Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
8 lipca 2007
Michnikowszczyzna - zapis choroby
Obserwator (nazwisko znane redakcji)

Rafał A. Ziemkiewicz
„Michnikowszczyzna – zapis choroby”

Najnowsza książka Rafała Ziemkiewicza to prawdziwa bomba z opóźnionym zapłonem. „Michnikowszczyzna” jest bezlitosną oceną przemian dokonanych w Polsce po 1989 roku. Przede wszystkim jednak jest generalną i bezkompromisową polemiką ze stylem uprawiania polityki i wartościami wyznawanymi przez Adama Michnika. Ziemkiewicz idzie z redaktorem „Gazety Wyborczej” na noże, nie omija żadnego z niewygodnych pytań. Dla wszystkich wrogów i zwolenników IV RP!

We wstępie: „Nie ja jeden wierzyłem, że po upadku komunizmu tej prawości będzie w Polsce przybywać. Stało się inaczej. Zbudowano Polskę, która, mimo formalnej zmiany ustroju, nigdy nie odcięła się od bandyckich zasad rządzących gnijącym socjalizmem. Zbrodniarze, kanalie, i karierowicze z komunistycznych sitw i mafii pozostali „właścicielami” III RP, tak jak byli właścicielami PRL-u. Draństwo nie przestało popłacać, a uczciwość nie przestała być frajerstwem.

Szanujący się publicysta nie może się z tym pogodzić. A to znaczy, że nie może nie zmierzyć się z problemem winy i odpowiedzialności tych, którzy nam taką koślawą Polskę zafundowali. Tych, którzy chytrze zaplanowali i przeprowadzili ustrojową transformację w taki sposób, aby swoje przywileje komunistycznej bezpieki i nomenklatury zamienić na przywileje oligarchii pieniądza w państwie postkomunistycznym.

Uczciwy publicysta nie może więc czuć się w obowiązku stanąć do walki z Adamem Michnikiem, który był jednym z głównych konstruktorów III Rzeczpospolitej i który ochoczo podjął się roli głównego ideologa postkomunistycznego. Tak, Adam Michnik poniósł klęskę. Praktycznie na wszystkich możliwych polach. Po pierwsze, jako polityczny demiurg – bo partie, którym kibicował, zostały przez Polaków wysłane na grzybki, a liderzy, których kreował, musieli odejść, nierzadko z wściekłością, że – ludzie na każdym spotkaniu każą mu się tłumaczyć z bruderszaftów Michnika i wogóle postrzegają jego partię jako przybudówkę do „Gazety Wyborczej”...poniósł też klęski bardziej dotkliwe.

Jako autorytet moralny – bo człowiek postrzegany powszechnie jako niepokorny, więzień polityczny i odważny dysydent, z własnego wyboru stał się lokajem. Obrońcą nieuczciwie zdobytych przywilejów, dworskim pochlebcą nowych elit władzy, ślepym na gangsterskie rodowody swych nowych przyjaciół, za to z pałkarską gorliwością rozprawiającym się z wyrazicielami powszechnego rozczarowania: z rzecznikami krzywd tych właśnie ludzi, których dawny bunt przeciw niesprawiedliwości wyniósł go do rangi kumpla ministrów i prezydentów”(...)

O zwolenikach Michnika: „Nie mogło być inaczej. Takimi metodami, po które sięgał Michnik, metodami zakrzywienia i zamilczenia, etycznego szantażu, moralnego terroru, arbitralnego wyrokowania, co podłe, a co szlachetne, wykluczającego wszelkie wątpliwości, wszelką dyskusję – nie można sobie wychować zwoleników innych niż bezmyślni potakiwacze”(...)

O twóczości Michnika: „Zamiast spójnej myśli, Michnik, jako autor esejów i książek, pozostawia po sobie tylko pokrętny styl – styl wyróżniający się się wielką zręcznością w gmatwaniu spraw prostych, w błyskotliwym prowadzeniu Czytelnika do wniosków całkowicie nielogicznych, i stwarzaniu wrażenia, że wnioski te zostały w trakcie wywodu udowodnione”(...)

