Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
29 czerwca 2011
Anioły stąpają po ziemi
Jan "Skarga" Dydusiak, ryd. Vitek Skonieczny

Anioły stąpają po ziemi czyli: Uwaga! Dobry pies, ale ma słabe nerwy.Cisza była porażająca. Owszem z zewnątrz, poprzez okiennice, dobiegał uliczny szum, sporadycznie dochodziły głosy ludzkie. Lecz tu, w 4-ch ścianach, które od paru tygodni stanowiły barierę klatki, więzienia dobrowolnie wybranego, czuło się lepkość i marazm wolno, bezproduktywnie, płynącego czasu. By przerwać tę ciszę, z komórki zadzwonił na swój stacjonarny numer. Sprawdzał czy żyje. Odezwał się dźwięczny, melodyjny, harmonizujący z nastrojem leśnego ustronia, dźwięk ptasich szczebiotów. I wtedy - zdecydował. Tak dłużej być nie może! Muszę wyjść z tej klatki. Dokąd? Ból kręgosłupa – ułatwił decyzję. Założył kurtkę, spojrzał jeszcze na kuchenkę. Zrozumiał czemu tak długo czekał na zagotowanie wody. Ogień - owszem palił się, lecz czajnik stał na sąsiednim palniku. Pokręcił głową na swe gapiostwo, zagasił i wyszedł.

W bramie zderzył się z sąsiadem. Powiało swojskim aromatem czystej, przegryzionej korniszonem. Aaa.. dzień dobry... Nie dokończył. Zatoczył się w stronę poręczy, do której, w rozpaczliwym geście szukania wsparcia - przywarł. Przekrwione oczy jak i sine obrzęki oczodołów wskazywały, że tej nocy, biedak nie zaznał snu. W lecznicy, by oderwać się od paraliżującego bólu, skupił swą uwagę na siedzącej naprzeciw dziewczynie. Ciemne brwi, brązowe oczy, czarne, krótko przystrzyżone włosy. Ubrana w dżinsy ze szmateksu. Na stopach drewniane chodaki. Nie wiedząc czemu, począł z napięciem wpatrywać się w te stopy. A raczej palce u stóp. O rany! Ufonautka? Liczba ich najwyraźniej wybiegała poza normę. Potrząsnął głową. Sen mara, Bóg wiara. Co może uczynić chora - karmiona bzdetami seriali sciens fiction - wyobraźnia.

Spojrzał raz jeszcze. Chyba wyczytała jego intencje. Przełożyła bowiem nogę na nogę. Na wprost oczu pojawiło się pięć zdrowych, poprawnie skonstruowanych paluszków. Z wdzięcznością spojrzał na twarz włascicielki. Czy odczytała je poprawnie? Bo rewanżując się – teraz ona skoncentrowała swą uwagę na nim. O nie - jęknął. Nieprzespana noc, napewno nie wystawi mu przychylnego świadectwa. Sytuacja wydała się nieco groteskowa. Jak mógł nawet zakładać, że po tylu wyniszczających latach, może wzbudzać zainteresowanie? Choć – przypomniał sobie, bywał nieraz podmiotem dziwnych zabiegów, ze strony osobników tworzących krąg rodzaju drugiego. Naprzykład lecząca jego przerzedzony zębostan – darząca go pewną estymą - dentystka.

Podczas jednej z wizyt wmontowała mu w plombę GPS-a. Później twierdziła, że broń Boże, nie uczyniła tego z pobudek żałosnych. Przeciwnie. Zrobiłam to dla twego dobra - mówiła. Piszesz głupoty, narażasz się ustawicznie ludziom. Prędzej czy później odstrzelą ci dupę lub wpakują nóż pod żebra. I kto znajdzie zwłoki? Kto pochowa powłokę cielesną biednego, niezrozumianego przez świat - poety? Skończysz jak Norwid. A tak. Dzięki nadajnikowi namierzymy cię, i choćby za państwową, ZUS-owską wyprawkę, wyprawimy ci pochówek stateczny. Należny bohaterom nieprzespanych nocy. Udręczonym testerom wina pisanego patykiem, ukradkiem spijanego w przepastnych czeluściach ciemnych podwórek i bram.

