Tak się złożyło, że moje kilka słów na poniedziałek przyszło mi napisać w Australii, gdzie w dziesięć lat po igrzyskach w Sydney znalazłem się świętować 170-lecie odkrycia góry Kościuszki przez naszego rodaka geografa Sir Pawła Edmunda Strzeleckiego. Poza aspektem turystycznym ze sportem w tle, bo na najwyższy szczyt Australii musiałem wbiec, pokonując na ostatnim 11-kilometrowym odcinku 500 m przewyższenia, nie byłby w tym nic szczególnego, chociaż...
Właśnie jednak było. Do wspólnego biegu zaprosiłem jednego z moich onegdaj najgroźniejszych rywali Nathana Deakesa, który kiedyś w końcu pozbawił mnie rekordu świata na 50km, oglądał moje plecy w Pucharze Świata, a ja jego w Igrzyskach Dobrej Woli w Brisbane. Nie zawahał się ani chwili, by odpowiedzieć na moje zaproszenie do wsparcia, właściwie w roli australijskiego współgospodarza, starań Polaków o jak najlepszą promocję Kościuszko Run. A tym samym promocję naszego bohatera narodowego, którego imię, póki nie zechcą tego zmienić Aborygeni, wciąż nosi szczyt Australii.
Można napisać ileś tam opracowań na temat pokoju olimpijskiego, uniwersalnych wartości jakie niesie ze sobą sport, czy ducha tolerancji i fair play dla celów dyskusji akademickich i oprowadzania wycieczek po Centrum Edukacji Olimpijskiej. Owszem, można, jednak dopiero, gdy dawni rywale już w sportowym życiu po życiu znajdują dla siebie czas, dając wyraz szacunku i przyjaźni, cała ta olimpijska filozofia nabiera sensu. Myślę, że za parę lat Simon Ammann wpadnie do Małysza na szklaneczkę grzańca, by nie tylko powspominać stare dobre czasy, ale być może wesprzeć jego fundację, czy otworzyć wspólnie konkurs skoków w Wiśle. Może Adam odwiedzi Simona? Kto to wie?
Robert Korzeniowski z Nathanem Deaksem na obelisku - na szczycie Góry Kościuszki |
Pomyślałem też o dwóch innych wielkich rywalkach z Vancouver, choć nierównomiernie, to jednak wspólnie ozłoconych Marit Bjoergen i Justynie Kowalczyk. Może już wkrótce złe emocje wygasną, może przyjdzie nam poczekać do igrzysk w Soczi, może nawet do mistrzostw w Zakopanem w 2015 roku, by obie gwiazdy pokazały światu, a przede wszystkim sobie, że sport był fantastycznym etapem w ich życiu i niczego, ale to dosłownie niczego nie żałują. Ani gestów, ani słów, ani porażek ponoszonych w twardej rywalizacji z lepszymi od siebie.
Od moich igrzysk olimpijskich w Sydney minie wkrótce dziesięć lat, od Aten wkrótce już sześć, a ja z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że warto było dosłownie i w przenośni przez to wszystko przejść, by dojść do przekonania, że w sporcie - mimo niedozwolonego dopingu, medialnych afer i galopującej komercjalizacji - wciąż liczy się Człowiek, nawet jeśli jest, czy kiedyś był, najgroźniejszym rywalem.
Robert Korzeniowski - mistrz olimpijski w chodzie
źródło: www.polskatimes.pl
Robert Korzeniowski, Nathan Deakes & Joanna Bator przy tablicy informacyjnej na Mt Kosciuszko |
Trójka zwycięzców Kosciuszko Run 2010; od lewej Stuart Doyle (trzeci na mecie) z Polką z Sydney, Scott McTaggart (zwyciężca biegu, 4-krotny mistrz Australii w biegach górskich), John Winsbury (drugi na mecie) oraz prof. Lidia Filus z Fundacji Kosciuszkowskiej (USA) z flagami polską, australijska i aborygeńską, w głębi (koło obelisku) Robert Korzeniowski z Nathanem Deakesem |
|