(...)„Adam Michnik poniósł klęskę, to jest oczywiste – ale czy to znaczy, że można udać, iż go nigdy nie było? Że wszystkie tezy, które wygłosił, wszystkie działania, które zainspirował, nie miały miejsca? Przecież ten człowiek zmarnował nam piętnaście lat niepodległości! Współkształtował to kulawe państwo, z którego, gdy piszę te słowa, dziesiątki tysięcy młodych, pracowitych, przedsiębiorczych i nierzadko dobrze wykształconych obywateli wieją na potęge drzwiami i oknami do Anglii, do Irlandii, gdziekolwiek, byle dalej, w poszukiwaniu normalnego życia” (...)

Na temat sprawy ujawnienia rozmów Kuronia z SB i całego zamieszania w tej sprawie: „Był to cyrk, ale coś nam pokazał - mianowicie, jak silny jest lęk michnikowszczyzny przed łamaniem jej monopolu na interpretację historii najnowszej, przed weryfikowaniem jej jedynie słusznych sądów, które obowiązywały przez kilkanaście lat. Jaką wściekłość i oburzenie budzi w niej fakt, że ktoś odważa się zaglądać w dokumenty, pytać, mówić o sprawach, które uczyniła ona ściśle strzeżonym tabu – mniejsza z tym, co mówi, ale że w ogóle ma czelność to robić!”(...)

(...) „Na sali sejmowej, 28 kwietnia 1990 roku Michnik wygłosił pełnej pasji mowę zaczynając od spraw rent i emerytur „ podczas dyskusji o emeryturach i rentach poseł Michnik, wespół z Kuroniem, bardzo aktywnie (i skutecznie) bronił byłych funkcjonarjuszy przed próbą odebrania im emerytalnych przywilejów. Zwróćcie Państwo uwagę: chodziło o odebranie przywilejów. Nikt nie postulował, by aparatczykom, milicjantom czy ubekom zabrać emerytury w ogóle – a tylko, by zrównać je z innymi. Nikt nie chciał, żeby ich traktowano gorzej niż pozostałych obywateli – a tylko, by zaczęto ich traktować tak samo. Postulowano jedynie zerwanie z reżimową zasadą, według której ludzie władzy wynagradzani byli emeryturami znacznie wyższymi niż ci, którzy przepracowali życie uczciwie i nie wysługiwali się komunie”(...)

A oto jaką strategię obrali ideowi żydowscy komuniści w czasie rodzenia się „Solidarności”: „Jacek Kuroń, mistrz i przyjaciel Michnika, podobną zasadę ujął w głośnym później powiedzonku o stadzie mustangów. Stada mustangów, miał powiedzieć, nie można zatrzymać, stojąc mu na drodze – trzeba zręcznie wskoczyć jak największemu mustangowi na kark, i pędząc wraz z całym stadem, z wolna, od środka, zmieniać kierunek, w którym ono biegnie. Widzimy w tym powiedzonku metaforę strategii politycznej, jaką grupa Kuronia i Michnika zastosowała wobec „Solidarności”(...)

(...) „że jeszcze w tym samym roku 1990, w numerze GW z 13 grudnia, Adam Michnik zaapeluje o uchwalenie ustawy o abolicji dla winnych wprowadzenia stanu wojennego...pardon, dla „architektów” stanu wojennego. Michnikowszczyzna już wtedy nie może wydusić w tym kontekście słowa „winni” czy „odpowiedzialni”, musi dokonywać leksykalnych łamańców, jakby stan wojenny był pałacem....Więc logicznie dochodzimy do wniosku, że redaktor „Gazety Wyborczej” nie tyle bredzi, ale bredzi cynicznie”(...)

(...) „Kiedy michnikowszczyzna rozpocznie później kampanię oskarżeń przeciwko Kościołowi, alarmując przed szykowanym nam jakoby „państwem wyznaniowym” na wzór Iranu Chomeiniego, niemal każdy z autorów biorących udział w tej kampanii zaznaczać będzie, że on też jest wierzącym katolikiem, i właśnie dlatego, z katolickich pozycji, potępia zaangażowanie Kościoła w życie publiczne. Prawdziwi bohaterowie oporu, jak Adam Michnik, dziś są z byłymi komunistami w przyjaźni.

