Kategorie:
Wszystkie
Ksiazki
Poezja
Muzyka
Filmy
Spotkania kulturalne
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
25 czerwca 2010
Trzy książki i jedno zapomniane słowo
Jurgis

Sześć lat pomiędzy wizytami Petera Skrzyneckiego w Domu Polskim w Brisbane to stanowczo za długo. Zwłaszcza, że jego książki wydaje tutejsze wydawnictwo, Queensland University Press (QUP). (Jego imienia będę używał w angielskim brzmieniu, żeby nie mylić z nieżyjącym już Skrzyneckim, z tej sławnej Piwnicy w Krakowie).Ostatni raz Skrzynecki był tu z promocją swojej książki „The Sparrow Garden”, książki, która już doczekała się przekładu na język polski. W sobotę 19 czerwca w Domu Polskim odbyła się promocja jego najnowszej książki pt. „Boys of Summer”. Nie będę nawet usiłował tłumaczenia tytułów na polski, żeby nie popaść w konflikt z oficjalną tłumaczką w Sydney. Prócz książki Skrzyneckiego zaprezentowane były dwie inne: album fotograficzny Renaty Buziak i książka Anny Bonshek (Bączek) pt. „Heniek”. Zacznę więc od końca.

Renata Buziak jest znaną i wysoko cenioną w Brisbane artystką fotografii. Eksponaty jej sztuki można znaleźć w najprzedniejszych galeriach w Queensland, a kilka nawet zdobi ściany Domu Polskiego. Dzięki finansowemu poparciu kilku sponsorów, Renata wydała album swoich wybranych dzieł. Są to przeważnie kompozycje z osobistych przeżyć i wrażeń, sięgające do jej rodzinnych stron w Polsce i z życia już w Australii. Zwykle unikam okazji gdzie pokazywane są slajdy. Tym razem siedziałem przykuty do ekranu. Każda fotografia zaopatrzona była w interesujący komentarz słowny autorki. Album wydany jest w języku polskim i angielskim. Jest to cenny dodatek do jej artystycznej twórczości.

Książka Anny Bonshek (pisownia nazwiska dostosowana do fonetyki angielskiej) jest opisem losów, jakie spotkały tysiące Polaków: zsyłka na Sybir, układ Sikorski – Majski w roku 1941, wędrówka przez Azję i Bliski Wschód do Korpusu gen. Andersa, wojna i wreszcie emigracja do Australii. Znam osoby, które w swoich szufladach trzymają rękopisy podobnych przejść. Bohaterem książki jest ojciec Anny, Henryk Bączek, stąd tytuł, „Heniek”. Wartość jej polega może na tym, że jest to spojrzenie na przeżycia bohatera nie, jak w wielu innych przypadkach, przez niego samego, lecz opisuje je osoba, aczkolwiek mu bliska, ale która nie przeżywała tego osobiście.

Podziwiać należy córkę, która zadała sobie tyle trudu, żeby dotrzeć do źródeł przeszłości swojego ojca. Anna Bonshek posiada duży talent narracyjny, co można było stwierdzić po wysłuchaniu kilku wyjątków, jakie przeczytała. Książki tego rodzaju często są albo suchą kroniką wydarzeń, lub przesadnym ich upiększaniem. Tego zarzutu nie można postawić autorce, która do tej promocji była doskonale przygotowana, popierając ją ulotkami z informacją, gdzie jeszcze odbędą się dalsze prezentacje i w jakich księgarniach książkę można nabyć.


Od prawej: Anna Bonshek & Peter Skrzynecki

Wieczór był urozmaicony muzyką zaprezentowaną przez artystów znanych już ze swoich występów w Domu Polskim, ale zauważyłem i nowych. Sonia Li doskonale odtworzyła jeden z najpopularniejszych nokturnów Chopina (Nr 20 cis – mol). Sopran Lily Chang, zapamiętana z wykonania arii Halki, tym razem zaprezentowała pieśń „Morgen” (Jutro) Richarda Straussa, a Dominique Fegan i Tim Marchmont wystąpili w duecie miłosnym (a czy są inne?) z opery Verdiego „Otello”. Doskonale zbalansowane głosy nie usiłujące wzajemnie się „przekrzyczeć”, co czasem w duetach się zdarza. Duże brawa należą się także Raymondowi Laurence’owi za trudny technicznie akompaniament na fortepianie.

Wróćmy teraz do początku wieczoru i do Petera Skrzyneckiego. Ten pisarz fascynuje mnie swoimi opisami życia polskich imigrantów, którzy osiedlili się w zachodnich dzielnicach Sydney. Czasy, które opisuje zbiegają się z okresem mojego kilkuletniego pobytu w tym mieście i chociaż mieszkałem po jego przeciwnej stronie, „zachód” często odwiedzałem i miałem tam sporo znajomych. Polacy tam się osiedlali, bo domy były wtedy najtańsze. Tam wychował się Peter. Pisze on o tych powojennych osiedleńcach z ogromnym szacunkiem. Osobom, które opisuje nadaje fikcyjne nazwiska, żeby nie zdradzić ich tożsamości. W sposób wprost wzruszający pisze o swoim ojcu, o jego prostej filozofii życia i o rękach popękanych od ciężkiej pracy przy cemencie. Jest z niego dumny.


Renata Buziak

W swojej najnowszej książce opisuje, jak mówił, dorastanie małych chłopców i ich „utratę niewinności”. W angielskim „loss of innocence” ma może szersze pojęcie niż w polskim. Skrzynecki jest nie tylko znakomitym pisarzem, ale i doskonałym gawędziarzem. Słuchając wyjątków książki oraz ich objaśnień odczuwało się niedosyt. Szkoda, że nie czytał i nie mówił więcej.

W końcu udało mi się do niego przysiąść na krótką rozmowę. Zadałem mu dwa pytania: czy Tomek, bohater nowej książki, jest wcieleniem jego samego? Zastanowił się chwilę i odpowiedział: „postawiłeś mnie w kropce, – ale w pewnym sensie tak”.

Z drugim pytaniem nosiłem się od sześciu lat. Chodziło o to pierwsze polskie słowo, jakiego nauczył go ojciec, a które on zapomniał. O tym tajemniczym słowie pisze on w swojej poezji i w prozie, ale go nie zdradza. Myślałem, że może to jest coś tak osobistego, o czym się nie mówi. A on z miejsca: „słoik”. Aż wierzyć się nie chciało, dlaczego słowo określające tak banalny przedmiot znalazło tak poczesne miejsce w twórczości Skrzyneckiego. Otóż, jego ojciec, Feliks Skrzynecki, każdego wieczora po kolacji siadał przed domem i palił papierosy. Obok stawiał szklany słoik, do którego strząsał popiół. Mały Peter zapytał go, „co to jest?” I później zapomniał.

Wieczór zakończył się czytaniem poezji Skrzyneckiego z jego tomiku pt. „Immigrant Chronicle”. Po angielsku czytał sam autor, a po polsku (nie wiem w czyim tłumaczeniu), z dużym zaangażowaniem, recytowała Laryssa Kargol. Jest to jeszcze jeden z jej licznych talentów, jakie co chwila w niej odkrywamy.

Nie obyło się też bez rozczarowania. Okazało się, że wydawca książki, QUP, cały nakład wysłał do południowych stanów Australii nie zostawiając ani jednego egzemplarza w Brisbane. Teraz trzeba będzie zwrócić się do kogoś w Sydney, żeby przysłał, albo czekać na dodruk. W sumie, jednak, był to wieczór, jakich się nie zapomina.

Jurgis


Laryssa Kargol