Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
10 listopada 2011
Kawał historii zawarty w tych okładkach
rozmowa z Witoldem Łukasiakiem, autorem książki o Tygodniku Polskim

Z Witoldem Łukasiakiem, autorem książki "Tygodnik Polski - Sześćdziesiąt lat w służbie Polonii australijskiej i nowozelandzkiej" (Polish Weekly – Sixty Years in the Service of the Polish Community in Australia and New Zealand) rozmawia Ernestyna Skurjat – Kozek.

ESK: Książkę Pana autorstwa o Tygodniku będzie Pan podpisywał w niedzielę, 20 listopada w stoisku Tygodnika Polskiego w ramach Polish Festival na Federation Square w Melbourne. Jak doszło do napisania tej monografii?

WŁ: Z inicjatywy Stowarzyszenia im. Tadeusza Kościuszki, właściciela pisma, pół roku przed 60. rocznicą ukazania się pierwszego numeru Tygodnika Katolickiego (Tygodnika Polskiego), został powołany Komitet Organizacyjny Obchodów Jubileuszowych. W jego skład weszło kilka osób mających konkretne zadania do wykonania, a pomagało znacznie więcej. Opiekunem duchowym i siłą napędową był ks. Wiesław Słowik. Działalność Komitetu obszernie opisałem w książce. Ja także zostałem wybrany z zadaniem opracowania artykułu z okazji rocznicy, co przekształciło się w cykl artykułów. Na jednym z comiesięcznych zebrań Komitetu padła propozycja, którą z chęcią przyjąłem, żebym napisał książkę o historii Tygodnika.


Autor podpisuje swą książkę na Federation Square, listopad 2010

Nie jest to sensu stricto monografia, ale pamiątkowa publikacja napisana, głównie dla ludzi związanych z Tygodnikiem, z okazji 60. rocznicy założenia naszego pisma przez ks. Konrada Trzeciaka. Książka składa się z dwóch części. Część podstawowa, historyczna, przybliża sylwetki kolejnych redaktorów i ich działalność redakcyjną; druga Suplement przedstawia przedsięwzięcia podjęte z okazji jubileuszu. Na końcu części historycznej, w środku książki, (s. 162), zamieszczona jest Lista osób związanych z Tygodnikiem. Książka zawiera około tysiąca nazwisk i wiele osób może się w niej odnaleźć.

ESK: Jak wyglądała praca nad książką i jak długo trwało jej pisanie?

WŁ: W archiwum redakcji były wszystkie (sześćdziesiąt) roczniki gazety tzn. około 3000 wydań to jest, zaniżając dla równego rachunku, około 60.000 zadrukowanych stron formatu A2. Przeznaczając na stronę 1 minutę potrzeba 1000 godzin, to jest 100 dziesięciogodzinnych dni pracy. Dochodzi robienie zdjęć i kopii. Przyznaję, że tyle czasu nie poświęciłem.
Pierwszy raz przejrzałem roczniki gdy przedstawiałem kolejne dekady historii Tygodnika w cotygodniowych artykułach poprzedzających datę jubileuszową ukazania się pierwszego numeru.


Pierwszy numer Tygodnika Katolickiego

Tak na marginesie. Numer pierwszy Tygodnika Katolickiego nie ma daty. Po latach ks. Trzeciak z humorem tłumaczy, że jako nowo upieczony redaktor-wydawca, całkowicie zapomniał o umieszczeniu daty, a też świadomie „zapomniał” o pozwoleniu (które było trudno uzyskać w krótkim terminie) na wydawanie pisma. Datę 28 lipca łatwo było odtworzyć, cofając się o 7 dni, gdyż drugi numer wyszedł z datą 4 sierpnia. Pozwolenie też później nadeszło.

