Dr Józef Czyniewski. Wspomnienia. Sydney 1992 r. Nakład własny. Przedruk za zgodą Autora z maszynopisu oprawionego.
Wstęp
Po zakończeniu studiów medycznych we Lwowie osiedliłem się w 1937 r. w miejscowości Koropiec nad Dniestrem, małym mieście w powiecie buczackim oddalonym o kilkanaście kilometrów od najbliższej stacji kolejowej Niżniów na trasie do Stanisławowa.
W Koropcu i w pobliskich wioskach znajdowały się dobra hr. Stefana Badeniego, który ze swą rodziną mieszkał w koropieckim pałacu. Obszerny i piękny budynek pałacowy położony na krańcu miasta mieścił się w rozległym parku z rybną sadzawką i przepływającym przez niego strumykiem wpadającym do rzeki Koropczyk.
Koropiec posiadał siedmioklasową szkołę, pocztę, apteke i kilka sklepów. W centrum znajdował się rynek, na którym odbywały się w niekóre dni targi. Zjeżdżały sie na nie okoliczne wsie na zakupy i w celu sprzedaży swych produktów. Na niewielkim wzgórzu stal katolicki kościół, do którego prowadziła od głównej drogi piękna aleja topolowa.
Rusini posiadali swoją drewnianą, bardzo starą zabytkową cerkiew otoczoną wiekowymi drzewami. Żydzi mieli swój dom modlitwy- synagogę. Wymienić należy również budynek Urzędu Gminnego, posterunek policji, sklep Kółka Rolniczego, mleczarnię i rzeźnię. Charytatywną instytucją była ochronka dla dzieci prowadzona przez dwie siostry zakonne.
Przez miasto przepływała wpadająca do Dniestru rzeczka Koropczyk, nad którą stał młyn posiadający turbinę wodną, która zasilała prądem urzędy dworskie, pocztę i kilka domów zamieszkałych przez urzędników dworskich.
W takiej to miejscowości rozpocząłem prywatną praktykę lekarską. Uzyskałem tam również stanowisko lekarza Kasy Chorych i lekarza okręgowego. Objąłem te stanowiska po moim poprzedniku dr Jakubowskim, który ze względu na swój stan zdrowia wolał się przenieść w pobliże dużego miasta.
Poza tym zawarłem dwa kontrakty na leczenie pracowników rolnych w dobrach hr. Badeniego i z właścicielem ziemskim p. Wisniewskim we wsi Horyhlady. Od pana Wiśniewskiego otrzymywałem zapłatę ryczałtową, a od hr. Badeniego wynagrodzenie w naturze: obszerny dom mieszkalny z ogrodem, elektrycznym oświetleniem i opałem drzewnym. Do mojego okręgu lekarskiego należały prócz Koropca następujące wsie: Nowosiółka Koropiecka, Ostra, Werbka, Porchowa. Ścianka i Zubrzec.
Do moich obowiązków jako lekarza okręgowego należała opieka sanitarna nad tym dość rozległym terenem, szczepienia ochronne, opiekę lekarską nad ubogą ludnością, w samym zaś Koropcu – prowadzenie ośrodka zdrowia przy pomocy siostry sanitarnej; tutaj dwa razy w tygodniu otrzymywali leczenie i bezpłatną poradę lekarską ubodzy z całego okręgu.
Praca lekarska, choć z dala od kulturalnych rozrywek dawała mi duże zadowolenie, miałem wzięcie i poważanie u ludności. Projektowałem założenie sanatorium przeciwgruźliczego, rodziło się szereg innych planów i pomysló w celu podniesienia stanu zdrowotności i higieny wsród mieszkanców wsi mego okręgu, gdy nagle wszystko zostało przerwane. Pierwszego września 1939 r. wybuchła wojna. Niemcy hitlerowskie uderzyły na Polskę.
Wybuch wojny i mobilizacja
W przeddzień września otrzymałem z Urzędu Gminnego zawiadomienie, że mój kolor karty mobilizacyjnej nakazuje mi stawić sie w mojej formacji wojskowej w dniu pierwszego września. Po krótkich więc przygotowaniach i po zawiadomieniu lekarza powiatowego dr Hamerskiego i władz Kasy Chorych o moim powołaniu do słuzby wojskowej pożegnałem się z żoną, którą zostawiłem pod opieką służącej i wyjechałem do pobliskiej stacji kolejowej Niżniów, stamtąd pociągiem do Lwowa.
Do stacji kolejowej podwózł mnie samochodem hr. Jabłonowski, ojciec hrabiny Badeniowej chwilowo przebywający w Koropcu. Teraz na wieśc o wybuchu wojny spiesznie powracał do Lwowa. Dom mój opuszczałem pełen niepokoju, gdyż zostawiałem żonę w ostatnich miesiącach ciąży i nie wiedziałem, jaki obrót weźmie wojna i kiedy się skończy.
