Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
18 kwietnia 2011
Zatrzymać młodych w Polsce
Marek Łangalis
Po wielkiej fali emigracji młodych ludzi do Wielkiej Brytanii i Irlandii, jakiej doświadczyliśmy po 2004 roku, szykuje się nam kolejna. Od 1 maja bez żadnych przeszkód będzie można znaleźć zatrudnienie w Niemczech, największej europejskiej gospodarce. Oferta może być ciekawa przede wszystkim dla ludzi z zachodnich województw Polski. Dobra sieć połączeń powoduje, że możliwy jest wyjazd na pięć dni do pracy i powrót na weekend do polskiego domu.

W 2005 roku wchodziłem, po ukończeniu swoich pierwszych studiów, na rynek pracy. Z mojej liczącej wówczas 17 osób grupy ćwiczeniowej na studiach w ciągu pół roku wyjechało na Wyspy 12. Wyjeżdżali tylko z jednego powodu - ogromnego bezrobocia i niskich zarobków. Warto przypomnieć, że na koniec 2004 r. bezrobocie w Polsce wynosiło 18,8 proc., dla osób w wieku do 25 lat było to aż 39,5 proc., przy średniej pensji wynoszącej brutto 2289 zł (w Polsce jednak tylko ok. 25 proc. aktywnych zawodowo osób zarabia równowartość średniej pensji lub więcej).

Dziś po wyjątkowo nieudolnych rządach koalicji PO - PSL mamy podobną sytuację. Tym razem granicę przed naszymi pracownikami 1 maja otwiera największa gospodarka europejska - Niemcy. Wchłonięcie miliona nowych pracowników dla państwa, w którym pracuje prawie 40 mln ludzi (w Polsce ok. 16 mln), nie będzie żadnym problemem. Tym bardziej że Polskę znów dotyka plaga bezrobocia. Na koniec lutego br. zarejestrowanych było ponad 2 mln 150 tys. bezrobotnych. Gdy władzę przejmował Donald Tusk w listopadzie 2007 roku, zarejestrowanych bezrobotnych było 1 mln 720 tys. Zatem podczas trzyipółletnich rządów koalicji PO - PSL przybyło ponad 400 tys. bezrobotnych. Wielu z nich, z powodu trudnej sytuacji ekonomicznej, zostanie zmuszonych do emigracji zarobkowej za Odrę.

Potrzeba partii konserwatywnej
To, czego dziś potrzeba Polsce, a zwłaszcza młodym Polakom, to rozsądne rządy o nastawieniu konserwatywnym zarówno jeśli chodzi o kwestie obyczajowe, jak i gospodarcze. Po 1989 roku, z krótką przerwą na lata 2005-2007, w gospodarce dominowały rządy partii o nastawieniu postsocjalistycznym. Kolejne ekipy realizowały politykę zwiększania swoich wpływów na gospodarkę. Takie działanie doprowadziło nas do sytuacji, w której urzędników w Polsce jest ponad pół miliona, a opodatkowanie pracy jest na poziomie zniechęcającym do zatrudnienia. Głównym "beneficjentem" tej polityki są młodzi ludzie, którzy wchodząc na rynek pracy, zderzają się z twardą rzeczywistością braku wyrobionej siatki znajomości oraz umiejętności pozwalających na wypracowanie godziwej pensji wraz z opodatkowaniem. Oto, gdyby przyjąć średnią płacę (za Głównym Urzędem Statystycznym) na poziomie 3225 zł brutto, to pracownik musi wypracować co najmniej 3820 zł, żeby zarobić na swoją pensję wraz ze wszystkimi podatkami. Z tego do ręki otrzyma już tylko 2313 zł (patrz tabela 1). A to oznacza, że oddaje do państwowej kasy aż 65 proc. tego, co sam otrzymuje finalnie do ręki w postaci wynagrodzenia. Te relacje byłyby o wiele bardziej niekorzystne, gdyby nie wielka reforma podatkowa przeprowadzona przez rząd Jarosława Kaczyńskiego i obniżenie składek na ubezpieczenia rentowe (o co nieuzasadnione pretensje miał obecny minister finansów Jan Vincent Rostowski).

Z kolei to, co zostaje pracownikowi po zapłaceniu wszystkich olbrzymich podatków od pracy, wydaje on na swoje potrzeby. A każdy wydatek obłożony jest podatkiem VAT oraz niektóre produkty (energia, alkohol, papierosy i przede wszystkim benzyna) akcyzą. Przyjmując, że 19 proc. ceny każdego produktu stanowi wysokość podatku, wówczas z tego, co zostaje "do ręki", trzeba zapłacić jeszcze ok. 430 złotych w wyższych cenach produktów. Czyli tak naprawdę z wypracowanych 3820 zł przeciętny pracownik dysponuje kwotą tylko 1883 zł (stanowiącą mniej niż 50 proc. wypracowanej pensji), resztę oddając w różnej formie opodatkowania pod władanie polityków.

