Hubert Błaszczyk urodził się 10 grudnia 1952 roku w Gołczewie na Pomorzu Zachodnim. Po ukończeniu studiów na Wydziale Prawa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu - aplikantura, a póżniej asesura w okręgu Sądu Wojewódzkiego w Zielonej Górze. Następnie egzaminy sędziowskie i praca w Sądzie Rejonowym w Świebodzinie. Tutaj zostaje przewodniczącym Wydziału Cywilnego, a następnie wiceprezesem Sądu. W sierpniu 1980 rozpoczyna aktywną działalność na rzecz Solidarności. W kwietniu 1982 aresztowany, a następnie pozbawiony praw publicznych i więziony w zakładach karnych Zielonej Góry, Wrocławia i Strzelina. Po wyjściu na wolność bezskutecznie stara się o możliwość wpisania na listę radców prawnych. Do Australii przybywa w 1987 roku wraz z żoną Barbarą, dziesięcioletnim synem Marcinem i siedmioletnią córką Olgą. W roku 2007 odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski nadanym przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Tygodnik Polski: Jakie były Pana początki działalności w Solidarności?
W sierpniu 1980 roku aktywnie uczestniczyłem przy zakładaniu organizacji NSZZ Solidarność na terenie miasta Świebodzina jako doradca prawny Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego. Od września 1980 roku byłem członkiem Komisji Zakładowej Solidarność przy Sądzie Wojewódzkim w Zielonej Górze.
TP: Był Pan człowiekiem sukcesów zawodowych, w wieku lat 37 zajmował Pan wysokie stanowisko wiceprezesa Sądu. Podejmując działalność w Solidarności – gdzie oficjalnie walczyliśmy nie przeciwko systemowi, ale o niezależne i samorządne związki zawodowe - czy zdawał Pan sobie sprawę, że kariera sędziego zostanie złamana ?
W dniu 14 grudnia 1980 roku odmówiłem podpisania deklaracji wystąpienia z Solidarności, które na polecenie ministra sprawiedliwości Sylwestra Zawadzkiego przedłożono wszystkim sędziom i pracownikom administracyjnym zrzeszonym w Solidarności. Tym samym pogodziłem się z tym, ze zostanę wydalony ze służby, co spotkało wielu moich kolegów.
W siedzibie Wojewody Wielkopolskiego, podczas uroczystości wręczania Krzyża Kawalerskiego nadanego przez Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wśród obecnych byli przedstawiciele IPN, Janusz Pałubicki, rodzina, przedstawiciele prasy i telewizji. |
TP: Jak doszło do aresztowania?
Na początku stycznia skontaktował się ze mną jeden z działaczy Solidarności - Paweł Zalisz - i zaproponował nawiązanie kontaktu z ukrywającym się przed internowaniem Czesławem Stasiakiem. Zgodziłem się i w wyniku nawiązanej współpracy opracowywałem treści apeli i ulotek, kolportowanych na terenie Ziemi Świebodzińskiej. Działalność ta zakończyła się w dniu 13 marca 1982 roku, kiedy to zostałem zatrzymany w " kotle" urządzonym przez SB w miejscu ukrywania się Czesława Stasiaka. W chwili zatrzymania miałem przy sobie ogromną ilość tzw. apelu do mieszkańców, ale nie zostałem zrewidowany (chronił mnie immunitet sędziowski) i zwolniono mnie po kilku godzinach przetrzymywania na posterunku MO. W trakcie mojego tam pobytu odbywały się gorączkowe konsultacje z szefostwem w Warszawie i Zielonej Górze. Funkcjonariusze SB, którzy dokonali zatrzymania, mieli później duże kłopoty, a to z tego powodu, że nie przeprowadzili rewizji na miejscu " kotła". Parę tygodni później, w kwietniu, aresztowano mnie.
TP: A w czerwcu, wyrokiem Sądu Śląskiego Okręgu, zostaje Pan skazany na karę 4 lat pozbawienia wolności i 3 lata pozbawienia praw publicznych. Nie korzysta Pan z możliwości wcześniejszego wyjścia na wolność odmawiając złożenia wniosku o ułaskawienie ...
Tak, zwolniony zostałem w dniu 3 września 1983 roku, w wyniku drugiej amnestii dla więźniów politycznych, ogłoszonej pod naciskiem USA i części państw zachodnich.
TP: Był Pan uwolniony, ale ciągle pozbawiony praw publicznych, czyli nie było szans na podjęcie pracy w zawodzie prawnika...
Prawdziwi solidarnościowcy - Stanisław Zdziech
Po około roku pozostawania bez pracy, z trudem i przy pomocy wybiegu otrzymałem zatrudnienie jako referent d/s socjalnych w Spółdzielni Pracy Usługowo Wytwórczej. Moje próby otworzenia biura pisania podań skończyły się odmowami administracyjnymi i negatywnym wyrokiem Sądu Administracyjnego. Tym samym skończyła się moja walka o wpisanie (po ustaniu kary pozbawienia praw publicznych), na listę radców prawnych.
TP: Czy dlatego została podjęta decyzja o emigracji?
W moich staraniach o wpisanie na listę radców prawnych usiłował mi pomoc głośny obrońca w sprawach politycznych, mecenas Władysław Siła - Nowicki. Jego zabiegi w Warszawie skończyły się wizytą funkcjonariusza MSW, który zaproponował mi wyjazd na rok do Berlina Zachodniego, rozpracowanie tamtejszych struktur Solidarności i następnie powrót do kraju. Było to w połowie 1987 roku. Odmówiłem i wtedy ostatecznie podjęliśmy decyzje o emigracji do Australii.
Zdjęcie rodzinne. Hubert Błaszczyk i syn Marcin. Z tyłu od lewej: żona Barbara, córka Olga, synowa Agata i zięć Glen. |
TP: Jak układa się Państwu życie w Australii?
Nie znalem języka angielskiego, miałem już 35 lat, więc ani przez chwilę nie myślałem o kontynuowaniu zawodu prawnika, czy nawet jakimkolwiek kształceniu się. Nie miałem żadnych złudzeń i dziś wiem, że to nastawienie bardzo mi pomogło przeżyć najtrudniejsze lata i cały okres pobytu w Australii, który wspominam bardzo dobrze. Skoncentrowaliśmy się z żoną na zapewnieniu wykształcenia dzieciom, co się w pełni udało. Syn skończył nauki polityczne, a córka prawo. Oboje pracują - syn w Kanberze, córka w Sydney.
Pracowałem w charakterze robotnika budowlanego, operatora maszyny, a od 14 lat jestem kierownikiem magazynu. Żona jest menadżerem w fabryce aparatury medycznej.
TP: W 1992 roku przyszło uniewinnienie...
Na wniosek Naczelnej Prokuratury Wojskowej - mój wyrok z 1982 roku został uchylony i zostałem wraz ze wszystkimi współoskarżonymi uniewinniony. Sad Najwyższy uznał, że nie popełniliśmy żadnego przestępstwa i działaliśmy dla dobra i demokratyzacji kraju.
Wywiad przeprowadziła Jagoda Williams
Tygodnik Polski nr 31 z 18 sierpnia 2010 Jagoda.Williams@gmail.com
|