Jeżeli prawdą jest, że wyjaśnianie teraźniejszości przeszłością jest jednym z głównych zadań historii, to zrozumienie chwili obecnej Polski nie może być pełne bez należytego zrozumienia tego, co wydarzyło się we wrześniu 1939 roku. Winny brakom w tym względzie jest nie brak starań, by to nadrobić w ciągu ostatnich trzech dekad, ale sukces indoktrynacji poprzedzających pięciu. Jeśli sprawa nie jest aż tak poważna, jak się wydaje, niech poniższy tekst będzie potraktowany jako osobista refleksja autora.
Zbędnym wydaje się przypomnienie, że w wyniku agresji 1-go września 1939 roku znaczna część ówczesnej Polski znalazła się pod okupacją niemiecką. Zajęcia reszty kraju przez Związek Radziecki w rezultacie napaści 17-go września też chyba nie trzeba przypominać. Konkluzja, że wynikiem tych dwóch wydarzeń był czwarty rozbiór Polski, nie każdemu może od razu przyjść na myśl. Równie nieczęste może być uświadomienie bilansu strat tych dwóch wydarzeń. O ile wróg zachodni został przegnany po sześciu latach, to wschodni agresor pozostał i na dodatek przez pół wieku de facto okupował powojenną Polskę.
Powyższemu zestawieniu przeczyła propaganda byłego reżimu komunistycznego, uwypuklająca ogrom zniszczeń i ofiar zadanych przez Niemcy w porównaniu z tym, co eufemistycznie określano jako dobrodziejstwa doznane od Związku Radzieckiego. No i słusznie, ktoś powie. Jak można porównać okropieństwa jak bombardowania, rozstrzeliwania, obozy zagłady i wywózki w zachodniej strefie okupacyjnej do stosunkowo łagodnych form opresji jak przesiedlenia we wschodniej? Trudno się z tym nie zgodzić w obliczu masy materiału dowodowego o postępowaniu hitlerowców.
Równie trudno, z powodu dotkliwego braku materiałów dowodowych, podważyć wersję łagodności reżimu sowieckiego, prawdę znając tylko fragmentarycznie, najczęściej z nieoficjalnych źródeł. Powszechna indoktrynacja pięciu powojennych dekad ukryła dowody i zniekształciła fakty, deformując świadomość powojennych pokoleń Polaków, łącznie z świadomością piszącego te słowa, którego lata szkoły podstawowej i pierwsze lata szkoły średniej przypadły na dekadę lat siedemdziesiątych.
Nawet o niewinnie brzmiących przesiedleniach na terenach zajętych przez Związek Radziecki można się było dowiedzieć tylko z drugiej albo trzeciej ręki, jak na przykład z pierwszego odcinka filmu Czterej pancerni i pies. W oczach karmionego romantyzmem młodzieńca, carska zsyłka musiała wystarczyć za wytłumaczenie obecności głównego bohatera w tajdze. Innym źródłem informacji, które też dopiero po latach zostało skorygowane, były wspomnienia babci o „Sowietach”. Z jej relacji wynikało, że najpierw przyszli, potem poszli, a potem znowu przyszli, co, jak się później okazało, zgadzało się z wkroczeniem Armii Radzieckiej 17-go września, późniejszym wycofaniem do ustalonej z niemieckim okupantem pozycji i powrotem po pięciu latach, ścigając wycofującego się byłego sojusznika do Berlina.
Ze słów babci, odpowiednio wytonowanych z uwagi na delikatny wiek słuchającego, wynikało również, że może i kogoś we wsi poturbowali, może jakaś cześć kobieca ucierpiała, może nawet ktoś z gładkimi rękami inteligenta został zastrzelony. Ogólnie jednak, choć bez kultury, ogłady i należytego uzbrojenia, choć chciwe na wytwory cywilizacji, wojsko sowieckie było przychylnie ustosunkowane do mniej zamożnych chłopów, którzy przeważali we wsi i do których zaliczała się babcia ze swoją rodziną. Jak było gdzie indziej na zajętych przez Sowietów terenach, tego od babci nie można się było dowiedzieć.