No cóż, przekartkujmy dzieła Michnika, szukając konkretnych nazwisk jego wrogów. Antoni Macierewicz – cokolwiek o nim sądzić, to on przyjmował Michnika i Kuronia do KOR, a nie odwrotnie. Jan Olszewski, obrońca w niezliczonych procesach działaczy opozycji. Krzysztof Wyszkowski, niestrudzony działacz Wolnych Związków Zawodowych. Zbigniew Romaszewski, działacz KOR, nie mniej zasłużony od przywódców „lewicy laickiej”. Kornel Morawiecki, przywódca najintensywniej prześladowanej przez bezpiekę „Solidarności Walczącej”(...)

Pogląd Michnika na temat komunistów: (...) „Nie, nie po to istniała opozycja, nie po to się w nią zaangażowałem, żeby komunistów odsunąć od władzy, ale po to, żeby w lepszej Polsce dla wszystkich, także dla nich, znalazło się miejsce”. Niejednemu działaczowi antykomunistycznej opozycji – a szczerze mówiąc, poza grupą współpracowników i przyjaciół Michnika, każdemu – na taki tekst musiała ze zdumienia opaść szczęka. Bo oto wyszło na jaw, że cały antykomunizm przed Okrągłym stolem był zwykłą lipą. Że krzyczano „precz z komuną”, ale naprawdę znaczyło to tylko, żeby komuna trochę się posunęła i dopuściła krzykaczy do współpracy” (...)

Komunizm został przez michnikowszczyznę podzielony na „dobry” i „zły”. „Oto ten „dobry” antykomunizm, „niejaskiniowy”. Antykomunizm zakładający otwarcie na komunistów, współpracujący z nimi, a tym konkretnym przypadku – obronę ich przywilejów majątkowych przed niesłusznymi roszczeniami takich, którzy by chcieli z peerelem zerwać całkowicie. Czyli nie żaden „antykomunizm”, tylko, mówiąc językiem niezakłamanym, kolaboracja” (...)

(...) „Adam Michnik to jedna z głównych postaci „Familii” lub Salonu jak to towarzystwo nazywał Łysiak. Familia ma w ręku propagandową potęgę – „Gazetę Wyborczą”. Gazetę która nadaje ton wszystkim mediom. Bo w tzw. publicznym radiu i telewizji, pod dyktando ludzi delegowanych tam przez Familię, urabiają opinię publiczną starzy fachowcy od propagandy, teraz nawróceni na michnikowszczyznę. Bo w rękach ludzi Familii są dwa radia tworzące duopol na rynku prywatnych mediów elektronicznych. A nowi ludzie u władzy, ramię w ramię ze starą kadrą, dbają o to, aby miażdzacej dominacji Familii w mediach nic nie zagroziło”(...)

(...) „Bardzo cennym zródłem poznania myśli Adama Michnika są wywiady, które udzielił pismom zagranicznym. Oto fragment z belgradzkiego tygodnika „NIN”: „Jeżeli ludzie z nomenklatury wejdą do spółek akcyjnych, jeśli staną się jednymi z właścicieli, wówczas będą zainteresowani, by tych akcyjnych stowarzyszeń bronić, a system akcyjny niszczy porządek stalinowski”.

Stwierdzenie jakoby nomenklatura „służyła społeczeństwu” i przyznawanie jej z tej racji moralnego prawa do jakiejś odprawy to zwykłe nonsensy, równie dobrze można pleść o służebnej misji kapo w obozach koncentracyjnych”.(...)

(...) „Dzień po dniu, od pierwszych chwil swego istnienia, gazeta posolidarnościowej opozycji, czyli, jak wtedy sądzono, jedyna gazeta wiarygodna, sączy w umysły swych czytelników spreparowaną, zupełnie fałszywą wizję świata, w którym komuniści nie są już źli, a największym zagrożeniem dla Polski i demokracji są ci, którzy wzywają do rozliczeń z PRL-em. A za to litościwie rozpostartą nad nimi przez michnikowszczyznę zasłoną komuniści kradną na potęgę. Można powiedzieć, że dokonuje się „pierwotna akumulacja kapitału” III RP. Idzie im to doskonale, bo od dawna wiedzieli, czego chcą, i byli do tego przygotowani.

