Zimowa Jolanta | Zima przyszła! Czy wiecie co się stało? Zima przyszła niespodzianie, wtedy kiedy nikt już na nią nie czekał!Dzisiaj kolejny raz drogowcy dali się zaskoczyć, komunikacja stanęła w nieprzebytych korkach, miasto zalały mentalne przekleństwa tysięcy kierowców i pasażerów... Kiedy po czterdziestu minutach, autobus, którym wracałam do domu przejechał półtora przystanku, ja, zazwyczaj łagodna i spokojna, znacie mnie przecież, wymusiłam na kierowcy, żeby mnie wypuścił przed skrzyżowaniem, bo jeszcze pięć minut i dostanę ataku prawdziwego szału! Wyskoczyłam w zaspę po kolana i ruszyłam z centrum miasta pieszo. Gdy zerknęłam przez ramię, zauważyłam rozbawiona, że przykład ze mnie wzięło jeszcze paru zirytowanych pasażerów! Szło mi się całkiem nieźle, mimo sypiącego gęsto śniegu i około pięciostopniowego mrozu. Najgorszy był ostry wiatr, wciskający się w najmniejsze szczelinki garderoby, rozwiewający długie poły płaszcza i wściekle gryzący każdy skrawek nieosłoniętej skóry...
Całe szczęście, że miałam długie, wygodne kozaki, więc tylko od kolan w górę zmarzły mi nogi; zmarzły to mało powiedziane, zanim dobrnęłam do domu, a zajęło mi to ponad godzinę, uda zamieniły mi się w dwa zdrętwiałe sople. Lecz najgorzej, jak zwykle w takich okolicznościach, ucierpiał nos, każdy pijak mógł mi zazdrościć tego wysyconego ciemnoczerwonego koloru! Ale i tak byłam dumna z siebie, dotarłam na swoje osiedle szybciej, niż dojechała autobus, z którego wysiadłam!Po powrocie zaparzyłam sobie mocną herbatę z rumem, delektowałam się nią, pijąc łyczek po łyczku prawie wrzątek, tajałam powoli, czując jak krew znowu krąży mi normalnie w żyłach! I uśmiechałam się sama do siebie, bo ja lubię zimę, taką prawdziwą właśnie, ze śniegiem, roziskrzonym słońcem w dzień i mrozem (nie za wysokim, tak do minus 15 stopni maksimum) nocą. Bo kto normalny lubi chlapę, śnieg z deszczem i błoto?!
Zimowy wiersz...
Opowiem dziś o drzemiącej miłości, Czekającej w ukryciu na świeży śnieg, I chociaż cierpliwość w duszy mej gości, Złym cieniem niepokój w poprzek drogi legł...
Wracasz z pierwszym mrozem każdego roku, Kiedy promień Księżyca pełnią ślepi, Nie ma wtedy strachu i nie ma mroku, Śnię, że już nigdy nie może być lepiej...
Przemijanie stałym rytmem pulsuje, Po wiośnie lato, po jesieni zima, Lecz jest coś nie tak, dobrze przecież czuję, Że zimy nie ma, ktoś ją gdzieś zatrzymał...
Staję w drzwiach co dnia i z niczym odchodzę, W okna zaglądam, uśmiechy rozdając, Cicho urągam deszczowej pogodzie, Czary na zmianę pogody rzucając...
I oto dzisiaj śnieg sypie od rana, Rtęć w termometrze coraz niżej spada, Serce łomocze, wybacz mi ten banał, Bo zaraz przyjdziesz...Cyt! Już nic nie gadam...
Aleja platanowa zimą. Fot. Piotr ze Szczecina |
Z górki na pazurki!
Zima zapanowała na dobre! Dzieci szaleją na śniegu. W ruch poszły sanki, narty i łyżwy, na każdym podwórku porządku pilnują bałwanki, śmiesznie, czasami nader oryginalnie ustrojone. Nie każdy jednak zimowy dzień sprzyja zabawom na świeżym powietrzu!
U mnie dzisiaj za oknem szaleje wichura; wprawdzie śnieg przestał padać, ale wiatr kręci młynka tym, który już zdążył zaspy utworzyć. Między blokami zawirowania są tak duże, że ciężko otworzyć drzwi klatki... Dzisiaj nie odważyłabym się na nocne spacery!
Za to wczoraj, gdy nie mogłam zasnąć, żadne zaś domowe sposoby nie działały, łącznie z zaparzoną melisową herbatką, ani kieliszkiem czerwonego wina - w jakiś czas potem, kiedy zawiodła nawet nudna lektura, którą mam zawsze pod ręką na takie właśnie przypadki, a zegar wybił północ, poczułam raptownie nieprzepartą chęć wyjścia z domu! Przy drzwiach leżał wysłużony plastikowy liść, na jakim w zamierzchłych czasach szalała moja córka, wygrzebany dnia poprzedniego, w ramach generalnych porządków, z bokówki. To on nasunął mi iście szatański pomysł... Postanowiłam pozjeżdżać z górki! Wprawdzie w pobliżu mam tylko niewielkie wzniesienie, okupowane w dzień przez dzieciaki, ale lepsze to niż nic!
Już zapomniałam jaka to przyjemność!
Zjeżdżałam i wdrapywałam się i znowu zjeżdżałam... Ach, było cudnie!
Kiedy wracałam do domu, zaczął padać śnieg. Grube płatki tańczyły wokół mnie, a ja rozłożyłam ręce i wirowałam razem z nimi w podmuchach wiatru...
Spałam po tym wszystkim, jak zapewne wszyscy się domyślają, twardo i bez snów...
Na saneczkach
Kiedy śnieg zacina grubymi płatkami, I gdy mróz wraz z wiatrem szaleją w zawody, Tęsknisz za lekkimi u ramion skrzydłami To sen jest powszedni, czyś stary, czy młody!
Skrzydła nie urosną, wiem dobrze, niestety, Lecz zaradzę zaraz tej niedogodności, Wyciągam więc sanki z ogromnym impetem, Z nimi zawojuję Śnieżnej Pani włości!
Teraz tylko górki dość stromej mi trzeba, Po horyzont białym puchem otulonej, Wdrapię się na sam szczyt, gdzie dosięgnę nieba, I pomknę w przestworza lodem wysrebrzone!
Wiatr i mróz niestraszne, choć chłoszczą po twarzy, Śnieg zakleja oczy, widzieć nie pozwala, Ale to jest właśnie, o czym zawsze marzę, Ten lot w dół szalony, co radość wyzwala!
Gdybym jeszcze mogła sama wzlecieć w Słońce, Dzierżąc niepokorną w dłoniach wichru grzywę, Choć snom o lataniu nigdy nie ma końca, Wierzyć chcę, że bez nich też jestem szczęśliwa!
Jolanta Maria Dzienis, Białystok
|