Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
23 lutego 2012
Prosto z buszu: Julia Bosonoga
Janusz Rygielski
Dzień Australii (Australia Day) jest świętem powstałym na gruncie niezbyt szczytnego wydarzenia, jakim była wizyta angielskich okrętów, które do wolnego kraju przywiozły obcą administrację, siły zbrojne i więźniów. Ten dzień „pierwszego osadnictwa”, spowodowanego przeludnieniem brytyjskich więzień, do których na długie lata pakowano ludzi za przestępstwa, które obecnie uchodzą za drobne wykroczenia, został przez Aborygenów nazwany „dniem inwazji”, „dniem przetrwania” czy „dniem zniewolenia”.

Trudno im się dziwić. W 1972 r., w proteście przeciwko uznaniu okupacji za powód do świętowania, Aborygeni postawili namiot w Kanberze, tuż przed gmachem starego parlamentu, na głównej osi urbanistycznej stolicy Australii. Linia ta łączy górę Ainsle z pomnikiem ku czci poległych pod Galipoli i gmachami obu parlamentów. Planiści aborygeńscy słusznie przewidywali, że w takim pejzażu i sąsiedztwie ich problemy zostaną zauważone przez turystów i przedstawicieli mediów. Politycy bardzo nie lubią, kiedy w pobliżu odbywają się jakieś protesty dotyczące ich pracy. Jeszcze bardziej nie lubią, kiedy zwracają one uwagę obcokrajowców (wstyd) lub dziennikarzy (zarzewie kłopotów).

W czerwcu ubiegłego roku, po zakończeniu Zjazdu Delegatów Organizacji Polskich w Australii, wybrałem się z paroma jego uczestnikami na objazd Kanbery. Z Ainsle zjechaliśmy do parlamentów i ambasady w namiocie. Z sympatycznym i dobrze wyedukowanym Aborygenem podyskutowaliśmy na temat górnictwa w Australii, które dewastuje nie tylko grunty rolne, ale także ziemie tubylców. Odniosłem wrażenie, że najczęściej, zanim pewna działalność gospodarcza daje się we znaki białym Australijczykom, to po tylnej części ciała dostaje się wcześniej Aborygenom. W sprawach gospodarki i środowiska odgrywają oni rolę kanarka w kopalni.

W tym roku Aborygeni szykowali się do świętowania czterdziestolecia istnienia swego przedstawicielstwa dyplomatycznego w Kanberze, o czym doskonale wiedział szef opozycji Tony Abott, kiedy będąc w Sydney, wcześnie rano brał udział w audycji radiowej, prowadzonej przez znanego dziennikarza Alana Jonesa. W tego rodzaju audycji, po krótkiej odpowiedzi gościa na powitalne wprowadzenie włączają się na linię różne osoby i zadają pytania. Pierwsze pytanie przyszło z Radia ABC i brzmiało: „Panie Abott, dzisiaj jest także 40. rocznica postawienia ambasady namiotowej w Kanberze. Czy ta ambasada ma nadal znaczenie, czy też nie powinno jej być?”

Jak pisze Christian Kerr w artykule „Strach i nienawiść w naszej stolicy”, zamieszczonym w dzienniku The Australian 31 stycznia, lider opozycji udzielił odpowiedzi rozważnej i pojednawczej. „Rozumiem, dlaczego postawiono tę ambasadę w namiocie wiele lat temu...Myślę, że od tego czasu wiele zmieniło się na lepsze. Parę lat temu mieliśmy historyczne przeprosiny Kevina Rudda, który był wówczas premierem. Mieliśmy propozycję, obecnie rozpatrywaną na szczeblu krajowym, aby podkreślić znaczenie ludności tubylczej w konstytucji. Myślę, że tubylcy australijscy mogą być bardzo dumni z szacunku, jakim są darzeni przez każdego Australijczyka i myślę, że to jest prawdopodobnie czas, aby dokonać postępu.”

