obecnie dorosłych dzieci.
Po przyjeździe do Sydney spotkałam wiele wspaniałych osób. Polską Szkołę prowadził pan Stanisław Śronek, uczyła pani Maria Krupska. Miałam przyjemność przez rok znać prof. Jerzego Goebla. To byli wyjątkowi ludzie. Prawdziwi społecznicy...
- Bardzo sobie cenię od lat profesjonalną znajomość z Ewą Nadolską – to anglistka, mądra i niezwykle szlachetna osoba, posiadająca przy tym doskonałe poczucie humoru.
Wspólnie z Ewą i Gosią Vellą (nauczycielką angielskiego i polskiego) powołałyśmy do życia Zrzeszenie Polskich Nauczycieli. Działalność tej organizacji przebiega na kilku płaszczyznach. Staramy się łączyć nauczycieli języka polskiego, aby służyć sobie wzajemnie pomocą i oparciem (podobnie jak ma to miejsce wśród nauczycieli angielskiego). Organizujemy spotkania, konferencje, warsztaty metodyczne z pomocą zaproszonych z Polski specjalistów. Obejmujemy swoją działalnością nauczycieli polskiego z całej Australii. Członkami Zrzeszenia są także nauczyciele australijscy, polskiego pochodzenia. Z myślą o nich organizujemy spotkania z okazji Dnia Nauczyciela. Cieszą się one dużym powodzeniem...
- Jednym z zadań Zrzeszenia Polskich Nauczycieli jest wyrabianie u dzieci poczucia dumy z przynależności do Narodu Polskiego. W tym celu organizujemy Konkursy, w których biorą udział dzieci ze wszystkich polskich ośrodków w Australii. Do tej pory było tych konkursów wiele: • Uczę się Języka Polskiego • Moja polska klasa w sobotniej szkole • Mój ulubiony bohater (z polskiej książki, wiersza, bajki lub filmu) • Byłem polskim żołnierzem (wspólnie z Konsulatem RP) • Ks Jerzy Popiełuszko Wielki Kapłan i Wielki Człowiek (wspólnie z ‘Naszą Polonią’) • Mój Chopin, bo ja także jestem Polskiem • Jan Paweł II Największy Polak naszych czasów • Tradycje polskie z dala od Kraju
- Oczywiście, pracując z dziećmi nie można pominąć roli Rodziców. Zawsze staramy się uwzględnić ich rolę. W ubiegłym roku zorganizowaliśmy serię spotkań w Sydney, Melbourne, Brisbane i w Perth, zatytułowanych ‘Dwa Języki – Dwie Kultury’.W tym miejscu wymienić muszę Państwa Annę i Seweryna Ozdowskich. Niezwykle cenne osoby, a Profesor pomimo wielorakich zajęć i eksponowanej pozycji, nigdy nie odmówił aktywnego uczestnictwa w organizowanych przez nas spotkaniach z nauczycielami oraz młodzieżą.
|
- Kolejną wspaniałą osobą, z którą zetknął mnie los jest Piotr (Peter) Skrzynecki, uznany i ceniony australijski poeta. Autor kilkuset wierszy, kilku tomów opowiadań oraz powieści. Polak z krwi i kości, chociaż pisze tylko po angielsku. Piotr jest mi tak bliski jak jeden z moich braci i on także uważa mnie za siostrę (nie ma rodzeństwa). Zaprzyjaźniliśmy się w trakcie moich tłumaczeń jego prac. Z twórczością Skrzyneckiego zetkęłam się w australijskiej szkole. Jego wiersze od lat 80. ub. wieku należą do obowiązkowej lektury klas maturalnych języka angielskiego (od przyszłego roku także w Victorii). Postanowiłam przybliżyć te pozycje polskiemu czytelnikowi. Stąd moje tłumaczenia. Do tej pory wydane zostały trzy pozycje – tom opowiadań ‘Bezdomne psy’, powieść biograficzna ‘Wróbli ogród’ oraz dwujęzyczna antologia poezji ‘Stary świat – Nowy świat’...
- Organizując Konkursy Muzyczne im. Ewy Malewicz (było ich 6) miałam okazję poznać wspaniałych cennych ludzi jak skrzypaczka Wanda Wiłkomirska, dyrygent Opera Australia Włodzimierz Kamirski, pianista Maciej Pawela oraz ostanio małżeństwo skrzypków Robert i Joanna Sękowie. Społecznicy, którzy spontanicznie odpowiedzieli na moją prośbę uczestniczenia w Jury Konkursu, nie szczędząc dla polskich dzieci swojego cennego czasu. Obecnie wielu z uczestników tych Konkursów należy do grona uznanych nie tylko w Australii muzyków. Wiem, że niejednemu z nich dyplom z podpisami tak znacznych osobistości świata muzyki jak Wiłkomirska czy Kamirski stał się kluczem, otwierającym drzwi dla wybranych...
