Pobyt w górach musiałem zakończyć przedwcześnie. Zwykła prozaika codzienności. Spotkałem dawno niewidzianych znajomych. Oni postawili obiad, ja postawiłem drinki. Następnego dnia odwrotnie. Ja drinki, oni obiad a może inaczej? Nie pamiętam. Po trzech dniach w kieszeni znalazłem ilość płatniczego druku wystarczającą jedynie by dotrzeć autobusem zwykłym [na pospieszny brakło], nieklimatyzowanym, za to pełnym zapachów szczelnie wypełniających go pasażerów - do bazy. Powziąłem wówczas mocne postanowienie OSZCZĘDZANIA od zaraz. Przeliczyłem.
„Jeśli będę ściubał dwa tygodnie,
będę mógł się, bawić godnie” Choćby przez kolejne 4-5, 6 dni.
Nie wychodzę z domu. Mam telewizor, radio, komputer. Ba – internet. Co mi więcej potrzeba? Wodę mineralną jak i podstawowe artykuły pierwszej potrzeby, czytaj: pieczywo, jaja, masło i 20 deko wędliny - zakupiłem w pobliskim sklepiku. Koszt prowiantu 18.56 złotych zdał się przyzwoity. Zawarłem drzwi. Rozpoczynam oszczędności. Nikogo nie przyjmuję. Wyłączyłem domofon. Zapomniałem jednak o telefonie. Ale przez telefon pieniądze nie wypłyną? Prawda. G.... prawda. Jedyny telefon tego dnia kosztował mnie pięć stów. Żaden gambling, znaczy się hazard. Nie uprawiam. Żadne panienki – to nie w mym stylu. Jestem – tak mówią papiery jak i pewna dama – żonaty. I tego się trzymam. No to jak żeś pan stracił? Proste.
W telefonie odezwał się znękany głos, będącego w gorszej potrzebie niż ja - przyjaciela. Janek, kurza twarz. Jestem na dnie. Potrzebuję kilku stówek. Znam parę osób z najbliższego środowiska, którym w tym momencie w słuchawkę strzeliłby piorun. Słodkoustych moralistów, trzymających się zasady, co twoje to moje, lecz broń Boże odwrotnie. W najlepszym przypadku tłumaczących, że owszem, ale pechowo trafił, bo wczoraj sami chodzili za pożyczką. Ja kurczę, urodziłem się inny. Wrażliwy głupek. Ktoś jest w potrzebie? Jasne, że muszę pomóc. Bo kto mu poda rękę? Pilnujący swych stołków rząd, nieistniejąca pomoc socjalna? A może organizacja charytatywna? Te owszem są, jeśli chodzi o pomoc biedzie spoza granic. Można służbowo tę biedę dotknąć. Namacać w jakimś Sudanie, Ugandzie, Sierra Leone czy Bangladeszu. To są wyjazdy. Ale swoim? Z Otwocka? A czy my jelenie? Pani Danusiu – niech pani tę kwotę 12 tysięcy za bilet business class – zaksięguje, jako koszta logistyczne pomocy. Zrozumiano. Ależ tak - pani prezes.
Rozmowy podobnej treści, są ponoć na porządku dziennym w biurach wielu charytatywnych organizacji. Współcześni „Samarytanie” pomagają najpierw sobie. Tak, więc pierwszy dzień oszczędzania kosztował mnie 518 złotych i 56 groszy.
Drugi dzień okazał się znacznie lepszy. Po doświadczeniach dnia poprzedniego zdałem sobie sprawę z bezskuteczności zamykania się, w 4-ch ścianach. Tym bardziej, że o świcie zapukał kominiarz. „Wszystkiego najlepszego z okazji dnia kominiarza” - usłyszałem. O rany. Tego potrzebowałem. Chwyciłem się za ostatni guzik w gatkach i z radości, że zła passa minęła, [bo i jak inaczej - kominiarz], wyściskałem zaskoczonego i.... szarpnąłem się na pół stówy. Te pól stówy tego dnia mnie prześladowało. Kominiarz był szczęściarzem, ja niekoniecznie. Wyjście z domu kosztowało mnie kolejne 50 złotych. To mandat za przejście przez tory. A co mam robić? – Tłumaczyłem się władzy wypisującej mi druczek. Mam chore kolana. Każde zejście pod wiadukt, każde schody to droga na Golgotę? No to idź pan do lekarza.
Poszedłem. Szlag. Wizyta w przychodni – dokładnie tyle samo. Kurczę – uwzięli się dziś czy co? Znowu 50. Choć patrzmy pozytywnie. Mógłbym trafić na specjalistę a wtedy? Zgroza. Co poniektórzy uczniowie Hipokratesa już dawno zapomnieli o składanej przysiędze. Co tam pacjent? Pieniądz się panie liczy. Pieniądz! Lekarstwa w aptece 1 zł 06 groszy powyżej dzisiejszego limitu. Znaczy się 51 złotych, bo farmaceutka patrząc na mą wymizerowaną facjatę, 6 groszy z rachunku wspaniałomyślnie wykreśliła.
Zmęczony oszczędzaniem wpadłem do banku. Sympatyczna pani z drugiej strony kontuaru, życzliwie pochyliła się nad mymi problemami sugerując wyjęcie z gniazdka wtyczki do telefonu, zabarykadowanie się, nie odpowiadanie na pukanie itp. Jako alternatywę zaproponowała, do czasu wyjazdu z kraju, wzięcie krótkoterminowej, lecz niestety - wysokoprocentowej pożyczki.
Idąc za głosem rozsądku, szukając rozwiązań alternatywnych – znaczy się pośrednich - kupiłem [wysokoprocentową oczywiście] połówkę i wzmacniacz. Znaczy się piwo. Ten zakup okazał się najmniejszym wydatkiem. Dzisiejszy dzień jeszcze się nie skończył, a już krótszy jestem 232zł. Oszczędności obu dni zamkną się, więc kwotą.....Usiłowałem daremnie dokonać podsumowania. W skrzynce pocztowej, do której [ki diabeł] po drodze zajrzałem, znalazłem kopertę z rachunkiem od tzw. dostarczyciela gazu. Koperty nie otwierając poszedłem po kolejne pół litra. Po prostu nie mam odwagi na trzeźwo dłużej oszczędzać.
Jak są w stanie przeżyć emeryci, renciści o dochodach netto 630 złotych miesięcznie, bo taka jest najniższa stawka? Nie rozumiem. Za to rozumiem, dlaczego nie mogę dłużej patrzeć na zadowolone z siebie, tłuste, zapchane pustosłowiem gęby politycznych szabrowników. Bez względu na to, jakie sobie zasługi przypisują. Bez względu na tytuły, którymi obdarzają ich zagraniczni czy krajowi chlebodawcy. Jutro – po kacu – zdecydowałem, jadę do Poronina. Rozpoczynam nową rewolucję. Rewoltę sierot sukcesu okrągłego stołu i tej p........ bandy pogrobowców instytutu Chaxs and Goldan czy jak by się tam nie zwali. Tylko, co będziemy palić, skoro komitety zmieniły szyldy?
Rys. Vitek Skonieczny |
Odkapslowywując drugą butelkę pocieszyłem się. Właściciele – najczęściej – pozostali w nich ci sami.
Janek „Skarga” Dydusiak
Polska czerwiec 2011
Więcej karykatur autorstwa Vitka Skoniecznego na portalu pomniksmolensk.pl
|