Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
11 października 2009
Polish Hill River – nasze wspólne dziedzictwo (cz. 1)
Ernestyna Skurjat-Kozek. Foto Puls Polonii

Cudownym zrządzeniem losu my Sydnejczycy znaleźliśmy się w Adeleide (SA) akurat w czasie przygotowań do uroczystości z okazji 10-lecia otwarcia muzeum polskich osadników w Polish Hill River. Mieliśmy zatem fantastyczną okazję, aby na własne oczy obejrzeć Polish Hill River Church Museum, a w nim eksponaty – pozostałości po pionierach z 1856 r. i ich potomków. Uroczystość X-lecia połączona była z 70 rocznicą wybuchu II wojny światowej i 65 rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego. Po uroczystej mszy św. odbył się piknik, w czasie którego spotkaliśmy masę rodaków: ciekawych, sympatycznych ludzi, bardzo przejętych kultywowaniem polskiego dziedzictwa w Australii. Polish Hill River znajduje się wprawdzie w Południowej Australii, ale warto pamiętać, że jest to nasze wspólne dziedzictwo - i wspólna troska. Warto tam jeździć i zwiedzać. Trzeba też pomagać, aby to utrzymać. Utrzymać oczywiście będzie łatwiej, jeśli placówkę odwiedzać będą masowo turyści i pielgrzymi.

Wróciłam z Adelaide z naręczem książek, broszurek, dokumentów, druków ulotnych, kserokopii i wycinków oraz nagrań a także z setkami zdjęć historycznej wartości. Od kuratora Muzeum w Polish Hill River, Krystyny Łużnej dostałam cenną książeczkę pt „150 years of Polish Settlement in S.A.”. Od Wacława Szymaniaka dostała mi się w prezencie publikacja pt „ W nieznanym kraju”, w której przedstawił sylwetki znanych działaczy Polonii adelajdzkiej. Krystyna i Jerzy Misiakowie byli łaskawi ofiarować dwie książki opublikowane przez SPK: „Pomnik Katyński” (stojący przed Domem Polskim w Adelajdzie) oraz wielkie dzieło „Stowarzyszenie Polskich Kombatantów w Australii (1950-1992)”. Andrzej Strzelecki przygotował mi komplet dokumentów wyszperanych w rodzinnych archiwach, przedstawiających słynną w okresie międzywojennym historię ubiegania się o spadek po Pawle Edmundzie Strzeleckim. Dzięki tym „łupom” mam chyba szansę stać się specjalistą w zakresie historii Polonii Południowej Australii i jeszcze paru innych dziedzinach. Serdeczne dzięki wszystkim ofiarodawcom, którzy tak mądrze „zainwestowali” w dziennikarkę z Sydney.

Tygodniowy pobyt w Adelajdzie zaowocował serią spotkań: z Krystyną Łużną, z Krystyną i Jerzym Misiakami, profesorem Adamem Jamrozikiem, Wacławem Jędrzejczakiem, Beatą Marzec z Federacji Organizacji Polskich w SA, z radiowcami z 5EBI FM: Stefanem Leśnickim, Władysławą Jadczak i Andrzejem Strzeleckim. A potem, już w Polish Hill River była cała masa spotkań z nowo poznanymi rodakami, których nazwiska dopiero sobie powoli przyswajam.

Sędziwą damę, Krystynę Łużną, kuratorkę muzeum, odwiedziłam w jej domu w Newton na kilka dni przed uroczystościami w buszu. Dom w Newton jest zawalony zbiorami ze starych wystaw, zakurzonymi panelami i albumami fotograficznymi, z których zdjęcia często znikają, ale rzadko kiedy wracają na miejsce. Po przejściu na emeryturę Pani Krystyna, jeszcze pełna sił, jeździła w busz, 200 km poza Adelajdę i fotografowała ruiny chat, w których mieszkali pierwsi polscy osadnicy. Po tych ruinach już dziś nie ma ani śladu – na szczęście są jeszcze zdjęcia. Zdjęcia - papierowe, a więc łatwo wypadające z albumu w ręce wypożyczających... często też nie wracające na miejsce z winy właścicielki, której brakuje czasu i energii, żeby te zbiory uporządkować. Są inne, ważniejsze sprawy.


Kustosz Muzeum, Krystyna Łużna (po lewej)

Pani Krystyna, skromna osoba, nie chciała opowiadać o sobie, tak więc na jej wspaniały życiorys i bohaterskie dzieje natrafiłam dopiero w książce Pana Wacka Szymianiaka. W wywiadzie, jaki z nią nagrałam, mówiła tylko o renowacji zdewastowanego kościółka w Polish Hill River, gdzie duszpasterską opiekę nad pierwszymi polskimi pionierami sprawował ks. Leon Rogalski. Mówiła też Pani Krystyna o zbieraniu eksponatów do otwartego 10 lat temu muzeum w tymże kościółku i przylegającym doń budyneczku, w którym ongiś mieściła się szkoła. Wspominała zasługi Krystyny Andreckiej, ks. dr Tadeusza Miksy, majora Mieczysława Wolańskiego i innych, którzy tak ciężko pracowali na rzecz odbudowy kościoła, a potem urządzenia muzeum. Warto przypomnieć, że to dzięki ks. Miksie arcybiskup Gleeson zwrócił Polakom dwa akry ziemi z ruinami kościoła.