Droga do raju nie jest gładką szosą. Wiedzie po wybojach. Przekonał się o tym na stacji PKS Tarnów. Liczba chętnych pasażerów do jedynego o tej porze autobusu, rosła z minuty na minutę. Szczególne poruszenie wzbudziło pojawienie się na peronie 20-to osobowej grupy dziewcząt. Nie kryjąc swych zamiarów ulokowały bagaże tuż obok. Tego - potencjalnym pasażerom było za wiele. Poderwali się i szczelnym kordonem osłonili prognozowaną pozycję drzwi wejściowych, wyimaginowanego autokaru. Skąd takie sceny w środku cywilizowanej ponoć Europy? Otóż bajzel komunikacyjny narasta w kraju już nie z roku na rok, a z miesiąca na miesiąc. Minister komunikacji, po raz wtóry odciął nowosądęczyznę od reszty Polski. Cóż. Wyborcy tego rejonu gromadnie głosowali na opozycję. W kuluarach mówi się, że premier, posiłkując się swym partyjnym giermkiem – zrewanżował się niesfornym góralom. Macie na co zasłużyliście. Po raz kolejny udowodnił, że ma pamięć. Ordnung must sein!

Anioły chodzą po ziemi. Wcale nie fruwają jak w czytanych mu niegdyś - bajkach. Co do tego nie miał wątpliwości. Stał za kontuarem sanatoryjnej recepcji. Miał długie, rozpuszczone, falą spadające na ramiona blond włosy. Szaro-niebieskie oczy. I pewnie jakieś dwadzieścia parę lat. Czy anioły się starzeją? W czym mogę pomóc? – spytał. A jaaa – tu..tu.. wykrztusił, próbując przebić się przez niemoc, zaskoczonego jak i on, aparatu strun głosowych. Bezradnie odchrząknął, zakasłał. Ja mam rezerwację. Anioł spojrzał na leżący na biurku skrawek papieru. A.. pan Jan? Bardzo nam miło. Tu obrzucił go niebiańsko-powłóczystym spojrzeniem; mamy pokoik dla pana. Usiłujac poprawic swój wizualny wizerunek, przemóc chropawość niezdarnego powitania, oparł się o kontuar. To nie był jego najlepszy dzień. Potrącona szklanka zleciała z hukiem rozbijając się na dziesiątki części. Prze...praszam.

Na tyle na ile pozwalała mu sztywność skostniałych kręgów, pochylił się by w tym momencie zderzyć się z czołem anioła. Ooo.. rany. Ja panią stokrotnie... machnął rozpaczliwie rękami. Dłoń zahaczając o bluzkę skrywającą dekolt, naderwała zasłonę niewinności. Spoza falbanek ukazał się alabaster niebiańskiej powłoki a zza firanki długich rzęs przeszyło go rozbawione spojrzenie. To ja przepraszam – posłyszał cichy, aksamitny głos. Pan po podróży. Pewnie zmęczony. Wyprostowała się, podając dłoń. Pomogę zanieść panu bagaż. Poczuł się jak ostatnia, zdziadziała oferma. Nie. Sam dam radę – zaprotestował walcząc rozpaczliwie o zachowanie resztek męskiego honoru. To pański pokój jest – tu podała klucz - na trzecim piętrze. Ale jest winda. Gdy niezdarnie poprawiał wiszącą na ramieniu, podróżną torbę – dodała: gdyby pan cokolwiek potrzebował. Zawisl spojrzeniem na jej - koralem szminki Chanell świecących - ustach....to proszę dzwonić. W pokoju jest telefon.

I tak zaczął się kolejny sezon sanatoryjny. Następnego dnia wcale nie było lepiej. Gdy weszła do jadalni był w trakcie wtrącania jajecznicy. Ponętność atrybutów jej sylwetki, zaowocowała kolejnym tąpnieciem. W parę minut później, bezskutecznie szamotał się, usiłując zmyć dowody nieszczęsnego ogłupienia. Telefon z pytaniem w sprawie środka czyszczącego plamy tylko pogłębił ten stan. Płyn dostarczył bowiem sam anioł. Z uśmiechem właściwym tylko niebiańskim półbogom, odsunął go delikatnie, acz stanowczo od miednicy z nieszczęsnymi gaciami, by paroma sprawnymi ruchami, wetrzeć środek w zaplamiony jajecznicą materiał. Niech pan zostawi tak na 15 minut, później proszę przeprać i przepłukać. Od tego dnia, z drżącym sercem okrążał z dala recepcję. Zdawał sobie sprawę, że kolejne spotkanie, będzie kolejną katastrofą. Kolejnym dowodem na fakt krążenia we krwi resztek testosteronu. Zawirowań mocno nadwęrężonego mięśnia sercowego. Dowodem, że anioły stąpające po ziemi, mają bezpośredni wpływ na życie szarych śmiertelników.