Postawić na odpowiedzialność Polaków
Tak więc podstawowy problem, z jakim muszą borykać się polskie rodziny, to zbyt wysokie opodatkowanie zarówno pracy (zniechęcającej do zatrudnienia przez przedsiębiorców), jak i wydatków konsumpcyjnych. Jedynym wyjściem, w duchu konserwatywnym, z obecnego impasu jest przywrócenie władzy nad zarabianym dochodem tym, którzy go faktycznie wypracowują. Droga do tego jest jedna i wskazała ją prof. Zyta Gilowska, minister finansów w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego - obniżenie podatków od dochodów wszystkich pracowników. Nie można bowiem uznać za normalną sytuację, w której ponad połowę wypracowanego dochodu pracownik oddaje do dyspozycji urzędników i polityków. Sytuacja ta stwarza anomalie w postaci gigantycznego przyrostu biurokracji (za obecnego rządu przybyło ok. 70 tys. nowych urzędników), dużych dysproporcji w zarobkach pomiędzy urzędnikami a zatrudnionymi w sferze prywatnej (średnio urzędnik w Polsce zarabia 48900 zł brutto rocznie, wartość ta jest mocno zawyżona głównie przez rozrastającą się kadrę kierowniczą w administracji publicznej).

Konserwatyzm, w opozycji do socjalizmu, postuluje wzięcie odpowiedzialności za siebie i swoją rodzinę. Dlatego partia konserwatywna w Polsce musi przywrócić Polakom taką możliwość. Nie stanie się to jednak w sytuacji, gdy ponad połowę ich zarobków "pożera" urzędnik do spółki z nierozsądnym politykiem, a jednocześnie duża część firm działających w Polsce (przede wszystkim zagranicznych, ale nie tylko) nie płaci podatków wcale lub w minimalnym zakresie. Nieprzejrzyste ustawy podatkowe powodują, że firmy mają możliwość zawyżania kosztów uzyskania przychodu, zmniejszając podstawę opodatkowania.

Konia z rzędem temu, kto powie, ile podatków dochodowych zapłaciły w Polsce wielkie sieci handlowe. Rozwiązaniem, które mogłoby ukrócić ten proceder, jest reforma zaproponowana przez Związek Przedsiębiorców i Pracodawców (jeszcze w 2004 roku pomysł ten popierało PiS) i zamiast skomplikowanego podatku od dochodu przedsiębiorstw CIT wprowadzenie niskiego jednoprocentowego podatku obrotowego. Jak wyliczyli eksperci ZPP, podatek obrotowy spowodowałby zwiększenie przychodów budżetu państwa tylko z tego tytułu o 32 mld zł, przy jednoczesnej obniżce faktycznego opodatkowania dla małych i średnich polskich przedsiębiorstw! Obecnie podatek CIT płaci zaledwie co trzecia działająca spółka prawa handlowego.

Okazuje się, że prowadzenie firmy w Polsce to działalność charytatywna, ponieważ aż 2/3 firm rozliczających się przy pomocy CIT nie wykazuje żadnego zysku. Tak naprawdę nie wykazuje tylko na papierze, bo przecież niemożliwe jest ciągłe działanie bez zysku. Najgłośniej propozycję ZPP oprotestowali tzw. eksperci związani z branżą podatkową oraz doradczą. To oni korzystają na doradzaniu wielkim przedsiębiorstwom, jak unikać opodatkowania. Prowadzę działalność gospodarczą od czterech lat, propozycje ZPP dla mojej firmy oznaczałyby obniżenie płaconych podatków dochodowych mniej więcej o połowę. Wielkie koncerny stać na stosowanie odpowiednich doradców i utrzymywanie spółek w rajach podatkowych. I nie ma im się co dziwić, że chcą chronić swój dochód przed pazernością polskich polityków. Dziwić się raczej można politykom, że im ten proceder ułatwiają poprzez stosowanie niekorzystnych dla polskiego obywatela przepisów podatkowych. Bank Światowy klasyfikuje przyjazność polskiego systemu podatkowego dla przedsiębiorców na 151. miejscu na świecie.