Głównym wydarzeniem tegorocznego Dnia Australii miało być wręczenie National Emergency Medals, w restauracji The Lobby, zlokalizowanej kilkaset metrów od ambasady aborygeńskiej. Wręczać miała pani premier, przyglądać się - szef opozycji. Półtorej godziny przed uroczystością w restauracji zaczęli zbierać się dziennikarze. Na miejscu był już jeden z doradców medialnych Julii Gillard – Tony Hodges. Od gości-dziennikarzy dowiedział się o porannej wypowiedzi Abbotta. Co myślał, czym się kierował wykonując sam bardzo ważne posunięcie o możliwych nieobliczalnych konsekwencjach – tego nie wiemy. W każdym razie, około godz. 13 zadzwonił do pracownicy związków zawodowych w ACT Kim Sattler, która zupełnie przypadkowo znajdowała się w ambasadzie aborygeńskiej. Podobno zasugerował, aby „przysłać paru tubylczych Australijczyków, celem zareagowania na wypowiedź Abbotta”, który piętnaście minut później pojawił się w restauracji. Po następnym kwadransie do restauracji wmaszerowała Julia Gillard.

Nie wiadomo, komu Kim Sattler przekazała komentarz Hodgesa, ale w zapisie minutowym wydarzeń, opublikowanym w The Australian, pojawia się aktywistka aborygeńska Barbara Shaw, która przekazała wiadomość osobom w namiocie. Od siebie dodała, że Abbott zamierza zlikwidować ambasadę, i że obecnie znajduje się on w restauracji The Lobby. Pół godziny później tłumek liczący około pół setki demonstrantów naciera na The Lobby, waląc w szklane ściany. O w pół do czwartej ochrona premiera decyduje się na wyprowadzenie oblężonych. Goryle rzucili się na politycznych celebrytów i zasłonili ich swoimi ciałami, bez powalania na ziemię. Odwlekli ich od niebezpieczeństwa siłą, przy którym to manewrze Julia Gillard zgubiła but. Pani premier, cała w jednym kawałku, znalazła się w samochodzie, domyślam się, wyposażonym w pancerne szyby, mocniejsze od ścian restauracyjnych.

Późnym popołudniem tego pamiętnego dnia Hodges poinformował swego przełożonego, starszego doradcę medialnego Seana Kelly oraz dyrektora od spraw medialnych Johna McTerana, że przed zamieszkami rozmawiał z pracownicą związków na temat wypowiedzi Abbotta. Następnego dnia rano, radio 2GB poinformowało słuchaczy, że iskrę zamieszek spowodował nienazwany pracownik Julii Gillard, który zadzwonił do namiotowej ambasady i powiedział „Powinniście słyszeć, co Abbott właśnie powiedział. On chce to wszystko rozwalić. Jeśli chcecie go znaleźć, to właśnie znajduje się po drugiej stronie ulicy, w restauracji.” O 6.20 po południu Biuro Premiera poinformowało, że przeciek wyszedł od Hodgesa, który zrezygnował ze stanowiska.

Kolejnego dnia, czyli w niedzielę, unionistka Sattler, która początkowo zaprzeczała, iż rozmawiała z Hodgesem, potwierdziła w Sunday Telegraph, że „...wspomniał on, iż Tony Abbott oświadczył w sprawie ambasady, że w ogóle nie powinna ona istnieć. The Australian dodał, że obecnie Sattler twierdzi, iż Hodges nie powiedział, że Abbott chciał usunąć ambasadę w namiocie”.

W niedzielne południe Julia Gillard była w Nowej Zelandii i tam, na konferencji prasowej zapytano ją: „Czy może pani zagwarantować w 100%, że Tony Hodges działał kompletnie indywidualnie, kiedy przekazał informację, która spowodowała ten protest?” Odpowiedź brzmiała: „Nikt inny nie miał udziału w tej decyzji.”

Pora na własny komentarz. Człowiek wprawdzie młody (28 lat), ale zatrudniony w Biurze Premiera na odpowiedzialnym stanowisku, samodzielnie podejmuje inicjatywę opartą na wypowiedzi szefa opozycji, której nie zna... Sam nie słuchał audycji i nie czytał zapisu tej wypowiedzi. A przecież niemały zespół pracowników Johna McTernana musi nagrywać i spisywać publiczne wypowiedzi szefa opozycji, choćby po to, aby Julia Gillard wiedziała, jakie się jej stawia zarzuty, i aby przygotować się do ich odparcia.