Operacja przechwycenia majątku narodowego, przekształcenie elity partyjnego aparatu w elitę pieniądza, nie była improwizacja. Była głównym sensem całej ustrojowej transformacji.

Komuniści siadali do Okrągłego stołu właśnie po to aby dyktaturę ocalić. Nie mieli najmniejszego zamiaru oddawać władzy ani wyrzekać się tego, co uważali za istotę ustroju, to znaczy uprzywilejowania nomenklatury” (...)

O stanie wojenym i generałe Jaruzelskim: (...) „Dlatego do ostatniej chwili skamlał u Sowietów o obietnicę, że w razie czego wejdą i pomogą. Bezskutecznie – Sowieci przykazali mu, że ma się z Polakami rozprawić sam. Jaruzelski przez wiele lat zaprzeczał, jakoby prosił o „bratnią pomoc”. Kłamał. Zachowały się protokoły z posiedzeń sowieckiego Biura Politycznego, opublikowane w „Moskiewskim procesie” przez Władimira Bukowskiego. Adam Michnik do dziś w różnych publicznych wystąpieniach wspiera kłamstwo Jaruzelskiego, jakoby jego akcja uratowała Polskę przed interwencją sowiecką” (...)

(...) „Ale nie chodziło o to, żeby tu zapanował prawdziwy kapitalizm, tylko po to, żeby ci, którzy byli warstwą wyższą jako mandaryni reżimu, pozostali warstwą wyższą jako kapitaliści. Komuniści pozwolili zakładać banki prywatne ustawą ze stycznia 1989. Trzy dni po kontraktowych wyborach założony zostaje Bank Inicjatyw Gospodarczych BIG. Wśród udziałowców – Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miler, Jerzy Szmajdziński. Fundusz założycielski banku jest śmiechu warty, ale zaraz po powstaniu samo tylko PZU lokuje w BIG-u na dzień dobry 65 miliardów złotych...transza po transzy, kierwonictwo PZU zdąży wpompować w BIG łącznie pół biliona. Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, FOZZ – dokłada do tego swoją lokatę, 160 miliardów. Ile było takich BIG-ów, też do końca nie wiemy” (...)

(...) „Postawę Michnika wobec komunistów można rozumieć różnie. Można przyjąć najprostszą i narzucającą sie hipotezę, że pozostał wierny swej młodzieńczej żarliwości komunisty. Syn komunisty i komunistki, brat stalinowskiego zbrodniarza, sam przyznający sie do pochodzenia z „żydokomuny” – nie trzeba więcej dowodów, że to po prostu taki sam komuch, jak Jaruzelski czy Urban. A jego opozycyjną działalność i kolejne odsiadki można wytłumaczyć silną zawsze u komunistów, jak zresztą i u każdej innej sekty, pasją do tropienia i tępienia ze szczególną zajadłością wewnętrznych herezji. Albo nawet uznać za zwykły propagandowy pic, który miał skołować Polaków, uwiarygodnić Michnika, i umożliwić mu odegranie wyznaczonej dla niego roli opozycjonisty.

„Wróciło jabłko do jabłoni”, podsumował działalność Michnika po Okrągłym Stole jeden z wybitnych polskich dziennikarzy” (...)

(...) „Ludzie Wałęsy zasiadali do Okrągłego Stołu jak do rozmów o kapitulacji; nie musieli zaciągać wobec przywódców czerwonej mafii żadnych zobowiązań. A jeśli je, wbrew rozsądkowi, zaciągali, to były one niczym wobec zobowiązań, jakie mieli wobec tysięcy działaczy podziemia, drukarzy, kolporterów, wobec ludzi, którzy ryzykowali na maifestacjach i strajkach. Zwłaszcza wobec tych, którzy za to zapłacili represjami, pobiciem, aresztowaniem, nierzadko śmiercią. Ryzykowali i płacili za swoich przywódców, ale nie za to, żeby żeby przy pierwszej okazji pousadzali oni dupy na wysokich stanowiskach i pobratali się z oprawcami – tylko za to, żeby mogli zbudować wolną, lepszą Polskę.

