Przez całą Polskę przelewa się fala protestów przeciwko traktatowi ACTA. Pani Małgorzata pyta się co jest grane, więc odpowiadam.
ACTA zawiera zapisy które wprowadzają odpowiedzialność za transmisję treści jeśli ma się uzasadnione podstawy aby wiedzieć, że treści te powstały poprzez usunięcie blokad kopiowania. Istotne tu jest, że nie wystarczy faktycznie nie wiedzieć co się przesyła na zlecenie klienta. Traktat wyraźnie zastrzega, że trzeba uzasadnić swoją ignorancję. To zmusza dostawców usług internetowych do monitorowania i prewencyjnego cenzurowania przekazywanych treści. Tylko przy aktywnym monitorowaniu treści dostawcy usług mogą twierdzić przed sądem, że zrobili co mogli i ich ignorancja nie jest ich zaniedbaniem. (Chodzi o Artykuł 27 punkt 7 z podpunktem b.)
Poza tym ACTA zawiera zapisy które interpretowane z odrobiną złej woli oznaczają wprowadzenie dla oskarżonego o łamanie praw autorskich szykany odcięcia od internetu i czekania na wyrok sądowy w którym będzie się miał szansę oczyścić. Chodzi o to że traktat przewiduje, że będzie można wydać postanowienie odcięcia od Internetu jako doraźny środek zapobiegający naruszeniom. Doraźny czyli przed wyrokiem sądowym. Szykana ta nie jest skierowana w indywidualnych użytkowników internetu lecz w przedsięwzięcia komercyjne, np. You Tube. Wiele portali po prostu nie może sobie pozwolić nawet na groźbę takiej szykany. Dlatego będą musiały wprowadzić monitorowanie swojej zawartości, czyli po prostu cenzurę prewencyjną. (Dla zainteresowanych: chodzi o to, że Artykuł 27 punkt 5 nie ma żadnych klauzul bezpieczeństwa, takie klauzule są obecne w punkcie 2, 3, i 4. Klauzule te chronią wolność słowa, sprawiedliwy proces i prywatność. Wnioskować należy więc, że zagrożenie dla tych wartości nie jest przeciwwskazaniem w stosowaniu punktu 5.)
Na dodatek podpisaniu tego traktatu towarzyszy olbrzymi skandal związany z wprowadzaniem społeczeństwa w błąd. Rząd udaje, że się obudził z ręką w nocniku. Politycy prześcigają się w deklaracjach, że nie wiedzieli jakie efekty uboczne kryją się w tym traktacie. Może by ktoś w to uwierzył, gdyby nie to, że informacje o stanowisku Polski w negocjacjach traktatu oraz proponowane postanowienia traktatu były skrzętnie trzymane w tajemnicy. Gdy przyszedł czas gdy ich publikacja była prawnie wymagana, ogłoszone zostały pod enigmatycznym tytułem w ciemnych zakamarkach stron BIP. Gdy przyszła pora na konsultacje społeczne, rząd skonsultował traktat praktycznie tylko z organizacjami reprezentującymi interesy właścicieli praw.
Czara goryczy się przelała. Nie dość że rząd podpisał traktat nakazujący wprowadzenie cenzury prewencyjnej w Internecie, to hipokryci twierdzą że nie wiedzieli co czynią, gdy mieli taki konstytucyjny obowiązek. Na dodatek ich czyny przeczą temu, że nie wiedzieli o niepopularnych efektach traktatu. |