Potem do dojrzewającej świadomości na początku lat 80-tych dotarły wzmianki o zbrodni katyńskiej, co zwykle miało miejsce w czasie świątecznych biesiad rodzinnych. Trudno jednak mieć za złe młodzieńcowi, że traktuje usłyszane fakty jako wytwór alkoholem pobudzonych uczuć patriotycznych i rezultat szukania dziury w całym przez antysowiecko usposobionych członków rodziny. Kontrastowało to bowiem znacznie z oficjalną propagandą, w której wrogość Związku Radzieckiego do Polski, na jakimkolwiek etapie stosunków sąsiedzkich, była nie do pomyślenia i niemiecka odpowiedzialność za ludobójstwo katyńskie wydawała się bardziej prawdopodobna.
Równie niejasna, z posmakiem legendy a nawet mitu, wydawała się dla młodego umysłu historia Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR (1941-1942), potocznie znanych jako armia Andersa. Pod wpływem propagandy można było uwierzyć, że w wyniku niezrozumiałych, mrocznych międzynarodowych machinacji pewnego rodzaju grupa militarna została zorganizowana na terenie Związku Radzieckiego. Dzięki jej bezcelowej, jak się mogło wydawać, wędrówce po Azji i Bliskim Wschodzie, jakimś cudem udało jej się przedostać do Europy, by wziąć udział w drugim froncie i w niewiele znaczący sposób przyczynić się do pokonania Hitlera.
Gdzie walczyli? Nie wiadomo. Kto wie, może nawet na Monte Cassino. To, że z jakiegoś powodu z wojskiem wlekli się cywile – polskie rodziny i osierocone dzieci, które tym niepozbawionym wyobraźni i sprytu sposobem udało się wydostać z niewoli – nie dodawało wiarygodności tej dziwnej formacji, inspirując raczej do porównań z błądzeniem Hebrajczyków po pustyni po wyjściu z Egiptu. O tym, że oddziałom armii Andersa przydzielono najtrudniejsze zadanie w bitwie o Monte Cassino i że udział Polaków przyczynił się znacznie do sukcesu drugiego frontu we Włoszech, praktycznie nie było szansy się dowiedzieć.
Wolność słowa po wyzwoleniu kraju spod sowietyzmu i ułatwiony dostęp do informacji dzięki postępowi technologicznemu umożliwiły korektę. Ta jednak okazała się oporna, bo utrudniała ją zsowietyzowana świadomość. Umysł rejestrował nowo odkryte fakty, ale ciągle nie był w stanie odtworzyć z nich odfałszowanej rzeczywistości. Trudności w tym względzie można porównać do tych, które umysł ludzki musiał pokonać w akceptacji teorii kopernikańskiej, gdzie główną zawalidrogą do poprawnego zrozumienia było nagromadzenie fałszywej wiedzy. Potrzeba było całych wieków po odkryciu Kopernika, by to zmienić. Lat i dekad potrzeba na odtrucie świadomości z kłamliwej powojennej propagandy i dlatego połowa historii września 1939 roku ciągle pozostaje w strefie cienia, poza światłem reflektora świadomości.
O ile pielęgnowanie martyrologii związanej z opresją hitleryzmu jest budujące, bo wzmaga poczucie jedności i spójności, tego samego nie można powiedzieć o opresji sowieckiej. Losy Polaków na terenach zajętych przez Związek Radziecki są ciągle mało znane, przez co niedopowiedziana jest nasza historia, a to utrudnia prawidłowe zrozumienie teraźniejszości i wyciagnięcie właściwych konkluzji. Jedną z nich mogłaby być myśl, że nie tyle imperializm rosyjski nam wrogiem, ile sowietyzm. Inną, że pod podziałem na Polskę A i B kryje się mniej widoczne rozróżnienie na obszar, gdzie po wojnie można było śmiało mówić o prześladowaniach okupanta i rejon, gdzie nierozważne mówienie o tym było ryzykowne. Lękliwe milczenie przez pół wieku o sowieckiej okupacji okazało się brzemienne w skutkach dla obu stref.
