"25-lecie pracy twórczej Krisa Kosa" - pod takim hasłem zorganizowano w Klubie Polskim w Ashfield wystawę obrazów znakomitego malarza sydnejskiego. Uroczyste otwarcie wystawy w obecności konsula Grzegorza Jopkiewicza odbyło się wczoraj, w piątek 16 stycznia, w pierwszym dniu obchodów 170-lecia osadnictwa polskiego w Nowej Południowej Walii.
Książę Alojzy Drucki-Lubecki osiedlił się w Sydney na całe stulecie przed powojenną falą Dipisów i na półtora wieku przed falą solidarnościową. Malarz i rzeźbiarz Krzysztof Kostrzyński osiedlił się tutaj 27 lat temu i w środowisku australijskim znany jest jako Kris Kos. Tworzy tu już ponad pół wieku, warto jednak pamiętać, że jego twórczość artystyczna zaczęła się w Polsce prawie 60 lat temu - pierwsze rysunki, zachowane w rodzinnym archiwum, wykonał, gdy miał niecałe 4 lata.
Ma wielki dorobek, którego dokumentacja, reprodukcje mieszczą się w licznych albumach. Na wystawie, którą będzie można obejrzeć jeszcze dzisiaj, jest kilkadziesiąt wspaniałych obrazów wykonanych ciekawymi technikami, niektóre są trójwymiarowe. Pierwszym elementem, jaki się ukazuje na każdym obrazie, jest Krzyż. Dlaczego?
Posłuchajmy wypowiedzi artysty. Czas 1 min 11 sek.
Jako mały berbeć Krzysio Kostrzyński składał dwa patyki na krzyż, związywał sznurkiem i modlił się. Rodzina chciała zatem uczyć go na księdza. Kiedy jednak zaczął rysować Pana Jezusa i Matkę Boską, dokładne kopie obrazków odpustowych, stwierdzili, że chyba raczej nadaje się na artystę. Coś chyba było w rodzinnych genach... Malował ojciec i malował stryj. Krzysztof pamięta scenę, kiedy cała rodzina podziwiała obraz stryja Kazimierza: domek pokryty papą, a przed nim kwitnąca czereśnia. Dzieciak wtedy wstał i oświadczył: „to jest dobre, ale ja będę malował jeszcze lepiej”.
Na zdjęciu u góry: od lewej - Dariusz Paczyński, Maria Schultz i Kris Kos. Na tym zdjęciu: drugi od lewej konsul Grzegorz Jopkiewicz, za nim dr Kaja Łukaszewicz, po prawej Dariusz Paczyński |
Mijały lata. Krzysztof był już żonaty i „dzieciaty”. Rodzina gnieździła się w maleńkim mieszkaniu. Artysta malował w przedpokoju. Pewnego dnia odwiedził go stryj Kazimierz. Popatrzył na sztalugi i „aż usiadł z wrażenia”. Pogratulował bratankowi. „Miałeś rację”, powiedział. Krzysztof z żalem wspomina, że nie zachował się żaden obraz ojca, który przeżyl w czasie II wojny kilka obozów koncentracyjnych, o czym pisał w swojej książce Grzesiuk.
Z miłością do malarstwa zakodowaną w genach Kris Kos zapowiada, że „będzie robił więcej, i jeszcze więcej niż więcej”.
Dzieciństwo Krzysztofa i rywalizacja ze stryjem Kazimierzem. Posłuchaj. Czas 6 min. 27 sek.
Dłuższy wywiad z artystą opublikujemy jutro. Dzisiaj redaktorka biegnie na dalszy ciąg imprez festiwalowych.
|