Artykuły ułatwiły mi pisanie książki, jednak musiałem drugi raz przejrzeć archiwalne roczniki i zrobić dodatkowe zdjęcia i kopie. W rezultacie, łącznie z artykułami - trudno to oddzielić, bo były one jakby częścią książki – wyszukiwanie i gromadzenie materiału, szczególnie zdjęć historycznych i samo pisanie zajęło mi około jednego roku. Pomysł napisania książki zrodził się w marcu 2009 roku, była ona prawie gotowa w kwietniu 2010 roku, a została wydana we wrześniu 2010 roku.
Praca nad książką była czasochłonna, ale dla mnie ciekawa. Cofając się do początkowych lat i tamtego klimatu czułem się dobrze - chociaż za czasu pierwszych redaktorów dorastałem nad Wisłą.




ESK: Jakie są Pana związki z Tygodnikiem? Których redaktorów wspomina Pan najmilej?

WŁ: Współpracę z pismem rozpocząłem w 1995 roku. Redaktorem wtedy był Michał Filek. Zaczęło się od mojego listu do redakcji w sprawie odrestaurowania zaniedbanego obelisku Strzeleckiego w Tralargon (Wiktoria) przy Princess Hwy. Barwną postacią polskiego badacza zainteresowałem się po przyjeździe do Australii. W Polsce Strzelecki był prawie nieznany i tak właściwie jest do tej pory. Zbliżała się 200. rocznica jego urodzin, więc nadarzała się okazja, żeby odrestaurować pomnik. Na list zamieszczony w Tygodniku odpowiedział po angielsku miejscowy City Council, że owszem zadbają o obelisk. I rzeczywiście został odnowiony, teren wokół uporządkowano i posadzono drzewka. Ale po kilku latach wrócił poprzedni stan zaniedbania. Tygodnik jest popularny wśród Polonii. Nie sądzę jednak, żeby pismo było czytane przez pracowników City Council. Widocznie zadziałali Polacy. W Gippsland od kilku dziesięcioleci Strzeleckiego propaguje Artur Santowiak z Morwell.


Numery 14 i 15 z roku 1958

Mialem inne podobne przypadki. Na przykład, gdy w sydnejskim Liverpoolu budowano nowe osiedle, upomniałem się na łamach Tygodnika o ulicę z nazwiskiem Strzeleckiego, gdyż on tam przez pewien czas przebywał. Nie przypuszczałem, że ktokolwiek tym się zainteresuje. Ku mojemu zdumieniu nazwano jedną z ulic imieniem Polaka, tyle, że z nazwiskiem prawie nie do wymówienia – Strzelck. Wkrótce zacząłem pisać regularnie, właściwie co tydzień, krótkie artykuły propagujące nazwisko polskiego badacza.

Wracając do redaktorów. Z Michałem Filkiem i kolejnymi redaktorami: Zdzisławem Derwińskim, Grażyną Walendzik, Józefą Jarosz i Janem Skibickim, układało się wszystko bezproblemowo, myślę, że z obopólnym zadowoleniem. Co pewien czas wysyłałem swój artykuł, który ukazywał się na bieżąco. Od 2003 roku to już bardziej ścisła współpraca. Oprócz pisania artykułów, przychodzę do redakcji i z zespołem korektorskim sprawdzamy teksty przed oddaniem do drukarni. Najsympatyczniej współpracuje mi się teraz, z Wojciechem Szlachetko. Nie dlatego tak mówię, że to obecny redaktor, tylko, że tak jest faktycznie. Cenię jego zaangażowanie w pracy dla Tygodnika. W zasadzie redaguje pismo sam (stronę sportową redaguje Andrzej Wójcik, a korektę robi zespół oddany gazecie). Nie zważając na zdrowie, p. Wojtek pracuje kilkanaście godzin dziennie. I znajduje czas, aby osobiście odpowiadać w internecie na ogromną ilość emaili. Wiele osób z uznaniem wyraża się o patriotycznej linii naszej gazety, co jest zasługą redaktora.


Pięknie oprawione egzemplarze archiwalne

ESK: Mottem książki są słowa Jana Pawła II „Tylko prawda czyni człowieka, narody, społeczeństwa naprawdę wolnymi.” Czy uważa Pan, że wszyscy redaktorzy, na przestrzeni sześćdziesięciu lat postępowali zgodnie z tą zasadą?

