Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
2 stycznia 2011
Sprawa Pospieszalskiego i programu TVP "Warto rozmawiać"
Bronisław Wildstein
Zdjęcie programu Jana Pospieszalskiego “Warto rozmawiać” ma charakter symboliczny, a jego historia jest czymś bardziej znaczącym niż dzieje jednego z wartościowych programów telewizyjnych. Jego poprzednikiem było “Studio otwarte” w Telewizji Puls, która miała być alternatywą dla funkcjonującej wówczas monokultury telewizyjnej obejmującej tak TVP, jak i stacje komercyjne. Z różnych względów “Puls” taką alternatywą się nie stał, ale “Studio otwarte” stanowiło powiew czegoś nowego.

W nowej formie, jako “Warto rozmawiać” program pojawił się na antenie TVP2 w kwietniu 2004 roku. Złamanie “ramówki”, czyli zatwierdzonego wcześniej ramowego układu programów dla wprowadzenia pozycji Pospieszalskiego było faktem znaczącym. I rzeczywiście. “Warto rozmawiać” mogło zaistnieć w TVP dopiero w momencie odwołania Roberta Kwiatkowskiego – prezesa, który z telewizji publicznej uczynił sprawne narządzie propagandowe SLD. Był on także jednym z bohaterów “afery Rywina” – wydarzenia, które ujawniając kulisy III RP wstrząsnęło nią i doprowadziło na skraj upadku jej oligarchiczny model. Dziś, gdy nastąpiła jego pełna i triumfalna restauracja, program Pospieszalskiego znika z telewizji. Czy potrzeba bardziej wymownego symbolu?

“Warto rozmawiać” do TVP2 wprowadziła dyrektor Nina Terentiew, której niezwykłe wyczucie wiatrów historii nawet dopiero majaczących na horyzoncie było sławne i pozwoliło jej utrzymać stanowisko mimo zmieniających się ekip. Rozmowy z producentem i Pospieszalskim zaczęła już wcześniej. Krążą słuchy, że powiedzieć miała: “Dopóki jest Robert [Kwiatkowski], k… nie macie czego szukać w telewizji”.

“Warto rozmawiać” było obiektem ataków już od momentu pojawienia się na ekranie. Jego “omówienie” było swojego czasu stałym elementem “Wyborczej”. Cóż zarzucano programowi? Stronniczość prowadzącego, niewłaściwy dobór gości i radykalnie prawicowe nachylenie. Każde z tych zarzutów warty jest rozmowy.

Czy ideałem prowadzącego jest postać przeźroczysta? Pisał już mój redakcyjny kolega, Piotr Zaremba, że postać taką nie tylko ciężko znaleźć, ale i nie może być ona szczególnie atrakcyjna. Trudno wyobrazić sobie bardziej stronnicze postacie niż Monika Olejnik, Tomasz Lis czy Jacek Żakowski. Co więcej, Pospieszalski w przeciwieństwie do wymienionych nie nie sprzedawał swoich poglądów jako obiektywnej prawdy. Proponował na ich temat rozmowę, a nawet spór.

I to jest już kamieniem obrazy dla mediów III RP, których pluralizm, jak oświadczył to ich funkcjonariusz Żakowski, może rozciągać się między nim a Paradowską, nawet Wielowieyską, ale w żadnym wypadku nie powinien sięgać dalej, aby nie wprowadzać chaosu poznawczego w głowach polskich tubylców. Nie chodziło więc o to, że Pospieszalski stronniczo dobierał gości, chodziło o to, że zapraszał tych, których III RP skazała na milczenie.

Czy są to postacie skrajne, marginalne? Czy postacią skrajną jest Pospieszalski? Przyznaje się, że jest katolikiem i uznaje istnienie ładu moralnego, którego istotnym elementem jest patriotyzm.

Przypuszczalnie nawet część wymienianych przeze mnie dotąd osób podpisałaby się pod tymi poglądami dodając: “ale…”. Okazałoby się, że katolicyzm, ale otwarty i prywatny, taki który nie zabiera głosu w przestrzeni publicznej i zajmuje wyłącznie hurtowym wybaczaniem. Patriotyzm w tym wydaniu wyglądałby nieco podobnie i prowadził do walki z narodowymi mitami i uświadamianiem rodakom ich ułomności. A ład moralny, owszem, pod warunkiem, że przyjmiemy równowartość alternatywnych porządków.

U Pospieszalskiego nie ma tego “ale”. Nie znaczy to jednak ani ekstremizmu, ani myślowej płytkości. Wręcz przeciwnie. Próba przywrócenia elementarnych dla naszej kultury zasad wymaga dziś zarówno charakteru, jak i sporej pracy umysłowej. Można wprawdzie uznać, że przyjmuje je zdecydowana większość Polaków, a nawet że stanowią one ich fundamentalne intuicje. Jeśli jednak nie znajdują potwierdzenia w ośrodkach opiniotwórczych, a więc współcześnie głównie mediach, jeśli nie zostanie im nadany nowoczesny, dyskursywny, racjonalny kształt, to dysponująca nawet najsłuszniejszymi intuicjami większość staje się bezradna. Nie potrafi przeciwstawić się symbolicznej, a coraz częściej nie tylko takiej przemocy. I o to chodzi w polityce medialnej III RP. Chodzi o to, aby wyeliminować z niej jakąkolwiek alternatywę, zepchnąć ją do skansenu, zawstydzić, nadać piętno oszołoma.

“Warto rozmawiać” w jednobrzmiącym chórze propagandy III RP stanowiło wyjątek, ale i tego wyjątku było za dużo. Ogół Polaków ma się nauczyć, że o sprawach zasadniczych nie warto rozmawiać.

Bronisław Wildstein

bibula.com