- Oprócz poprzednio wymienionych muzyków, nawiązałam bliski kontakt w wieloma wspaniałymi ludźmi jak Wanda i Wojtek Horky z Canberry oraz z artystami polskiego pochodzenia m.in. Tamara Cisłowska, czy ‘adoptowany’ Polak pianista, dyrektor Conservatorium High School Robert Curry. Było to podczas organizowania Koncertu, upamiętniającego Rok Chopinowski. Planowaliśmy zorganizowanie jeszcze jednego Koncertu Chopinowskiego w Operze, niestety na przeszkodzie stanęła zachłanność samozwańczego pseudodziałacza polonijnego... Kiedy zastanawiam się kto wywarł największy wpływ na moje podejście do życia, to bez wahania powiem, moi Rodzice. Kultura rodzinnego domu, gdzie bezinteresowna pomoc innym była czymś tak oczywistym jak powietrze, którym oddychamy, owocuje po dzień dzisiejszy...
- Podczas pięcioletnich studiów na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie miałam możliwość zetknięcia się z ludźmi o nieprzeciętnej osobowości. Jednym z nich był Dziekan Wydziału Geografii i Nauk o Ziemi, u którego zresztą pisałam pracę magisterską – prof. Jan Flis. To on, kiedy dowiedział się, że mam zaproszenie do Australii, osobiście pojechał do ówczesnego ministra oświaty, aby załatwić dla mnie urlop ze szkoły, w której już pracowałam. Tylko mając taki urlop mogłam się starać o paszport. Nie wiem, jakich argumenów użył Profesor bezpartyjny, praktykujący katolik, ale urlop mi przyznano i to na całe 3 lata...
- Na koniec pozostaje Osoba najważniejsza, Ktoś, o Kim nie da się zapomnieć. Jego piętno zostawiło trwały ślad, a wyniesione ze wspólnych spotkań przesłanie zobowiązuje. To św. Jan Paweł II, a w latach moich studiów (61 – 66) ówczesny arcybiskup krakowski Karol Wojtyła. Był duchowym opiekunem Młodzieży Akademickej. Spotkania modlitewne, dyskusje na zapleczu kościoła św. Anny, rekolekcje zamknięte na Kalwarii Zebrzydowskiej... opłatek z Jego ręki zaniesiony na wigilię do rodzinnego domu...
Nagrody i odznaczenia mają dopingować do dalszej pracy – a może raczej osłabiają motywację, bo działacz ma poczucie, że wszyscy na niego czekają, a on już nie ma sił, i te oczekiwania paraliżują. Jak to jest w twoim przypadku?
- Różni ludzie różnie reagują na nagrody. To zależy od osoby. Ja na pewno nie pracuję dla nagród, jednak fakt, że ktoś docenił efekty mojej działalności staje się źródłem satysfakcji, sprawia przyjemność, ale i zobowiązuje.
Kiedy będąc na 3 roku studiów otrzymałam Nagrodę Czerwonej Róży – najlepszej studentki uczelni – zaowocowało to jeszcze bardziej wytężoną pracą w Kole Naukowym Geografów, zorganizowaniem Ogólnopolskiego Zjazdu, referatem i publikacjami. Oczywiście z doskonale zdawanymi egzaminami, łącznie z magisterskim. Odznaczenia ‘Zasłużony dla Kultury Polskiej’ przyznane mężowi i mnie za pracę w Komitecie Odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie, zaowocowały zorganizowaniem imprez dochodowych na promowany w "Przekroju" Fundusz Rewaloryzacji Zabytków Krakowa.
Ministerial Award for Excellence in Teaching, jaki wręczono mi w 2002 roku na oficjalnym przyjęciu oprócz wyszczególnienia moich zasług dla szkolnictwa australijskiego, zawierał wyraźne podkreślenie, że jestem Polką. To zmobilizowało mnie do kolejnych 14 lat intensywnej pracy w szkolnictwie australijskim i jeszcze większego wysiłku na rzecz polskości w Australii.
W pamiętnym roku 2010 otrzymałam Złoty Krzyż Zasługi (odznaczenie państwowe podpisane przez śp Prezydenta Lecha Kaczyńskiego). Długa byłaby lista moich dokonań na rzecz polskiej społeczności w Australii w ciągu 6 lat, które upłynęły od tamtego czasu.
