Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
5 czerwca 2011
Jak ogon wywija psem
Stanisław Michalkiewicz
W przeddzień wizyty prezydenta USA Baracka Husejna Obamy w Warszawie Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego wezwała go, by podczas pobytu w Polsce wywarł na polski rząd "presję" w kierunku jak najszybszego załatwienia sprawy "rekompensat" za tzw. mienie żydowskie. Były ambasador Izraela w Warszawie, pan Dawid Peleg z kolei "wezwał" premiera Donalda Tuska do "wznowienia procesu legislacyjnego na rzecz restytucji", wstrzymanego w swoim czasie ze względu na trudną sytuację budżetową państwa. To zaledwie drobny odprysk, wierzchołek góry lodowej, którą próbują opisać autorzy książki "Lobby izraelskie w USA" - John J. Mearsheimer i Stephen M. Walt.

Wspomniane instrukcje, przekazane pod adresem amerykańskiego prezydenta w przeddzień jego przyjazdu do Polski, pokazują izraelskie lobby w USA w działaniu. Książka "Lobby izraelskie w USA" powstała na podstawie publikacji, jaką autorzy mieli napisać dla pewnego wydawnictwa jeszcze w 2002 roku. Kiedy jednak po dwóch latach oddali tekst, okazało się ku ich zdumieniu, że wydawca ani myśli go publikować. Dopiero po roku udało się wydrukować zaktualizowany tekst w "London Review of Books". Publikacja ta ściągnęła na autorów ogień krytyki ze strony izraelskiego lobby, w której oczywiście na pierwszym miejscu królował zarzut "antysemityzmu", ale z uwagi na autorów nie brzmiał on wiarygodnie. Rzecz bowiem w tym, że są oni wybitnymi specjalistami w dziedzinie nauk politycznych. John J. Mearsheimer jest profesorem nauk politycznych na uniwersytecie w Chicago, a zanim poświęcił się temu zajęciu, ukończył Akademię Wojskową West Point jako oficer sił powietrznych. Podobnie Stephen M. Walt jest profesorem stosunków międzynarodowych na Harvardzie. Obydwaj mają poważny i niepodważalny dorobek naukowy, zaś ich przedstawienie izraelskiego lobby i jego wpływu na politykę Stanów Zjednoczonych było zbyt dobrze i przekonująco udokumentowane, by można było je zdyskredytować przy pomocy standardowej połajanki z podręcznego repertuaru.

Dodatkowym czynnikiem osłabiającym siłę rażenia oskarżeń o "antysemityzm" było narastające w amerykańskiej opinii publicznej przekonanie, iż automatyczne żyrowanie izraelskiej polityki przez kolejne administracje amerykańskie niekoniecznie służy interesom Stanów Zjednoczonych i jest przyczyną stałego narastania antyamerykańskich nastrojów w świecie. Wreszcie autorzy pokazali, że lobby izraelskie wcale nie wyraża odczuć większości Amerykanów, a nawet znacznej części amerykańskich Żydów. Wspominam o tym wszystkim, by pokazać, że mimo demokracji politycznej i wolności słowa próby wyjaśniania niektórych zagadnień okazują się niebezpieczne nawet, a może zwłaszcza, w Stanach Zjednoczonych, do których nasz nieszczęśliwy kraj bardzo pragnie się upodobnić przynajmniej pod tym względem. Pierwszą ofiarą tej tendencji padł dr Dariusz Ratajczak, wyklęty przez małodusznych - żeby nie powiedzieć tchórzliwych - kolegów, uniwersyteckich bakałarzy za książkę "Tematy niebezpieczne". Nie da się ukryć, że autorzy "Lobby izraelskiego w USA" mieli więcej szczęścia.

Inna rzecz, że - jak sami przyznają - przez cały czas towarzyszyła im świadomość, po jak grząskim gruncie stąpają i że każdy mniej przemyślany krok grozi im wysadzeniem w powietrze. Dlatego ich oceny są bardzo ostrożne, może aż do przesady - bo programowo odrzucają tzw. teorie spiskowe. Wskutek tego niekiedy trochę trudno wyjaśnić im przyczyny znakomitej koordynacji, jaka towarzyszy działalności izraelskiego lobby - chociaż formalnie występuje ono w postaci rozmaitych spontanicznych organizacji i przedsięwzięć, całkowicie w swojej działalności samodzielnych.

Ale przecież niezależnie od tego, co dzieje się obecnie w USA, dysponujemy świadectwami wcześniejszymi, dzięki którym, bez popadania w spiskowe zacietrzewienie z jednej, ale i w naiwną łatwowierność z drugiej strony, możemy spokojnie porównywać funkcjonowanie AIPAC (American Israel Public Affairs Committee - Amerykańsko-Izraelski Komitet Spraw Publicznych) z działalnością Alliance Israelite w okresie poprzedzającym pierwszą wojnę światową, kiedy to Izraela nie tylko jeszcze nie było, ale nie było nawet szansy na jego zaistnienie. Później, po deklaracji Balfoura z roku 1917, kiedy taka szansa się pojawiła, 11 listopada 1918 roku hrabiego Ksawerego Orłowskiego w Paryżu odwiedził baron Maurycy de Rothschild. Poinformował go, że dopóki na Kongresie w Wersalu oficjalnym przedstawicielem Polski będzie "ten pan", czyli Roman Dmowski, to "cały Izrael" i Rothschild osobiście będą uważali to za policzek wymierzony całemu ich narodowi i stosownie do tego postąpią. "Wy nas znajdziecie na drodze do Gdańska, na drodze do Śląska pruskiego i do Cieszyńskiego, na drodze do Lwowa, na drodze do Wilna i na drodze wszelkich waszych projektów finansowych. Niech pan hrabia to wie i stosownie do tego postąpi" - cytuje tę deklarację barona Rothschilda w swoich "Siedemdziesięciu latach wspomnień" Hipolit Korwin-Milewski.

Cóż dopiero teraz, kiedy Izrael nie tylko istnieje od 1948 roku, nie tylko z powodzeniem stoczył w tym okresie ze swoimi sąsiadami cztery duże i kilka małych wojen, ale w dodatku jest posiadaczem broni nuklearnej, którą może grozić - i groził - nie tylko Bliskiemu Wschodowi, ale i Europie?

* * *

John J. Mearsheimer, Stephen M. Walt "Lobby izraelskie w USA", przeł. Rafał Modzelewski, wyd. Fijorr Publishing, Warszawa 2011, s. 426.

Za Naszym Dziennikiem