O kulisach ogłoszenia propozycji zmiany nazwy Mt Kosciuszko rozmawiamy z Januszem Rygielskim, byłym prezesem Rady Naczelnej Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej.
PP – Opublikowaliśmy niedawno Pana tekst, w którym opisywał Pan, co się zdarzyło na szczycie Mt Kosciuszko prawie dziesięć lat temu. W artykule mamy zdjęcie byłego burmistrza Tumbarumby George’a Martina trzymającego polską flagę. (Ależ ten człowiek narobił nam bigosu!) Skąd miał tę flagę i jak doszło do spotkania na szczycie z byłym wicepremierem Australii, przewodniczącym Partii Narodowej Timem Fischerem, no i Panem?
JR - To była część trzydniowej wycieczki pod nazwą “TumbaTrek” organizowanej co roku przez Tima Fischera, posła z okręgu wyborczego Farrer obejmującego gminę Tumbarumba i fragment wierzchołka Mt Kosciuszko. Ściślej mówiąc była to jubileuszowa piętnasta wycieczka.
PP - Czy to znaczy, że wicepremier Australii co roku wchodził na Mt Kościuszko?
JR - Niezupełnie, bo wycieczki odbywały się w różnych częściach Gór Śnieżnych, początkowo głównie w rejonie Tumbarumby. Chodziło o spopularyzowanie tego zakątka, który jest interesujący, ale mało kto tam docierał. Fischer nawet współfinansował te wycieczki.
T.Fischer i G. Martin z polską flagą |
Joe Hockey na Tumba Trek |
PP – I co, zaprosił Pana na Tumba Trek?
JR - Do udziału w tej imprezie został zaproszony ambasador Tadeusz Szumowski, ale z jakichś powodów mu to nie odpowiadało i zaproponował mi uczestnictwo, niejako w jego zastępstwie.
PP - Jakie to były powody?
JR - Nie wiem, nie powiedział mi i nie pytałem. Może powód był osobisty? Nie słyszałem o zamiłowaniu ambasadora do bushwalkingu, podczas gdy ja w tym czasie zapełniałem łamy "Tygodnika Polskiego" reportażami z górskich wędrówek.
PP – Myślę, że jeśli nawet nie przepadał za wędrówkami, to by poszedł, jak przystoi dyplomacie. Widać miał jakiś inny powód?
JR - Wkrótce minie dziesięć lat od tamtego wydarzenia. Możemy więc śmiało pospekulować. Jestem przekonany, że Fischer musiał wiedzieć o zamiarach Martina, podobnie jak ówczesny dyrektor Parku i pewnie wiele innych osób. Okazja została specjalnie dobrana, bo na tę jubileszową imprezę zaproszono wielu polityków i media. Nie wiem, kto podjął decyzję o zaproszeniu ambasadora RP, mógł to być Martin, który po fakcie poinformował Fischera. Równie dobrze mógł o tym zdecydować sam Fischer, który jednak szybko zreflektował się, że mogłoby to grozić dyplomatycznym skandalem. W etykiecie dyplomatycznej nie przewiduje się tego rodzaju zaskoczeń. Sprzyjający Martinowi dziennikarz mógłby wręcz spowodować publiczny spór z ambasadorem obcego państwa.
PP – Czyli cynk?
JR – Tak przypuszczam. Fischer nie mógł dopuścić do publicznego postawienia polskiego ambasadora w kłopotliwej sytuacji.
PP - I w tym układzie to Pana wpakowano w tę niezręczną sytuację.
JR – Nie byłem skrępowany żadną formalną etykietą, ale czułem się nieco dziwnie od samego początku Tumba Trek, czyli dwa dni przed wejściem na Mt Kościuszko.
PP – Czyli musimy zacząć od przyjazdu do Tumbarumy?
JR – Do motelu, gdzie byli zakwaterowani uczestnicy, dotarłem późnym popołudniem. Przywitał mnie wylewnie nieznajomy obywatel, który okazał się być właścicielem motelu, czyli burmistrz George Martin. Na kolację zaprosił mnie do stolika, przy którym siedział z Fischerem, dyrektorem Parku i dziennikarzem z "The Australian" Sidem Marissem oraz jego żoną, która zresztą okazała się moją koleżanką z Ministerstwa Imigracji.
PP – Sama śmietanka.
JR – Siedziałem tam jak egzotyczne zwierzę i wszyscy mnie o coś pytali. Przy winie (jak się okazało, z ogromnej winnicy Martina) opowiedziałem o swoim samotnym przejściu Szlakiem Strzeleckiego i okazało się, że nikt z biesiadników, z dyrektorem Parku włącznie, tą trasą nie przeszedł. Przy końcu biesiady wręczyłem Fischerowi medal.
PP – O właśnie, zwróciłam na to uwagę w liście od Fischera, opublikowanym w Pulsie. Jak się okazuje, wręczanie medali przez prezesa Rady Naczelnej, o czym pisaliśmy niedawno, ma długą tradycję.
