Sir James Rowland | Pod koniec mojej kariery w Radiu SBS zrobiłam wywiad z absolwentem Politechniki Wrocławskiej, Andrzejem Mikołajczykiem, który zabawnie opowiadał o tym, jak to za czasów stalinowskich grał z kolesiami jazz na zabawach w pięknym mieście nad Odrą. Ostatnio apelowałam do rodaków w „Pulsie Polonii” i „Tygodniku Polskim” prosząc o nadsyłanie wspomnień związanych z budową Pomnika Sir P.E. Strzeleckiego w Jindabyne, wszak w listopadzie będziemy świętować 20-lecie odsłonięcia tego majestatycznego pomnika. Otrzymawszy emaila z ofertą wspomnień od znanego mi już inż. Mikołajczyka pomyślałam sobie: „oj, szykuje się ciekawy temat!”. Natychmiast się umówiłam i pojechałam do niego z magnetofonem. I co usłyszałam? Że pomnik stanął dzięki „komunistom”!
Jak opowiada inż. Mikołajczyk, idea pomnika powstała w połowie lat 70-tych, dziś już nie bardzo wiadomo, kto był jej pomysłodawcą. Wiadomo natomiast, że pomysłem tym przejął się bardzo Harry Hefka, ówczesny prezes Polsko-Australijskiego Towarzystwa Kulturalnego, do którego A. Mikołajczyk przyłączył się i działał w charakterze wiceprezesa. Harry Hefka został wkrótce prezesem Komitetu Założycielskiego Budowy Pomnika Strzeleckiego. Polsko-Australijskie Towarzystwo Kulturalne organizowało wówczas imprezy, zysk z których wpłacany był na konto Komitetu Budowy. W którymś momencie okazało się, że na koncie jest już 15 tysięcy dolarów. Ale sprawa nie ruszała do przodu. Zebrania, zebrania, zebrania. I poczucie dreptania w miejscu.
Posłuchaj opowieści Andrzeja Mikołajczyka - oto historia budowy pomnika. Czas: 1 min 20"
Goście honorowi w warunkach polowych |
Z tego archiwalnego zdjęcia dowiadujemy się, że "Memorial Hall" już wtedy istniał. A teraz organizujemy w nim festiwale kościuszkowskie! |
Pytam Pana Andrzeja, czy inne, istniejące ówcześnie organizacje polonijne nie przyszły z pomocą finansową i merytoryczną?
- Problem polegał na tym, że Harry Hefka uznawany był przez Polonie niepodległościową za „komunistę”, a i mnie też „komunistą” okrzyknięto. Owszem, szukaliśmy pomocy w konsulacie. Dla mnie była to jedyna reprezentacja Polski w Australii, i od niej oczekiwałem pomocy w kontaktach z Krajem. Czy placówka była komunistyczna, czy nie, było dla mnie sprawą drugorzędną.
A. Mikołajczyk wspomina kilkudniową nasiadówkę w Jindabyne, w czasie której polonijni działacze z Sydney spotkali się z działaczami z Melbourne. Nic nie wyszło z planowanego mariażu. Melbourne odjechało podobno z pretensjami, że grupa Hefki współpracuje z „komunistycznym” konsulatem. Działacze z Melbourne postanowili potem przeznaczyć swoje pieniądze na budowę obelisku Kościuszki w Cooma.
Odsłonięcia pomnika dokonał gubernator Nowej Południowej Walii Sir James Rowland |
Plakietka na pomniku. Foto Puls Polonii |
Z zamiarem popchnięcia sprawy pomnika Strzeleckiego do przodu Harry Hefka jeździł do Polski, do Poznania, gdzie nawiązał kontakt z rzeźbiarzem prof. Jerzym Sobocińskim, który już miał gotowy projekt rzeźby Strzeleckiego. Teraz należało znaleźć w Australii miejsce pod pomnik i załatwić przeróżne sprawy biurokratyczne.
Trzy lokalizacje brano pod uwagę: 1) piękne miejsce nad Jeziorem Jindabyne (właśnie tu, gdzie obecnie stoi pomnik), 2) inne miejsce, też nad jeziorem, oddalone o 300 m oraz 3) „pętlę” samochodową w Charlotte Pass, gdzie zaczyna się trasa na Mt Kościuszko. Wkrótce okazało się, że Parki Narodowe nie wydadzą pozwolenia na budowę pomnika na terenie objętym ochroną środowiska; ponadto większa liczba turystów, nie tylko „alpinistów”, mogła zauważyć i podziwiać pomnik w Jindabyne nad jeziorem.
Po prawej: Ambasador PRL A. Pierzchała |
Sprawa pomnika ruszyła do przodu, kiedy konsul Lisowski zainteresował się bliżej przeszkodami biurokratycznymi. Inż. Mikołajczyk zwrócił wtedy uwagę na konieczność uzyskania ekspertyzy dotyczącej kwestii zanieczyszczenia środowiska naturalnego. Taka ekspertyza kosztowała kilka ładnych tysięcy, ale bez tego nie można byłoby zrobić ani kroku do przodu. I tak ze szczupłego budżetu 15 tysięcy na koncie komitetu budowy trzeba było jedną trzecią oddać na specjalistę z biura projektowego.
Posłuchaj dalszego ciągu opowieści A. Mikołajczyka. Czas 2 min 11"
Potem przyszedł czas na inną ekspertyzę, kasa była prawie pusta, a tu okazało się, że na budowę i postawienie pomnika potrzeba co najmniej pół miliona dolarów. Wtedy, jak opowiada pan Andrzej, konsul Lisowski z ambasadorem Pierzchałą postawili sprawę na szczeblu rządowym.