WŁ: Raczej tak. Tygodnik miał szczęście, gdyż wszyscy redaktorzy, bez wyjątku, byli polskimi patriotami. Gdy w kraju panował komunizm Tygodnik walczył o niepodległość Polski. Gdy komunizm upadł zaistniała potrzeba walki przeciwko postkomunie i jej kłamliwej propagandzie. Potrzeba walki o prawdę, gdyż wbrew pozorom prawda nie obroni się sama. Kolejni redaktorzy zdawali sobie z tego sprawę i Tygodnik utrzymał linię nadaną przez ks. Trzeciaka.

ESK: Wystawił Pan pomnik Tygodnikowi Polskiemu. Jaka nagroda?

WŁ: Rozumiem, że jest to taktowne pytanie, o to, ile zarobiłem na tej książce? Nie zarobiłem, wręcz przeciwnie, dołożyłem kilkaset dolarów na zakup różnych drobiazgów. Musiałem też kupić lepszy komputer, nowe programy, założyć droższy internet, kosztowało mnie to kilka tysięcy dolarów, ale te rzeczy mi zostały. Książkę napisałem dla ludzi związanych z naszą gazetą. Wielu z nich odeszło, będą odchodzić następni i chociaż ich nazwiska są zatrzymane w archiwalnych egzemplarzach, to jednak do książki łatwiej zajrzeć. A nagrodą dla mnie jest sama książka i miłe listy od czytelników. Na przykład napisał do mnie czytelnik z Warszawy. Poprzednio mieszkał w Poznaniu. Interesując się Strzeleckim natrafił w internecie na moje publikacje o polskim badaczu, a przy okazji na książkę o Tygodniku. Odnalazł książkę w Biliotece Narodowej w Warszawie, a też bieżące numery Tygodnika, które czyta co tydzień.

ESK: Jak już jesteśmy przy pieniądzach, czy nie jest tajemnicą, ile kosztowało to luksusowe wydanie i skąd fundusze?

WŁ: Książkę starannie wydała, z uznania godnym profesjonalizmem, Oficyna Wydawnicza Kucharski z Torunia, specjalizująca się w wydaniach polonijnych. Warto zajrzeć na ich stronę internetową: www.oficynamjk.pl Całkowity koszt łącznie z przesyłką wyniósł ok. $AU 15 000.- Było to znacznie taniej, niż druk w Australii. Większą część pokryło Stowarzyszenie im. Tadeusza Kościuszki. Z Fundacji Bluma dostaliśmy grant w wysokości $AU 4 000.-, a około $AU 3 000.- przekazał Komitet Organizacyjny Obchodów Jubileuszowych. Były to pieniądze uzyskane z organizowanych imprez.

ESK: Czy były kłopoty z wydawcą?

WŁ: Ze strony wydawcy nie było kłopotów. Raczej wydawca miał kłopot ze mną. Sześć albo siedem razy wysyłałem poprawki. P. Mirosław Kucharski wykazał dużo zrozumienia i w rezultacie osobiście zajął się wydaniem. W tym miejscu chciałbym jeszcze raz podziękować wszystkim, którzy pomagali w korekcie.

ESK: Skąd u inżyniera takie zacięcie do pisania?

WŁ: Właściwie to zawsze trochę pisałem. Począwszy od gazetki ściennej w szkole średniej i czasów studenckich na Politechnice Warszawskiej, później artykuły o nowych materiałach budowlanych, gdy pracowalem w zakładzie doświadczalnym. Wydałem też książkę z tej dziedziny. Po przyjezdzie do Australii na kilkanaście lat zarzuciłem pisanie.

ES: Jakie zamierzenia, co na warsztacie?

WŁ: Dotychczasowa moja tematyka jest raczej historyczna, faktograficzna. Chociaż popełniałem też wiersze, pod pseudonimem. Ale myślę o powieści, może kryminalnej? Chciałbym też wydać moje artykuły o Strzeleckim, których w sumie napisałem kilkadziesiąt.

ES: Życzę powodzenia!

WŁ: Dziękuję. Korzystając z okazji chciałbym jeszcze raz podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do powstania książki o Tygodniku Polskim.


Z Witoldem Łukasiakiem rozmawiała Ernestyna Skurjat-Kozek

Promocja książki w Pulsie, 2011