Z umysłem pozostającym w strefie cienia nie da się należycie zrozumieć tła ważnych wydarzeń historycznych, na przykład źródła heroizmu żołnierzy armii Andersa na Monte Cassino, których agresja sowiecka pozbawiła domu rodzinnego i skazała na poniewierkę. To obietnica (która nie została dotrzymana) umożliwienia powrotu do polskiego Wilna i Lwowa dodawała im skrzydeł. Tajemniczym pozostanie również, dlaczego sprawa polska nabrała tak wielkiej wagi w przełomowym momencie drugiej wojny, to jest kiedy armia niemiecka znalazła się w odwrocie ze Związku Radzieckiego. Stosunkowo mało znaczący kraj w środku Europy stał się nagle istotną figurą na szachownicy wojny. Powodem tego był nie gest charytatywny sprzymierzonych wobec Polski, ale ich obawa – szczególnie Wielkiej Brytanii – że rozgłos dookoła sowieckiego ludobójstwa wobec elity społeczeństwa polskiego jest niebezpieczny dla Europy. Komunizm niesiony przez nieuchronnie zmierzającą na zachód Armię Czerwoną stał się bowiem poważnym zagrożeniem, w czym dochodzenie prawdy o Katyniu mogło tylko zaszkodzić.
Z umysłem pozostającym pod wpływem zsowietyzowanej świadomości ciągle będziemy traktować jako egzotyczne kuriozum, mające co najwyżej związek z zamierzchłą przeszłością, istnienie polskiej diaspory w głębi Rosji, w Indiach i innych niecodziennych miejscach, które odegrały rolę w tamtych niedopowiedzianych wydarzeniach. Młodsze pokolenie Polonii w USA, Australii i Kanadzie nie doceni tego, że materialne podwaliny ich emigracyjnych społeczności – polskie szkoły, ośrodki kultury, kościoły – były położone przez ofiary sowieckiego zaboru. Bo to oni tworzyli znaczną część powojennej fali emigracyjnej. Dla nich powrót do kraju rodzinnego był najbardziej niebezpieczny, bo byli żywymi, niewygodnymi dowodami o prawdziwym obliczu komunizmu.
Z świadomością w strefie cienia słowo „sybiracy” dla niejednego bardziej się będzie kojarzyć z stowarzyszeniem miłośników Syberii raczej niż z ludźmi, którzy przeszli przez sowiecką niewolę, o której przez pół wieku nie wolno było mówić. W tej rzeszy są tysiące polskich sierot, które straciwszy rodziców w trakcie przesiedleń na Syberię, do Kazachstanu, Uzbekistanu, Turkmenistanu i innych odległych, nieludzkich zakątkach Rosji, zostały na zawsze w sowieckim raju. Ile? – nikt naprawdę nie wie. Tylko pewnej ich części, w czasie formowania armii Andersa, udało się wydostać, między innymi korzystając z gestów humanitarnych z odległych stron świata.
Jeden z takich wspaniałomyślnych odruchów ilustruje historia „dobrego maharadży” Jam Saheby, Maharadży stanu Nawanagar w Indiach, który uratował około tysiąca polskich sierot. Ten inspirujący przykład warty jest bliższego poznania, bo może on stać się początkiem wychodzenia świadomości ze strefy cienia, co stało się udziałem autora tych słów, jak też twórcy sztuki Dzieci Maharadży, Jerzego Krysiaka, traktującej o tym egzotycznym epizodzie historycznym. Siła autentyzmu dramatu zainspirowała zespół teatralny SCENA 98 z Perth w Australii Zachodniej to jego adaptacji scenicznej, której premierowe przedstawienia są planowane na listopad 2019 roku.
Ten indyjski epizod to wierzchołek góry lodowej nieznanych – albo znanych, ale jakby nieznanych – materiałów historycznych związanych z agresją Związku Radzieckiego we wrześniu 1939 roku. Dopowiedzenie historii czwartego rozbioru Polski i jego znaczenia jest zadaniem trudnym ale nie niemożliwym. Być może szczypta orientalnej przyprawy, urozmaicająca zwykłość strawy rodzimej historii, stanie się początkiem następnego cudu nad Wisłą.
Robert Panasiewicz
Facebook
ps.rozpisalni.pl
Notatka:
Ilustracja graficzna artykułu pochodzi z okładki książki Normana Daviesa Trail of Hope (Szlak nadziei).
Godnym polecenia źródłem historycznym w odniesieniu do poruszanych kwestii jest serial dokumentalny BBC World War II Behind Closed Doors (Druga wojna światowa za zamkniętymi drzwiami).
|