Przyznany mi obecnie medal Order of Australia, ma dla mnie wielkie znaczenie. Tam w uzasadnieniu też jest napisane, że otrzymuję to wysokie odznaczenie państwowe za działalność na polu australijskiej edukacji, daleko wykraczającą poza normalną pracę zawodową, a także za działalność dla polskiej społeczności. I ten ostatni komentarz jest dla mnie bardzo cenny. To kolejny dowód, że polska społeczność, to integralna część wielokulturowej Australii i praca dla tej społeczności jest również doceniana. Oczywiście pod warunkiem, że jest to rzetelna praca, a nie jedynie uczestniczenie w Zebraniach, które niestety pokutuje u części naszych ‘działaczy polonijnych’.
Jak sie czujesz w chwilach stresu – kiedy zbiega się kilka ‘deadlines’ , wszystko jest na wczoraj i nie wiadomo za co się chwycić, jak reagujesz?
- Muszę przyznać, że jestem na stres bardzo odporna. Oczywiście są momenty, kiedy nakłada się kilka niecierpiących zwłoki prac do natychmiastowego wykonania, ale wtenczas nie panikuję, tylko staram się podejść do sprawy rzeczowo. Potrafię sobie wytłumaczyć, że ‘jutro o tej porze będzie już właściwie po wszystkim’. Ustalam w głowie kolejność i zabieram się do działania. Często wykonuję kilka rzeczy równocześnie. Jedna praca staje się odpoczynkiem dla drugiej. Ale co najważniejsze, nie zabiorę się do żadnej pracy, zanim jej nie polubię – i bez względu na to, czy tłumaczę poezję, prasuję nakrochmalone obrusy, piszę artykuł, obieram ziemniaki, przygotowuję prelekcję dla nauczycieli, czy lepię pierogi – muszę wyrobić w sobie pasję do tej pracy. Wówczas wykonuję to z radością i nie czuję zmęczenia...
- Przecież oprócz mojej pracy zawodowej i działalności społecznej ja normalnie prowadzę dom. Wychowaliśmy z mężem czworo dzieci, które były zadbane. Dom był zawsze otwarty dla ich przyjaciół. Codziennie były obiady przy stole, nakrytym obrusem, a w niedziele także i rodzinne śniadania. Ja bardzo lubię przyjmować gości... Po dziś dzień wspomina się przyjęcia urodzinowe dzieci Łacków, łącznie z hucznymi ‘21st’ i to 4 razy...
- Na szczęście cieszę się doskonałym zdrowiem. Jestem wytrzymała na zmęczenie, a także na brak snu. Zdarzyło mi się pracować kilka nocy nad wykonaniem terminowego tłumaczenia (to była praca zarobkowa, nie literatura). Po powrocie ze szkoły i nakarmieniu rodziny obiadem, 4 – 5 godzin intensywnego pisania przerywałam najwyżej półgodzinną drzemką, aby następnego dnia iść znowu normalnie do szkoły. Po tygodniu takiej pracy lecieliśmy na konferencję nauczycieli do Paryża. Całą podróż przespałam jak niemowlę. Mąż budził mnie tylko na posiłki.
Oczywiście, takie sytuacje nie są normą. Zdarzyło mi się pracować tak intensywnie tylko kilka razy.
Na koniec dodam jeszcze, że moim niezawodnym lekarstwem na stres jest różaniec. Uspokaja. Wprowadza inną perspektywę. Łagodzi rozżalenie. Pozwala darować tym, co chcą dokuczyć, bo być może nie wiedzą co czynią.
Jesteś urodzoną optymistką, ale czy jest coś, czego nie lubisz?
- O tak! Nie lubię, a nawet nie cierpię wulgarnego języka. Sama nigdy w życiu nie zaklęłam. I chociaż miałabym pewną dozę wyrozumiałości dla języka mówionego, kiedy wyprowadzony z równowagi człowiek traci panowanie nad wypowiadanymi słowami, tak nie mogę zaakceptować wulgaryzmów pisanych. A niestety, tego pojawia się dużo w publikacjach polonijnych. Napawa mnie odrazą tekst, z którego treścią właściwie się zgadzam, ale język jakim posługuje się autor aż roi się od niekulturalnych zwrotów. Nie wiem jaki autorytet mógłby mieć wpływ na niektórych polonijnych autorów? Może wprowadzić cenzurę językową i nie publikować?
Bardzo Ci dziękuje za rozmowę. Jeszcze raz gratulacje i powodzenia w dalszej działalności.
Wywiad z Marianną Łacek na antenie Radia SBS
|