W Sydney obiecaliśmy sobie, że pójdziemy na każdą sztukę, na którą można będzie kupić bilety. Bez uprzedzeń. Chcieliśmy zobaczyć, jak zmienia się teatralny gust publiczności i w konsekwencji jaki będzie repertuar. Okazało się, że tam, gdzie chcieliśmy pójść w określonych dniach, niestety nie było biletów, lub teatr był zamknięty. Pierwsze wrażenie, jakie miałem, patrząc po tytułach i autorach, często sztuk tłumaczonych, nie było zachęcające. Specjalnie ambitnych pozycji nie widziałem. Nie mając dużego wyboru zakupiliśmy bilety przez Internet do tych teatrów, do których mogliśmy kupić bilet. Z sentymentu kupiliśmy bilet do „mojego” dawnego teatru, gdzie poznałem moją przyszłą żonę Riho, do Teatru Studio Galeria Józefa Szajny…
I zobaczyliśmy sztukę pt: Więcej niż jedno zwierzę. Przestrzeń do grania, to kwadrat podłogi w dole, a widzowie usadzeni amfiteatralnie po obu stronach kwadratowej sceny. Światło się ściemnia i z nagrania słychać słowa wprowadzenia…i „żeby nie dotykać aktorów, chyba, że sami zechcą” …Coś takiego, taki chyba żart?…
Wchodzi, skupiona, jakby nawiedzona bardzo szczupła aktorka w dziwacznym kostiumie, puszystym, jakby z sierści lamy, czy królika, jakieś falbanki, na pośladkach ma naszyte serce, podchodzi do ściany - z głośnika słyszymy „Przyjemność” – a ona liże namiętnie, jakoś tak wydaje się seksualnie ścianę - „psychiczna”, czy co - myślę, ale już się domyślam estetyki przedstawienia, a może nie estetyki. Zresztą, to teatr, a tu wszystko może się zdarzyć!
„Aktorzy” grają stado zwierząt!
I tu przypomina mi się anegdota, kiedy jeden ze świetnych, przedwojennych aktorów, znając zakusy reżyserów mających awangardowe „pomysły”, podpisując kontrakt zastrzegł się, że drzew ani zwierząt grał nie będzie! Ale to było dawniej, teraz jest inaczej!
Scena Modelatornia |
Tak więc czteroosobowe, kudłate stadko, przy narracji z głośnika rusza się i tarza po podłodze, osobniki ocierają się o siebie, bo futro to narząd zmysłu, więc dochodzi do zwierzęcej, ruchowej masturbacji! Wchodzi dwóch z plecakami i piosenka, z której przebijają się wulgarne słowa…”za…bać… i zwierzęta wiedzą kogo zaje..ć”, potem słyszymy wiersz noblistki, sławiącej w PRL-u Stalina, i słyszymy niezrozumiałą dla nas piosenkę, bo część tekstu z mikrofonu nie dochodzi, o słoniu z barankiem, …i znów leją się z piosenki wulgaryzmy „spie…alaj i wyje… ane”!
Ja z braku powietrza w sali i wrażeń językowo, kulturowo brutalnych i nieprzyjemnych ledwo wytrzymałem. Riho, wychowana w kulturze japońskiej popatrzyła na mnie i wiem, że czuła się podobnie, bo obrzydlistwa nie lubi, choć „awangardę” teatralną rozumie. Znów piosenka …część jej też niezrozumiała, ale to doszło: „znów się skur…łem” …Koniec piosenki i dwóch z plecakami zniknęło.
I dalej sytuacja „dramatyczna” się rozwija. Jeden, czy jedna z „puszatków”, bo płeć jest nieważna, chyba ma bolesny problem z tożsamością, bo teraz zrzucił/a „sierść” i stojąc samotnie w obcisłym trykocie na środku sceny (więc sytuacja teatralnie najważniejsza, bo to centralny punkt) stwierdza: „nie jestem słonicą, to można mnie zgwałcić”, „nie jestem mężczyzną, nie mam penisa, nie jestem też w pewnym sensie kobietą…”
Przeważnie, jak ktoś miał problem osobisty i był to przypadek kliniczny, to szedł do lekarza i problem pozostawał między dwoma osobami. Teraz się go upublicznia. Bardzo ciekawa obecna zmiana obyczajowa. Czy to rodzaj współczesnego katharsis?
Na scenę weszła Viera, „aktorka” z silnym wschodnim akcentem (!), coś tam mówi i nie czuje, że do widza to nie dochodzi, ledwo ją słychać, trudno ją też z powodu akcentu zrozumieć, a im bardziej jest emocjonalna, tym bardziej staje się niezrozumiała… Inna sytuacja, rozkraczony mężczyzna na podłodze, chyba grał konika morskiego, z krocza wypuszcza wyimaginowane jajka, co w zachwyt wprowadza Vierę…itd…itp…
Dalej nie warto już przedstawienia opisywać, ale wiemy już o co chodzi, że rodzinę można wybierać, że stadu trzeba dać powietrze i przestrzeń, że płeć jest nieważna, monogamia chyba też, że wartości istniejące do tej pory są przebrzmiałe, i że wieloryb ma 3-metrowego penisa.
Publiczność, przeważnie młoda, która właściwie nie reagowała podczas przedstawienia, teraz wywołała oklaskami „aktorów” dwa razy. Widać, że uszanowała wysiłek „aktorów”. „Aktorzy” wyglądali na usatysfakcjonowanych i szczęśliwych. Cokolwiek by nie powiedzieć o perwersyjności i przesłaniu przedstawienia, powiedzmy jego sugestii, że ludzie powinni uczyć się od zwierząt, także nie heterogenicznych, to forma, reżyseria i prymitywny ruch oraz sytuacje, przypominały niedojrzałe szkolne etiudy i przedstawienie, nawet nie dyplomowe. Amatorskie!
|
Widać, że Teatrem Studio nie zawładnęła profesjonalna twórczość, a kierownictwo nie za bardzo dba o artystyczną stronę teatru, w przeciwieństwie do tradycji jego wielkich poprzedników.
Andrzej Siedlecki
www.andrzejsiedlecki.pl |