JR – To był jedyny medal przyznany przez poprzednią Radę Naczelną. Przy końcu 1999 r., krótko przed TumbaTrek 2000, Federacja Polskich Organizacji w Wiktorii wyemitowała medal poświęcony Strzeleckiemu. Dostałem jeden egzemplarz i doszedłem do wniosku, że nieczęsto trafia się taka okazja, aby móc go wręczyć wicepremierowi Australii. Wspólna kolacja znakomicie się do tego nadawała. Przy okazji wygłosiłem krótką mowę, w której porównałem miłość Fischera do Mt Kosciuszko z podobnym uczuciem Pawła Edmunda. Dodałem też, że to imię jest drogie każdemu Polakowi w Australii. Fischer ładnie podziękował.
PP – A co na to Martin?
JR – Słuchał z wypiekami na twarzy, a po deserze przykleił się do mnie i opowiadał o swoim aborygeńskim pochodzeniu. Wówczas uznałem jego zachowanie za dziwne.
PP – No więc biesiadnicy wchodzą całą grupą na Mt Kosciuszko.
JR – W Thredbo dołączyły posiłki: minister Joe Hockey, poseł Gary Nairn (jego ojciec walczył z Polakami pod Tobrukiem), ekipa paraolimpijczyków, media z telewizją na czele i pewnie sporo innych ważnych figur, których nie zidentyfikowałem.
PP – Dlaczego paraolimpijczycy?
JR – To było kilka miesięcy przed ich Olimpiadą. Fischer pełnił funkcję honorowego burmistrza wioski paraolimpijczyków. Zabierając ich na tę wycieczkę chciał zrobić im nieco reklamy i wzmocnić motywację. Wykorzystałem ich do pozowania z polską flagą. Pozowali z nią również Fischer z Martinem. Pod koniec ujawnili się turyści z Polski, którzy poprosili o pożyczenie flagi do zdjęcia. Tę flagę, na Zjeździe Delegatów Organizacji Polskich w Australii i Nowej Zelandii w 2007 r., przekazałem Fundacji Kulturalnej Pulsu Polonii.
PP – No a kiedy doszło do sensacji?
JR – Jak już wszyscy zadomowili się na szczycie, Fischer wygłosił krótkie przemówienie, po czym głos zabrał Martin. Uderzył w patriotyczny ton mówiąc, że z okazji 100. lecia Australii nazwa Góry Kościuszko powinna być zmieniona na aborygeńską lub honorującą pasterzy. Rozumował więc następująco: został popełniony błąd, bo nazwę góry przypisano jakiemuś cudzoziemcowi. Więc z patriotycznej okazji, która zwykle powinna jednoczyć naród, należy emigrantów podzielić na lepszych i gorszych i tym ostatnim zabrać to, co wypracowali w tym kraju. W telewizji powiedział później, że „Polacy powinni oddać nam nazwę”.
PP – Jaka była reakcja mediów?
JR – Natychmiast pojawił się przy mnie Sid i zapytał, co ja na to. Odpowiedziałem krótko: „George wypowiedział wojnę Tumbarumby przeciwko Polsce”.
PP- Pan tak to powiedział, ale oczywiście ambasador nie mógłby sobie na to pozwolić. Czy ma Pan jakieś wycinki prasowe opisujący ten incydent?
JR – Tylko jeden. Tydzień czy dwa po wydarzeniach dostałem list z Tumbarumby, w którym znajdowała się kopia pierwszej strony pisma Tumbarumba Times z opisem Tumba Trek 2000 (niestety miejscami słabo czytelnym), w którym dwukrotnie dowiadujemy się o inicjatywie Martina. Pod zdjęciem Andrew Jeggnera, lidera paraolimpijczyków, napisano „Paraolimpijczyk Andrew Jeggner powiewa polską flagą na szczycie Góry Kościuszki, ale burmistrz George Martin chce usunąć tę nazwę”; a w tekście zamieszczono akapit „Burmistrz Tumbarumby, radny George Martin skorzystał z okazji, aby wyjść z pomysłem zmiany nazwy Góry Kościuszki na coś bardziej australijskiego”. Trzeba tu dodać, że Martin był (i chyba nadal jest) właścicielem tej gazety.
PP – A to naprawdę interesujące.
JR – Niemal idealny system władzy, gdzie jeden człowiek sprawuje najwyższą funkcję wykonawczą, posiada największy biznes i ma w rękach media. Do kompletu brakowało mu tylko nominacji na głównego sędziego gminy, ale to, co już miał, dawało wystarczający tytuł do dokonania czegoś, aby chwalebnie zapisać się w historii.
PP – Jestem pod wrażeniem tego „coś bardziej australijskiego”.
JR – Ja też , ale z innego powodu, bo właśnie teraz zauważyłem, że do tego cytatu powinniśmy wracać bezustannie w naszej argumentacji przedstawianej władzom australijskim. Przecież jedynym argumentem wyjściowym Martina była konieczność zlikwidowania nieaustralijskiej nazwy.
PP – Jak to się ma do wielokulturowości, do szacunku dla innych kultur?
JR – W ogóle się nie ma. Wszyscy sensowni politycy australijscy powinni się za niego wstydzić. Dlatego te słowa Martina trzeba im przypominać przy każdej okazji. W ustach polityka znaczą one także to, że w Australii należałoby się pozbyć wszystkich nieaustralijskich nazw, a więc prowadzą do absurdu.
PP – I taką sprawę trzymał Pan za pazuchą dziesięć lat?! Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiała Ernestyna Skurjat–Kozek
Zdjęcia i wycinki prasowe z archiwum Janusza Rygielskiego
|