Posłuchaj rozmowy z panią Krystyną Łużną, kuratorem muzeum "Polish Hill River Church Museum"

Opowiadała o eksponatach, jakie można obejrzeć w Polish Hill River oraz w Sevenhill. Tak więc, kiedy w piątek 2 października wyjechaliśmy z Adelajdy do Clare Valley, dobrze wiedzieliśmy, co i gdzie zwiedzać. Podziwialiśmy krajobrazy jakże inne od sydnejskich. Czerwona, żyzna ziemia, plantacje rzepaku, bobu, pszenicy i oczywiście winnice. Zaopatrzeni w dobre mapy bez problemu trafiliśmy do Sevenhill. Przed oczyma mignęła nam „Pawelski Road” (to od nazwiska jednego z polskich pionierów). Ale to nie tędy droga wiodła do kościoła i na cmentarz w Sevenhill. Trzeba było zjechać w College Road. Co za przedziwny widok: po lewej słoneczne niebo, po prawej czarne chmury; wśród winnic - zabytkowy kościół, obok dom pielgrzyma, a dalej jezuicka winiarnia z buzującym kominkiem i wylegującym się w cieple rudym kotem.


Kapliczka br. Danielewicza


Rudy kot pilnuje ognia... oraz wina


Obraz św. Stanisława Kostki zawędrował na koniec świata...

Kościół św. Alojzego w Sevenhill, zbudowany przez Jezuitów w 1875 roku to unikat w historii Australii: znajdująca się pod nim krypta z prochami ks. Leona Rogalskiego i innych Jezuitów jest jedyną w tym kraju kryptą zbudowaną pod kościołem parafialnym. Pierwszym pochowanym w krypcie Jezuitą był br. George Sadler, który zginął tragicznie w czasie eksplozji w pobliskich kamieniołomach, skąd czerpano kamienie - piaskowce do budowy kościoła.

Stoimy zadumani przy grobie ks. Leona Rogalskiego. Jak sobie tu przy szczątkach, które milczą, wyobrazić człowieka płynnie mówiącego w 8 językach ? Co sprawiło, że zostawił za sobą Lwów, Tarnopol, Łańcut i Kraków? Przybył tu w marcu 1870 roku (zapisując się w historii jako pierwszy polski kapłan w Australii), aby przez następne 20 lat ciężko pracować, spowiadać, chrzcić, ślubów udzielać, śpiewania hymnów uczyć, a poza tym uczyć łaciny, francuskiego i angielskiego również w szkołach australijskich, dawać wykłady studentom teologii, nawiedzać katolików złożonych chorobą, pocieszając ich po polsku, niemiecku, angielsku...Aż i jego choroba zmogła: najpierw reumatyzm, potem paraliż. Ostatnie pięć lat życia spędził przykuty do łoża boleści. Zmarł 6 czerwca 1906 roku. Spoczywa w tej krypcie, tak bardzo daleko od Lwowa...


Krypta ze szczątkami Jezuitów.Pierwszy po prawej spoczywa ks. Leon Rogalski


Tu ponad wiek temu mieszkał Ślązak


800 galonów wina "Sweet altar wine". Są o wiele większe pojemniki

Idziemy teraz na górę, do kościoła. Niespodzianka. Z ukrytych głośników sączą się cichutko benedyktyńskie śpiewy. Po lewej od ołtarza wisi obraz Stanisława Kostki z maleńkim Jezusem. Obraz ten , cenny zabytek, przyjechał z pierwszymi polskimi osadnikami. Długie lata wisiał w kościele w Polish Hill River (póki to miejsce tętniło życiem), ale potem zabrano go do Sevenhill, bo tu, jak mówi Pani Krystyna, jest mu bezpieczniej.

Wychodzimy na zewnątrz. Po lewej słonecznie, po prawej gradowo. Idę więc w lewo, w stronę kapliczki z figurą Matki Bożej. Jak przed chwilą wyczytałam w turystycznej ulotce, tu się kiedyś mieściła wędzarnia...Gospodarni byli ci Jezuici! Gdzieś też niedaleko była kuźnia i mleczarnia. Za kapliczką – niespodzianka. Malownicza dolina obrośnięta soczysto zieloną trawą i chwastem, który kwitnie na fioletowo... a w dolinie ruiny, od których łapie skurcz serca i wzruszenie, i ciekawość, kto tu mieszkał, i dlaczego wszystko zmurszało...