Zobowiązania przywódców opozycji wobec komunistów, z którymi „usiadła do stołu”, nie były i nie mogły być ważniejsze od jej zobowiązań wobec narodu, który im zaufał. Te zobowiązania jakoś Familii nie leżały. Poczuwała się tylko do obowiązków wobec Jaruzelskiego, Kiszczaka, Millera i Kwaśniewskiego”(...)


(...) ”Wróćmy więc do pytania: co spowodowało Michnikiem, gdy dokonywał swej niewiarygodnej wolty, gdy ustawiał się w jednym szeregu z przywódcami czerwonej mafii przeciwko swym wczorajszym towarzyszom z podziemia i uznawał antykomunizm za zło. Stwierdzenie że „jaskiniowi komuniści” zagrażają demokracji popchnęło Michnika nie tylko do rozłożenia propagandowego parasola ochronnego na dokonywaną grabieżą majątku narodowego”(...)

O tym w jaki sposób obchodzono rocznice wprowadzenia stanu wojennego w „GW”:”Nigdy nie ukazał się w gazecie Michnika wywiad z kimś, kto padł ofiarą stanu wojennego, komu obito nery, zabito ojca, komu złamano karierę zakazem pracy albo kogo zrujnowano konfiskatami, w stosowaniu których za posiadanie bowiem jednej ulotki specjalizowali się wtedy niektórzy do dziś orzekający sędziowie. Nikogo spośród wygnanych z kraju, nikogo, kto ryzykował, ukrywając działaczy podziemia, użyczał lokalu na konspiracyjne drukarnie, kto kolportował nielegalne wydawnictwa. 13 grudnia to w „Gazecie Wyborczej” tylko coroczne święto generała Jaruzelskiego i jego podwładnych” (...)

(...) „W grudniu 2000 roku, mianując Kiszczaka – szefa tegoż MSW „człowiekim honoru”, oznajmi Michnik, że siadając do Okrągłego Stołu generałowie „odkupili swe winy sto tysięcy razy”. Z tej opinii nie wycofał się do dziś„ (...) (...) „Fragment z zeznań świadków zakatowania przez funcjonariuszy MO Marian Bednarka, które włączone zostały do „raportu Rokity”: „Słyszałem dudnienie, bito tego mężczyznę tak, że pałki nie schodziły z niego. Jedna za drugą. Bili go tak około 15 minut...Reakcją były tylko jęki. Zaraz potem ucichł, nic nie krzyczał, a pałki uderzały jak w drzewo...Nabierano do wiadra wody, następnie otwierano celę i wodę tam wlewano...Około 23 słyszałem, jak Bednarek zaczął okropnie wyć. Wył w sposób nieludzki” (...)

(...) Adam Michnik znalazł czas, aby wystąpić w obronie włoskiego komunisty, skazanego za zamordowanie komisarza policji. Dla opisania losu śp Marian Bednarka nigdy nie znalazł w swej gazecie ani skrawka miejsca, choć został on zakatowany właśnie za to, żeby Michnik mógł kiedyś zostać posłem i redaktorem naczelnym gazety wychodzącej ze znaczkiem „Solidarności”.

Podobnie, jak nigdy nie uznał Michnik za potrzebne przypomnienie o losie którejś innej z listy – zapewne wciąż jeszcze niepełnej – 122 ofiar komunistycznego bezprawia schyłkowego peerelu” (...)

(...) „W latach 90. setki oficerów byłej SB i milicji mających kontakty z przestępczym podziemiem po prostu stanęło na jego czele” – tak w roku 2006 piszący o tym dziennikarze streścili zeznania Herszmana i innych „skruszonych”, Wojciecha Papiny i Marka Mincberga. Ale przecież już w roku 1999 przygotowany w MSW raport o przestępczości zorganizowanej, oprócz generalnych statystyk (w kraju działać miało wówczas 475 grup przestępczych, liczących łącznie 4 tysiące uzbrojonych gangsterów) podawał informację, że 80 procent przywódców podziemia przestępczego było w PRL-u informatorami lub Tajnymi Współpracownikami służb specjalnych” (...)

