Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
25 maja 2010
Strategicznie dozowane informacje o ingerencji w kokpicie?
Dziennik, esk
Ostatnio prawie codziennie występuje w mediach i (strategicznie) dozuje informacje o sytuacji w kabinie pilotów na kilkanaście minut przed katastrofą. Dlaczego Edmund Klich, szef Komisji Badania Wypadków Lotniczych nie zdecydował się na jednorazowe wyjawienie, co się działo w kabinie pilotów na krótko przed katastrofą pod Smoleńskiem? Przedwczoraj była mowa o tym, że w kabinie pilotów na 16 minut przed katastrofą pojawiły się osoby spoza załogi. Mówiono, że może to generał, a może szef protokołu dyplomatycznego, a może jeszcze kto inny. Wczoraj ujawniono rewelację, jakoby również na minutę przed katastrofą pojawił się ktoś w kokpicie. Kto? Generał Błasik? Klich "nie zaprzeczał, nie potwierdzał". Wczoraj była to tajemnica. Dzisiaj już nie jest.Dzisiaj zaś Klich ujawnił, że tak, że to generał Błasik był w kokpicie aż do fatalnego zderzenia z ziemią. I nie tylko Błasik. Jeszcze ktoś. Ale to tajemnica.Ile jeszcze będzie takiej zabawy w insynuacje? Kiedy wreszcie ktoś odpowie na pytanie, jak to się stało, że samolot (otrzymawszy błędne dane?) znalazł się tak tragicznie nisko?

Czytamy w Dzienniku: (...)Klich zasugerował natomiast, że sama obecność przełożonych mogła wywołać u pilotów TU-154M poczucie stresu. Tę kwestię zbadają psycholodzy, którzy porównają komfort działania załogi po starcie i w chwili, gdy było już wiadomo, że maszyna zbliża się do ziemi.

Jak powiedział Edmund Klich, gen. Błasik był w kabinie do samego końca. Kilka minut przed nim w kokpicie pojawiła się jednak inna osoba. Kto to był? Tego szef Komisji Badania Wypadków Lotniczych nie ujawnił. Nie chciał odpowiedzieć na pytanie, czy był to wojskowy, czy cywil. Twierdzi, że głos tej osoby nie został jeszcze rozpoznany. Dodał jednak, że "są pewne podejrzenia". Osoba ta miała interesować się, czy lot będzie opóźniony.

Cały artykuł w Dzienniku