Więc kto poniósł koszta budowy i ustawienia pomnika? Czas 1 min 23"
Dwa rządy, dwa państwa ustaliły, kto jakie koszta ponosi. Polska płaci za odlew pomnika i transport morski do Australii, a Australia zapłaci za transport lokalny, za cokół i postawienie pomnika na „councilowym” gruncie. Pomnik, na pokładzie polskiego kontenerowca typu „roro” przypłynął (bodaj) do Botany Bay, skąd - jako niewymiarowy – transportowany był na specjalnej przyczepie do Jindabyne. Z powodu wąskiej drogi ruch drogowy trzeba było czasem zastopować, żeby przepuścić „olbrzyma”.
Wielkie polsko-australijskie święto wyznaczono na 14 listopada 1988 roku. Z Melbourne, Kanbery i Sydney ruszyły do Jindabyne liczne grupy polonijne. Sydnejczycy, jak podpowiada pani Iga Mikołajczyk, zatrzymali się w Kanberze na mały poczęstunek w polskiej ambasadzie, skąd wszyscy razem ruszyli do Jindabyne. Wydaje się, że duża część Polonii australijskiej niepomna była „komunistycznego” kontekstu wydarzenia. Rodaków wypełniała duma, perspektywa fajnej wycieczki i dobrej rozrywki. No i chyba nutka patriotyczna też zagrała, bo to POLSKI pomnik miał stanąć na poczesnym miejscu tu w australijskiej stolicy narciarstwa, a innych pomników w okolicach Jindabyne chyba nie było.
Nasz pomnik jest wyjątkowo piękny – zachwyca się pani Iga - Strzelecki tak wspaniale wygląda z ręką wyciągniętą ku Górze Kościuszki!”
Całodzienny program był bardzo bogaty. Polskie stoiska i występy zespołów australijskich i polonijnych już od rana. W południe szum helikoptera, z którego wysiedli przedstawiciele władz australijskich na czele z Gubernatorem. Stronę polską reprezentowali: Pan Młyńczak z Towarzystwa „Polonia”, ambasador Pierzchała i konsul Lisowski. Szkoda, że twórcy pomnika nie było. Całą imprezę prowadził bardzo znany australijski prezenter radiowy, którego imienia pan Andrzej dzisiaj nie pomni. Były pokazy rodeo z jeżdźcami powiewającymi polskimi i australijskimi flagami.
Farmerzy dawali pokazy tresury psów, strzyżenia owiec, rąbania drzewa i różnych survival skills. Wieczorem w wielkiej sali (kto pamięta, gdzie to było?) uroczysta kolacja z dygnitarzami, w sumie 300 osób. Australijski zespół grał piosenki w stylu country. Biesiada trwała prawie do białego rana. Następnego dnia państwo Mikołajczykowie wyruszyli na pieszą wycieczkę. Tyle pamietają, że boso przeszli przez lodowaty strumień i radosnie biegali po połaciach śniegu, które się zachowały na stokach gór. Potem pożegnanie z pomnikiem i powrót do Sydney. Ani im do głowy nie przyszło, że będą się tu kiedyś odbywały festiwale: najpierw Strzeleckiego, potem Kościuszki...
Pomnik jest z dobrego brązu, nie widać na nim zębu czasu – mówi pan Andrzej, a ja mu przerywam niemal z pretensjami „ależ widać, widać!”.
Wapno i brąz czyli słów kilka o konserwacji. Czas 3 min 23"
I tu się zaczyna rozmowa o konserwacji pomnika, który ogólnie trzyma się nieźle, ale „kąpiel” by mu się bardzo przydała. Jak wiele pomników, tak i ten pokrywają ptasie odchody. Zawierają one wapno, które wchodzi w reakcję z brązem. Efekt wizualny - nieciekawy. I tu pytanie, kto w sensie prawnym odpowiedzialny jest za konserwację pomnika? Polska, Polonia czy Snowy River Shire Council? Wiadomo, że Council jest zadłużony, więc choćby nawet chciał, to pewnie z pomocą finansową nam nie przyjdzie. Czyżbyśmy zatem musieli własnymi polonijnymi siłami zająć się kosmetyką pomnika? W sumie to nie taka skomplikowana sprawa, mówi inż Mikołajczyk. Władze niejednego państwa ruszają z wiadrami mydlin na swoje narodowe pomniki!
Jeśli chcemy obchodzić 20-lecie pomnika, to trzeba pomnik „wykąpać”, wstyd byłoby swiętować pod zapaskudzonym. Mamy w Australii tysiące Polaków – mówi pan Andrzej – zapewne znajdzie się kilku chętnych do roboty. W końcu tu nie chodzi o wielkie sumy, to już nie są wydatki rzędu 700 tysięcy dolarów. Koszt drobnych napraw nie przekroczyłby chyba 5 tysięcy. „Warto dołożyć starań, aby ten symbol polskości nie uległ dewastacji – mówi inż. Mikołajczyk – Szkoda byłoby wielkiego trudu. Pomijam tu już, ile pracy włożyły w to osoby indywidualne. Ale przecież dwa państwa, Polska i Australia „utopiły” tu masę pieniędzy i dlatego tę rzecz należy teraz utrzymać. Czy nas stać na to? Ja myśle, że tak, pani Ernestyno.”
Tyle trudu - szkoda byłoby. Czas 1 min 02"
Z Andrzejem Mikołajczykiem rozmawiała Ernestyna Skurjat-Kozek. Zdjęcia: Iga & Andrzej Mikołajczykowie.
Od Redakcji: Wkrótce planujemy wywiad z Harry Hefką, który był prezesem Komitetu Założycielskiego Budowy Pomnika Strzeleckiego.
|