Dźwięk syren, przerwał wspomnienia. Podbiegł do okna. Pięć policyjnych bud osaczało volkswagena. Blokując drogę ucieczki, zepchnęli samochód na pobocze. Z wozów wyskoczyło 7, 8 osiłków w pełnym rynsztunku. Za karki wyciągali pasażerów. Tych samych, którym parę minut wcześniej zdawało się, że wszystko im wolno. Bezradny, jak wmurowany stał słuchajac ich wulgarnych docinków i propozycji rzucanych w stronę co najwyżej 14-letniej dziewczyny. Teraz bandziory stały rozkraczone, z rękami na karkach, pochyleni na masce samochodu. A więc jest sprawiedliwość! Polskie ulice stają się bezpieczniejsze. Czy to prawda?


Spacer bocznymi uliczkami, parkiem Sanguszków zaprowadził go poza miasto. Na drodze, co krok potykał się o rozjechane ślimaki. Paru biedakom pomógł, przenosząc ich kruche domki na pobocze. Po wczorajszej nawałnicy winniczki wyszły ufnie na przechadzkę. Ale walec czasu, jest nieuchronny. Wspomagany oponami pędzących samochodów przerwał jakże krótkie poczucie szczęścia. Ten sam walec wyrzuca rodziny szczecińskich stoczniowców na bruk. A kto by się przejmował bohaterami lat 80-tych. Tych, co zmienili historię Europy. Tych co budowali, tworzyli potencjał gospodarczy kraju, tak później rozkradany. Nie potrzebujemy świadków. Na bocznicę ich! Do slumsów! Na bruk! Nagrody i wdzięczność odbiera wpatrzony w swe odbicie narcyz. Wasz chimeryczny wódz. Dziś liczą się tylko bewzględni. Ci - co w swym wyścigu do mety, do najwyższej pozycji w szczurołapie, stłamszą i zdepczą innych. Ci, którzy sumienie zastąpili stanem kont bankowych. Patriotyzm: posadami. Serce: tytułami i orderami. Prezydent dekorował wczoraj zasłużonych. Tych, którzy na czas uczepili się relingu, którzy złapali nieliczne koła ratunkowe, którzy z zapałem neofitów polerowali buciory nowych panów. Dziś, za swój zapał, ba... poświęcenie – w asyście innych targowiczan, dostępowali kolejnych zaszczytów.

A ulicą, obok, przemknął w szarym, pachnącym naftaliną, odświętnym surducie sprzed 30 lat, pochylony działacz niegdysiejszej Solidarności. Na klapie srebrzył się znaczek „Solidarność 1980” a z twarzy biła szarość i beznadzieja. Patrzył na niego a w sercu czół ból. I żal. I współczucie. I wielki gniew. I wielkie oburzenie. Na mijanej furtce dostrzegł ostrzeżenie. „UWAGA DOBRY PIES”. Na chwilę uśmiech powrócił na zasępione oblicze. A więc w tej ponurackiej ojczyźnie, mimo wszystko, ludzie mają poczucie humoru. Druga linijka napisu wyjaśniała w rzeczy samej znaczenie pierwszej: „Dobry, ale ma słabe nerwy”. Jakie nerwy mają rodacy? Czy walec społecznych i politycznych powstań z rejonu morza śródziemnego nie potoczy się dalej? Na północ?

A jednak anioł okazał się zwykłą tandetą. Mirażem. Wyssaną z chorej jaźni bajkową postacią. Do sanatorium przybył bowiem kanadyjczyk. W wielkim kapeluszu z kowbojskim rondem i z nieustannym demonstrowaniem swej zagraniczności. Na jego oczach anioł przemienił się w kameleona. Wpatrzony w liść klonu na koszulce zagraniczniaka przestał go zauważać. Wszystko wróciło do normy. Obarczony jednak grzechem próżności zwykłej, znaczy się - pospolitej, zadawał sobie mimowoli pytanie: czy aby właściwie postąpił podając adres zamieszkania miast Sydney, krakowskie Grzegórzki? Czy nie byłoby przyjemniej pozostać dłużej z głową w chmurach?

Jan „Skarga” Dydusiak
Polska czerwiec 2011