Niebezpieczne unijne złudzenie
Platforma Obywatelska w Polsce uległa dziwnemu złudzeniu, że sama obecność w Unii Europejskiej rozwiązuje wszystkie bolączki młodych przedsiębiorczych ludzi. Jedynym przejawem polityki tego rządu wspierającym przedsiębiorczość mają być dotacje na rozpoczęcie działalności oraz mityczne "jedno okienko". To drugie udogodnienie miałem okazję sprawdzić miesiąc temu, chcąc dokonać prostej zmiany w rejestrze statystycznym REGON. Najpierw udałem się do urzędu miasta do "jednego okienka", gdzie dowiedziałem się, że powinienem udać się z wnioskiem do Głównego Urzędu Statystycznego. Tam z kolei poinformowano mnie, że jednak powinienem być obsłużony w urzędzie miasta. Ot, straconych kilka godzin na podróże i zwiedzanie architektury polskich urzędów z powodu najprostszej zmiany.

To jednak nie jest jeszcze tak duży problem w porównaniu z samym faktem istnienia dotacji z UE na założenie firmy. Oto zostaje, zgodnie z duchem europejskiego socjalizmu, całkowicie wypaczona definicja przedsiębiorczości. Ktoś, kto zaczyna swoją przygodę z prowadzeniem firmy od przyjęcia dotacji państwowej, nie może być nazwany osobą przedsiębiorczą. Lepszym określeniem byłoby "żebrak". Przedsiębiorca powinien zaspokajać wciąż pojawiające się nowe potrzeby ludzkie. Przyjmując unijną jałmużnę, tak naprawdę zaspokaja jedynie pragnienie poprawienia statystyk przejawiane przez unijnych urzędników. Skutkiem tego są wynaturzenia w postaci powstających kosztem wielu milionów złotych firm, które nie mają niczego do zaoferowania poza samą chęcią wyciągnięcia unijnej dotacji. Bo czy brukselski (czy nawet warszawski) urzędnik jest w stanie stwierdzić zza swojego biurka, co jest potrzebne polskim konsumentom i na co warto przeznaczyć dotację? Program przyznawania dotacji na założenie firmy jest szkodliwy choćby z powodu wysyłania fałszywego sygnału, że aby założyć firmę, wystarczy odpowiednio uśmiechnąć się do urzędnika. W ten sposób u samej podstawy założenia firmy leży fałszywe przeświadczenie, że wystarczy zaspokajać wydumane formalne potrzeby urzędnika, a nie konsumenta.

Przyszły "przedsiębiorca" traci mnóstwo czasu na wypełnienie odpowiednich wniosków, formularzy, opracowań, zamiast zająć się rozwojem swojego pomysłu w celu dostarczenia wysokiej jakości produktów i usług. Czyżby proceder ten służył do tego, aby tanim kosztem zabić w Polakach wszelkiego ducha przedsiębiorczości, a rozwinąć cechę wdzięcznego żebraka, który nie potrafi już później bez dotacji działać na rynku? Brytyjscy konserwatyści dawno ten problem zauważyli i obecny premier Wielkiej Brytanii David Cameron mocno lobbuje na rzecz usunięcia tej szkodliwej pozycji rodem z sowieckich podręczników do inżynierii społecznej z unijnych budżetów. Miejmy nadzieję, że polscy konserwatyści poprą swoich brytyjskich kolegów i nie sprzedadzą ducha polskiej przedsiębiorczości za garść srebrników.

Autor jest ekonomistą, ekspertem Instytutu Globalizacji, członkiem Stowarzyszenia KoLiber, twórcą pierwszego Zegara Długu Polski.

Źródło: Obliczenia własne na podstawie danych Głównego Urzędu Statystycznego

Tabela 1: Potrącenia podatkowe ze średniej pensji w Polsce

POZYCJA......................... KWOTA

Wynagrodzenie brutto 3225,00 zł

Podatek dochodowy 219,00 zł

Składka na ubezpieczenie zdrowotne 250,46 zł

Składka na ubezpieczenie emerytalne 314,76 zł

Składka na ubezpieczenie rentowe 48,38 zł

Składka na ubezpieczenie chorobowe 79,01 zł

Składka na Zakład Ubezpieczeń Społecznych płacona przez pracodawcę za pracownika 513,74 zł

Fundusz Pracy i Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych 82,24 zł

Łączne wypracowane wynagrodzenie 3820,98 zł

Wypłata netto "do ręki" 2313,39 zł

Podatki pośrednie (VAT + akcyza) 430,00 zł

Zostaje w dyspozycji 1883,39 zł

Za Naszym Dziennikiem