Na stacji kolejowej w Niżniowie i na innych stacjach na trasie do Lwowa wszędzie spotykałem ten sam obraz. Duże grupy młodych mężczyzn z tobołkami i walizkami oraz jeszcze więcej kobiet lamentujących, zapłakanych. Były to żony i matki żegnające mężów i synów udających sie na wojnę, niepewne, czy z niej powrócą. Widok ten przygnębiał i wzbudzał zarazem listość dla kobiet, które pozostawały same na swych gospodarstwach rolnych, nagle pozbawione męskiej opieki, tracąc silne ręce do pracy. Dzieci pozostawały bez czujnej opieki ojców. Niewiele można było na to poradzić; wojna ma swoje wymagania.
Zajęty niewesołymi myślami wszedłem do przepełnionego wagonu, gdzie nastrój przygnębienia powoli ustępował. Wszyscy z podnieceniem rozmawiali o napadzie Hitlera na Polske. Wyrażali pewnośc, że Niemcy zostaną szybko pokonane, wierzyli w pomoc aliantów, a przede wszystkim w pomoc Francji. Nawet wiozący nas pociąg zdawał się być podniecony, stukotem kół po szynach i kłębami pary z lokomotywy jakby potwierdzał nadzieje zmobilizowanych.
Niestety, zawiedli się wszyscy liczący na obcą pomoc. Jak bardzo nie do uwierzenia było to wszystko, co w krótkim czasie nastąpiło.
Po przyjeździe do Lwowa zgłosiłem się do Sanitarnego Ośrodka Mobilizacyjnego, który mieścił się w budynku Zawodowej Szkoły Żeńskiej przy ulicy Zielonej, gdzie dostałem przydział jako chirurg do Wojennego Szpitala nr 604 organizującego się w budynku Szpitala Ubezpieczalni Społecznej przy ulicy Kurkowej. Chorych z tego szpitala przeniesiono do innych miejscowych szpitali i klinik.
Po kilku dniach pracy szpital przystosowano do celów wojennych. Utworzono ekipy chirurgiczne, gotowe do przyjęcia pierwszych trasnposrów rannych z rejonu działań wojennych. Nie czekaliśmy długo. Już po kilku dniach zaczęły nadchodzic pierwsze transporty rannych z ewakuowanych szpitali wojskowych z zachodniej części Polski. Pod naporem silnej armii niemieckiej, wspomaganej potężnym lotnictwem i wielką ilością czołgów, nasze wojska cofały się.
Wkrótce też zaczęli napływać ranni z frontów niedaleko od Lwowa. Lekarze dwoili się, by podołać pracy. Bywało, że po kilka dni i nocy nikt nie kładł się na spoczynek. Nawet na normalne posiłki nie było czasu. Kubek kawy i kilka sucharków były nieraz jedynym pokarmem dnia. Przemęczeni lekarze i personel sanitarny pracowali bez wytchnienia.
Zaczęto też wkrótce przywozić rannych cywilów, ofiary bestialskiego bombardowania miasta przez niemieckie samoloty. Szpital był przepełniony. Rannych układano na korytarzach. Sytuacja stawała się coraz cięższa. Bombardowanie miasta nie ustawało. Bomby padały nieraz tuż koło szpitala, szerząc popłoch wród rannych i personelu. Na szczęście w sam szpital bomby nie trafiały.
Wnet szpital został pozbawiony dopływu wody z powodu uszkodzonych rurociągów i trzeba było ją dowozić w zbiornikach. Utrudniało to pracę i pogarszało sanitarno-higieniczny stan szpitala. W takich warunkach pracy nadszedł dzień 17 września.
dr Józef Czyniewski
CIĄG DALSZY NASTĄPI
BADENI Stefan, hrabia (1885 Radziechów nieopodal Lwowa – 1961 Dublin) – niesłychanie witalny katolik; wykształcony w gimnazjum jezuickim i gimnazjum im. Króla Jana Sobieskiego w Krakowie, następnie w Pradze i Monachium; dusza towarzystwa; potomek rodu magnackiego, mecenas sztuki, publicysta (gawędy myśliwskie, teksty wspomnieniowe o Polsce i Europie), pasjonat historii (poczucie hierarchii, selekcji i syntezy), autor książki pt. „Świat przedwczorajszy”, ilustrującej duchowe dzieje Europy XIX wieku, rozprawy pt. „Tragiczne Węgry”. Autor wspomnień z wypraw łowieckich pt. „Szczęśliwe dni” oraz książki pt. „Zabłąkany w piekle” o pobycie w obozie koncentracyjnym.
Niektóre dzieła zostały przetłumaczone na język angielski. Nie poświęcił się karierze artystycznej, gdyż ze względu na tradycję rodową musiał zająć się majątkami ziemskimi i „służbą ziemi”. Po wojnie osiadł na emigracji w Irlandii, skąd pisał teksty do „Wiadomości” w Londynie, zaś po 1949 roku również do katolickiego tygodnika „Życie”. Pisał m.in. o próbie pojednania między katolicyzmem a prawosławiem. Jego ród został skazany na unicestwienie, a majątek przejęty przez sowietów.
Hr. Badeni - źródło www.renesans.art.pl
Informacje na temat deportacji: www.sciesielski.republika.pl/kresy/deport.html
|