(...) „Nie tylko dziś, w roku 2006, ale i w początkach 1990 roku nie unosił się nad Europą Centralną duch finału irańskiej rewolucji. Ani przez chwilę nie groził nam zbrojny bunt ubeków i milicji, ani tym bardziej wojna domowa. Nikt też nie chciał stawiać szubienic i powoływać rewolucyjnych trybunałów. Nie znaleźliśmy się na żadnej granicy, po przekroczeniu której Polska spłynęłaby krwią. Wszystkie te zagrożenia istniały tylko w publicystyce Adama Michnika i jego podwładnych uzasadniającej linię polityczną, której konsekwencją musiała być z jednej strony bezkarność wobec zbrodni popełnionych w poprzednim ustroju, z drugiej – swoboda działania dla mafii, w jaką w wolnej Polsce przekształciły się struktury PRL-owskiej przemocy”(...)

(...) „Od samego początku oplotła wolną Polskę nie jedna – oplotły ją dwie wzajemnie się uzupełniające sieci, czy raczej, powtórzmy, zbitki siatek, sitw, układów, niezależnych od siebie, ale poczuwających się do wspólnych interesów i przez to działających zgodnie. Jedna – to opisana swego czasu przez „Życie” i przypominana od czasu do czasu „Czerwona Pajęczyna”, z firmami takimi jak BIG Bank (obecnie Millennium), Universal, Polisa, Transakcja, Interster.

Sieć firm zupełnie legalnych, powstałych z kapitałów wyssanych z upadającego państwa „relanego socjalizmu”, działających w pełnej zgodzie z przepisami, które pisane były pod ich potrzeby, z prominentnymi komunistami w zarządach i radach nadzorczych, wspierających ludzi postkomunistycznej lewicy i zapewniających im finansowe zaplecze. Druga – to ukryta przed oczmi postronnych sieć mafii, których najniższym szczeblem są różne „Pruszkowy” i „Wołominy”, prawdziwymi bossami, jak dziś możemy się domyślać, ludzie skryci w gabinetach władzy”(...)

(...) „W latach III RP zarażona michnikowszczyzną inteligencja obcować z prawdą nie chciała. Wolała całkowicie, bezkrytycznie zawierzyć, że autorytety - z najwyższym autorytetem bohatera podziemia i uosobienia moralności, Adamem Michnikiem, na czele – wiedzą lepiej. To przecież nie tylko sam Michnik, ale i nasi wspaniali nobliści i intelektualiści, i mistrzowie kamery, i ich zagraniczni przyjaciele...No, jeśli oni wszyscy mówią, że czegoś czytać, czegoś mówić, o czymś wiedzieć nie wypada – no to widocznie nie wypada!” (...)

(...) „Michnikowszczyzna już na początku 1990 stanowczo przeciwstawiała się jakimkolwiek próbom tworzenia ustawy lustracyjnej. Dziś już wiadmo że wieloletnim konfidentem bezpieki był Andrzej Szczypiorski, literat, lansowany przez Michnika na wielki autorytet moralny, z wyżyn owego aurorytetu gromiący Polaków za zaściankowość, prymitywny nacjonalizm etc. I oczywiście miotający niewybredne obelgi na prawicę, Kościół Katolicki, patriotyczne manifestacje i tak dalej”(...)

(...) „Nie ma wątpliwości, że konfidentem bezpieki był Lesław Maleszka. I to konfidentem – ze znanych do tej pory – bodaj najbardziej przebiegłym i podłym. Uczestnicząc w krakowskiej opozycji nie tylko donosił na kolegów, ale pisał dla SB bardzo wartościowe analizy, pełne szczegółowych propozycji – który z kolegów opozycjonistów ma jakieś słabe punkty, a jaki sposób najmocniej można go ugodzić.

Czytając te raporty, można zauważyć, jak wyżywał się w nich, jak realizował jakąś niezwykłą pasję szkodzenia tym, którzy uważąli go za przyjaciela z konspiracji i więcej, za swojego antykomunistycznego „guru” (...) Tę pozycję guru zachował potem, aż do nieoczekiwanej demaskacji w „Gazecie Wyborczej”.

