Dzwony kościoła już na Mszę nie wzywają, Winnica żegna ostatnich smakoszy, Barwne papugi wrzaskiem ostrzegają Świat przed nokturnem possumów rozkoszy.
A kookaburra swym śmiechem rozpaczy Wzywa swe dzieci do schronu nocnego. Tłuściutki wombat zerka świetlnym oczkiem Ze swej fortecy krzewia iglastego.
Już niknie w cieniach „Dolina Polaków”, A chmura kurzu stoi słupem w lesie, Świat parny czeka na powiew wśród krzaków, Który ochłodę naturze przyniesie.
Z dachu pustego seminarium sowa Żali się wznosząc oczy do księżyca, Że jakaś postać na starym cmentarzu Siedzi i spokój natury zakłóca.
To ja tu siedzę wśród świerków, grobowców. Polscy tułacze sprzed wieku tu leżą, Ich potomkowie grzebią w starych aktach, Polskiego ducha nie znają – nie wierzą?
Ani papuga, ani kookaburra Posucha, pożar, ni ulewna chmura, Które tę ziemię raz grzeją, raz studzą Już waszych przodków nigdy nie obudzą.
W tej żyznej ziemi są już pojednani Z pradawną rasą tych Aborygenów. I tak jak oni są dziś zaniedbani Przez obojętność ich potomstwa synów?
Skąd tu przybyli, co ich tu przygnało? Czy szli za chlebem, czy w strachu od wroga? Czemu niektórzy kaleczyli ciało? I czemu kilku wyrzekło się Boga?
W tej wielkiej klęsce rozbiorów Ojczyzny Ziemia Poznańska wpadła w łapy Prusów. W służbie Francuzom rozczarowań blizny, Szykan i gniewu, wywłaszczeń, przymusów.
Nie chcieli służyć w szeregach Prusaków. Modlić nie mogli dziwnym Niemców „platem”. Wolność tkwi mocno w sercach u Polaków, Jej nie zwyciężysz szykaną, czy batem.
Zaparli się, skrycie paktowali z Niemcem, By w nędzny kamień gdzieś w Hamburgu tłuc I luteranom kłaniać się z rumieńcem I z mocną wiarą, że „chcieć" znaczy "móc”.
To tu w Sevenhill znaleźli sympatię Wśród katolików z „Wyspy Szmaragdowej”. Wspólnie walczyli o ich wiary rację. Pomoc w potrzebie świeckiej i duchowej.
A na życzenie księdza Rogalskiego Wznieśli światynię rękami własnemi I polską szkołę dla dziecka swojego, By polska mowa kwitła na tej ziemi.
Tu na tej wyspie potężnej ci mali Wszczepiali polskość piękniejszą niż tam. Bo tam Ojczyznę rozparcelowali I obce straże stały u jej bram.
Kiedy ostatnie oddali Jej tchnienie Z wiarą, iż godnie spłacili swój dług, Ja, wstecz spojrzawszy, wierzę ze wzruszeniem, Że każdy z nich wykonał, co mógł.
Ile w ich życiu było łez, czułości, Ile tęsknoty w skwarze i ulewie... Żartów, swarów i krzyku – a ile miłości? Wszystko szemrze w świerkach i wiatru powiewie.
Dzieciom oddali mienie, kościół, szkołę, Grosz swój ostatni i ostatek sił.
Wacław Kitch | O Polsce marzyli w każdą roku porę, Z wiarą w jej wolność każdy Polak żył.
Nowej ojczyźnie dali sny, cierpienia, Swe ciała, męki, swe samotne kroki. Przeszłość przepadła, zagadką wspomnienia. Przyszłość? A jakie są nasze widoki?
Wacław Kitch Sobota, luty 1985 r.
|