Te nagrania i zapisy potrzebne są również do tego, aby poddać je wnikliwej analizie i wyłapać wszelkie błędy lub usterki, które można publicznie wytknąć i, w miarę możliwości, ośmieszyć ich autora. Konieczne jest także wpisanie na osobną listę każdej obietnicy, nie tylko wyborczej, aby w odpowiednim momencie wytknąć konkurentowi mijanie się z prawdą. Jakby i tego było mało, to bogate archiwum służy analitykom porównującym współczesne wypowiedzi Abbotta z niegdysiejszymi. Każda zmiana opinii na dowolny temat stwarza okazję do postawienia zarzutu kłamstwa, braku kręgosłupa, uległości wobec kogoś etc. Krótko mówiąc, wystarczył jeden telefon do własnego biura, aby w ciągu pięciu minut (tyle mniej więcej trwała audycja) poznać doskonale sprawę. Może nie zrobił tego, ponieważ sądził, że dzwoniąc do biura zostanie błyskawicznie ujawniony jako sprawca intrygi.

Tony Hodges nie starał się ustalić faktów i bez znajomości rzeczy uruchomił ciąg wydarzeń, które miały doprowadzić do sponiewierania szefa opozycji przez tłum oburzonych demonstrantów. Julia Gillard zapewniła, że poza nim, nikt inny z jej biura nie miał w tym udziału. Jestem pewien, że nikt nie wykonał do niego telefonu mówiąc „Hi Tony, Abbott chce zlikwidować aborygeńską ambasadę. Zadzwoń do tych biedaków i powiedz im, że mogą z nim porozmawiać w The Lodge.” Podobnie jak wydaje mi się, że np. generał Ciastoń raczej nie wezwał przyszłego zabójcy księdza Popiełuszki i powiedział: „Słuchajcie taki i taki, trzeba zabić tego księdza. Załatwcie to w dwa tygodnie.” Raczej ten generał smucił się na odprawach tak bardzo, aż w końcu kilku pracowników samowolnie postanowiło poprawić samopoczucie szefa.

Na wysokim szczeblu aparatu ludzie porozumiewają się aluzjami. Wystarczy, że szef kilka razy zapyta o jakąś sprawę, da do zrozumienia, wspomni analogiczny przypadek. Inteligentnym pracownikom to wystarczy. Do zadań biura analizującego rzeczywistość dodaje się tworzenie rzeczywistości. Oczywiście, do tego potrzebny jest cynizm i nieczyste intencje. Ale ponieważ stawka osobista jest bardzo wysoka, więc kryteria moralne idą w dół. Jeśli o profesjonalną przyszłość Toniego Hodgesa zadbają jakieś tajemnicze siły i np. szybko obejmie on podobną funkcję w związkach zawodowych, albo w prywatnej korporacji, której rząd zrobił uprzejmość, to okaże się, że moje rozważania mają pewien związek z życiem.

Sprawa najazdu na restaurację The Lobby ma wiele interesujących aspektów. W stosunku do Abbotta było to ewidentne świństwo, ponieważ neutralne, z pewną dozą sympatii wobec Aborygenów, oświadczenie przerobiono na antyaborygeński paszkwil. Piszę o tym ze szczególną odrazą, bo niegdyś w Australii próbowano podobnej manipulacji z moim felietonem. Zastanawia mnie też, co bardziej uraziło środowisko Julii Gillard: fakt, że Abbott szukał formuły porozumienia z Aborygenami, czy też pochwała, jaką wygłosił pod adresem Kevina Rudda.

I refleksja ostatnia: któryś tam kolejny raz, dla durnej korzyści politycznej wykorzystano cynicznie Bogu ducha winnych Aborygenów. W doniesieniach prasowych nie znalazłem wyjaśnienia, co się stało z pantofelkiem. Być może znalazł go książę aborygeński i niebawem zaczną się poszukiwania oraz przymiarki.

Janusz Rygielski