„Maleszka był nie tylko świetnym dzinnikarzem i redaktorem, ale autorytetem moralnym. Uczył nas mnie i Kasię Kolendę i całą grupę młodych dziennikarzy – myślenia o polityce” Wspomina Katarzyna Janowska z „Gazety Wyborczej”. „W „Gazecie Wyborczej” był kimś w rodzaju szarej eminencji. Michnik darzył go wielkim zaufaniem (...) „Moje myślenie o lustracji było ukształtowane przez niego” (...)

(...) Mimo to Lesław Maleszka, osobistą decyzją Adama Michnika, nadal pracuje w „Gazecie Wyborczej”, i ponoć nawet do niej pisuje, choć jego nazwisko nie pojawiło się już na łamach.” (...)

(...) „Agentem okazał się wreszcie ksiądz Michał Czajkowski. Kapelan „Gazety Wyborczej”, tak jak dwaj poprzedni, bliski przyjaciel i zaufany Michnika, lansowany przez niego na wielkiego odnowiciela polskiego Kościoła. Zdecydowany krytyk „Kościoła zamkniętego”, nietolerancji i antysemityzmu, niechętny płytkiemu katolicyzmowi, szermierz tolerancji i postępu, i tak dalej. Donosił przez kilkanaście lat, między innymi na księdza Popiełuszkę” (...)

(...) „Poprzestańmy na tych trzech przykładach. Konfidentami bezpieki okazało się trzech ludzi, którzy w III RP cieszyli się wielkim aurorytetem, głównie za sprawą „Gazety Wyborczej” – ale którzy też, wzajemnie, swoim autorytetem ją wspierali. Wszystkich trzech, każdego na swoim polu, uznać można wręcz za „filary” michnikowszczyzny” (...)

(...) „Prawdziwa moralistyka wpływa na odbiorcę tak, że pod jej wpływem człowiek inteligentny, poznawszy podstawowe założenia, sam bez trudu wydedukuje, co powinien sądzić o takich czy innych przypadkach konkretnych. Wyznawca michnikowszczyzny musi natomiast nieustannie oglądać się na swoje autorytety, żeby wiedzieć, co powinien myśleć, kto to słuszny, a kto nie słuszny.

Zamiast prostych i jasnych wskazań otrzymuje maskujące sprzeczności gładkie zdanka, magiczne formułki, w stylu „nie wyrzekliśmy sie marzeń, ale wyrzekliśmy się złudzeń” czy cytowanego już „dla zbrodniarza nie może być bezkarności, ale może być wielkoduszność”. Michnik postanowił więc argumentami moralnymi bronić rzeczy głęboko niemoralnych. Broniąc z politycznej kalkulacji, kłamstwa, niesprawiedliowści, zła – starał się udowodnić, że są one właśnie prawdą, sprawiedliwością i dobrem” (...)

(...) „Nie było sytuacji, aby tak liczna grupa, jaką jest pokaźny odłam polskiej inteligencji ostatnich dziesięciu lat, tak ochoczo brnął w kłamstwa pod hasłem dążenia do prawdy i godził się na powszechną krzywdę ofiar i nagradzanie oprawców pod hasłem sprawiedliwości!”(...)

(...) „Obraz konfidenta SB jako człowieka nieszczęśliwego, złamanego, który „coś tam podpisał pod wpływem prześladowań, upowszechniany był przez michnikowszczyznę tak długo, aż stał się potocznym stereotypem, i większość z Państwa, słysząc „konfident”, zapewne odruchowo wyobraża sobie kogoś takiego.

Ale to stereotyp fałszywy. Henryk Głębocki, badając archiwa SB w Krakowie, wyliczył bardzo precyzyjnie, że ponad 96% jej Tajnych Współpracowników podejmowało współpracę dobrowolnie, dla korzyści materialnych, dla pomocy w karierze, zyskania możnych protektorów, ułatwień w wyjazdach zagranicznych” (...)

(...) „kiedy Michnik epatuje wszędzie swoim wzniesieniem się ponad podziały i wybaczeniem, rozgrzeszeniem komunistów, w takiej hipotetycznej gazecie pojawia się Nowak –Jeziorański, i cichutko, uprzejmie, bez wrzasku, powiada: tak nie wolno. Michnik demaralizuje społeczeństwo. Przecież ci ludzie, których broni, z którymi się brata i pije wódkę, dopuścili się takich, takich i takich zbrodni.