Obfotografowaliśmy ruiny nie wiedząc, jaka była ich historia i dopiero teraz dowiaduję się z ulotki, że ta rzewnie śliczna ruina to dom, w którym ongiś mieszkał rolnik ze Śląska, Franz Weikert. Przybył on do Australii w roku 1848 z ponad stuosobową grupą katolików. Grupie towarzyszył ksiądz-Jezuita Aloysius Kranewitter, który w 1865 roku zaczął budować „Weikert House”. W domu tym, obok gospodarstwa Jezuitów zamieszkał stary Franz ze swą żoną, ponieważ nie był już w stanie podołać pracy na swojej farmie.

Droga przez dolinę prowadzi do pagórka, na którym stoi przedziwna budowla. Kapliczka, w przewodniku określona jako St Ignatius of Loyola Shrine, została zbudowana z samych kamieni, bez grama cementowej zaprawy, przez braci Danielewicza i Lenza w 1870 roku. Sympatyczna świątynia dumania. Można usiąść na pieńku i pomodlić się do Matki Bożej (jest tu Jej obraz), lub pomedytować patrząc na portret św. Ignacego. Budowniczy kapliczki, br. Danielewicz jest pochowany w krypcie pod kościołem. A Ślązak Franz spoczywa zapewne na cmentarzu , do którego prowadzi turystyczna trasa rowerowa.

Zabytkowy cmentarz w Sevenhill leży na skarpie, porośniętej kępą cisów i kilkoma stareńkimi sosnami. Wielki kamienny krzyż, rzędy zaniedbanych grobów. Gliniasta, czerwona ziemia pokryta cienkim dywanikiem mchu ugina się pod nogami. Mam wrażenie, że za chwilę wpadnę do grobowca. Niedawno padało, jest mokro. Zaczyna dąć porywisty wiatr i padać deszcz. Musimy jednak obejść groby w poszukiwaniu polskich nazwisk. A jest ich cała masa. Są groby bardzo stare – naszych pionierów, ale i tych, co zmarli kilka lat temu.


Cmentarz w Sevenhill


Eudoksja Rakowska. Nie ma daty śmierci...

Mam tu wiersz „Wspomnienia na cmentarzu Sevenhill” napisany przez Wacława Kitcha. Opublikuję go wkrótce w całości, a dziś tylko krótki cytat:

Nowej ojczyźnie dali sny, cierpienia,
Swe ciała, męki – swe samotne kroki.
Przeszłość przepadła, zagadką wspomnienia.
Przyszłość?
A jakie są nasze widoki?

Niektóre groby mają nowe, czytelne tablice. Znajdujemy na nich ciekawe życiorysy. Eudoksja Rakowska...Pamiętam, było jakieś stypendium jej imienia. Tu właśnie jest pochowana? Robimy zdjęcia. Mamy ich tyle, że chyba trzeba będzie zrobić w Pulsie fotogalerię na Święto Zmarłych.

Smętki i zagadki cmentarza zostawiamy za sobą. Jedziemy do Polish Hill River. Trochę błądzimy polnymi, gliniastymi drogami, w końcu udaje się nam wydostać na asfalt. I oto wjeżdżamy przez bramę z napisem Polish Hill River. Widać samochody, namioty, ogniska. Robotnicy stawiają wielki namiot dla VIPów. Tu pulsuje życie! Są już organizatorzy i ekipa kucharek, które jutro muszą obsłużyć kilkusetosobowe grono pielgrzymów. W blaszanym baraku (schronisko "Gniezno") stoi wielki piec, a w nim buzuje ogień. Słynna w Adelajdzie i zasłużona postać, pan Józef Glapa pozwala mi ugrzać i podsuszyć mokre, gliną uwalane nogi. Co ważniejsze, pozwala zwiedzić muzeum (i porobić zdjęcia eksponatów) już dzisiaj, bo – jak mówi - jutro będzie zbyt duże zamieszanie. Zwiedzamy jeszcze dwa baraczki , w których nocują dyżurni rodacy i jedziemy do "zaklepanego" wcześniej motelu w Clare. Tam smaczna kolacja, po której dużo czasu spędzam na zeskrobywaniu gliny z dwóch par obuwia. Na szczęście w tej mozolnej pracy pomaga mi winko zakupione w winiarni Jezuitów w Sevenhill.


Namiot-jadalnia dla jutrzejszych gości specjalnych


Na podmokłej ziemi stają namioty, płonie ognisko...

Czas spać, bo jutro trzeba dojechać do Polish Hill River na 10,30 rano. Odbędą się tam wielkie uroczystości z udziałem arcybiskupa, przedstawicieli rządu Południowej Australii, parlamentarzystów i naszego nowego konsula generalnego.

Ernestyna Skurjat-Kozek

Ciąg dalszy nastąpi