Nie wolno spuszczać na oczywiste zbrodnie zasłony milczenia, nie wolno stawiać znaku równości między heroizmem a cynicznym karierowiczostwem, a tym samym nie wolno przewracać pojęć dobra i zła do góry nogami i wmawiać narodowi, że ni z tego , ni z owego, od pierwszego to komuniści sa dobrzy, a antykomuniści źli, bo kiedy się to robi, niszczy się elemantarny szacunek do prawa, przyzwoitości i uczciwości.

Wyobraźmy sobie, że to mówi nie jakiś oszołom którego można łatwo ośmieszyć, wykpić, ale Nowak-Jeziorański. A obok niego mówią to, co mówili, Kisiel, Herbert, Herling-Grudziński (...)

(...) „Zauważa się, że Michnika chętnie rozgrzeszył prominentnych komunistów, jeśli tylko dawali się oni umieścić w obozie „Polski otwartej, demokratycznej, europejskiej”. Ale oprócz tej działalności detalicznej Michnik jako redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” dokonał rozgrzeszenia hurtowego. Rozgrzeszył za jednym zamachem tysiące zwykłych ludzi, którzy za komuny nie zrobili niczego, by z nią walczyć, a grzecznie tupali na pochody i wybory. Rozgrzeszył ich z tego, że w trosce o ciepło w domach i kiełbasę na stole zdradzili „Solidarność”, że widząc, jak kapusie łapią chłopaka rzucającego ulotki zwiewali do bram i nie protestowali” (...)

Michnikowszczyzna do przedawnienia lub zapomnienia zbrodni komunistów używała słowo-wytrych o nazwie „Chrześcijańskie przebaczenie” – „Chrześcijańskie przebaczenie takiej zbitki używali z zamiłowaniem ludzie, którzy swych związków z chrześcijaństwem nigdy specjalnie nie eksponowali, bo często nie było czego. Ale nie dajmy się zmylić, nie było w tym przebaczeniu niczego chrześcijańskiego.

Chrześcijańskie przebaczenie, jak to definiuje każdy katechizm, wymaga spełnienia pięć warunków: rachunek sumienia, skruchy, wyznania win, postanowienia poprawy oraz zadośćuczynienia. Wybaczenie michnikowszczyzny, wręcz przeciwnie, służyć miało temu, by nawet do rachunku sumienia – tym bardziej do wyznania win czy okazania żalu za grzechy – w ogóle dojść nie mogło” (...)

(...) „Gdyby Wałęsa i jego ludzie, zamiast polityczną rachubą, kierowali się odruchem moralnym, zabraniającym zwracać się ramię w ramię z komunistami przeciwko patriotom, rządy komunistycznej mafii skończyłyby się w Polsce paręnaście lat wcześniej”(...)

(...) „Michnikowszczyzna, która znajdzie sto tysięcy łagodzących argumentów dla każdej szmaty, byle była czerwona, dla aparatczyka i cenzora, dla rymopisa od dytyrambów na cześć reżimu, dla pracownika nauki, wypisującego brednie na teoretyczną podkładkę dla nonsensownych decyzji podejmowanych przez ciemniaków z KC – dla kolaboracji Bolesława Piaseckiego czy „Słowa Powszechnego” nie znajdzie ani cienia usprawiedliwienia” (...)

(...) „Adam Michnik swój kapitał zainwestował w rehabilitowanie komunizmu, w Jaruzelskiego, Kiszczaka, Kwaśniewskiego, Cimoszewicza, w zakłamywanie pojęć, w nazywanie draństwa odpowiedzialnością, a podłości szlachetnym kompromisem.

Jeśli ktoś lokuje swój kapitał tak źle, to go po prostu traci. I bankrutuje. Adam Michnik przez kilkanaście lat uparcie inwestowal w złe przedsięwzięcia, i w końcu wszysko przeputał. Stracił zasługi, zaufanie, dobre imię, i na końcu – twarz”(...)

Obserwator