Jeszcze niczym noworodek, pełen ufności, ciekawie otwierałem oczy na nowe, jeszcze nikogo i niczego nie podejrzewałem – gdy pierwsze chmury pojawiły się na horyzoncie. Symptomy nadchodzących zagrożeń dały znać o sobie. Przepraszam – ale nie mogę pozwolić panu opuścić Australię. Wypowiadanej sentencji towarzyszyło darcie dopiero co wydanej karty pokładowej. Pański paszport jest nieważny. W tym momencie zrozumiałem, jak niegdyś czuli się więźniowie korony. Ci, którym odmawiano zaokrętowania na statkach powracających do ojczyzny. Jak to? Nieważny? Krztuszę się z emocji. Ważność wygasa dopiero za parę tygodni! Tak ale przepisy. Prawo powiada… Narasta we mnie gniew.
Czy chodzi Pani o prawo służące zniewoleniu obywateli? Przestrzegające reguł politycznych frustratów. Tych zadziergujących petlę zniewolenia na tej, krwią skazańców, spływającej ziemi. Na 6 miliardach, potencjalnie nieposłusznych gardeł tego globu? Na tym śmietnisku poróbstwa, abnegacji i szyderstwa?
Mej tyradzie towarzyszą coraz szerzej otwierające się oczy zaniepokojonej egzekutorki prawa. Ale nie mam nic do stracenia. Wóz albo przewóz. Albo mnie wypuszczą albo mnie zamkną. Szpitale psychiatryczne polikwidowano, więzienia są przepełnione – pocieszam się w duchu.
A jednak udało się. Pokonałem przeszkodę. W dwadzieścia godzin później gdy podchodzimy do lądowania w Helsinkach, mam jednak nieco odmienne zdanie. Trzeba było poddać się. Nie kusić losu. Spokojny bowiem dotąd rytm lotu zostaje niespodzianie zakłócony. Samolot gwałtownie przewala się na lewe skrzydło, by w paręnaście sekund później przechylić się na prawe. Towarzyszy temu potężna czkawka całego kadłuba. I po chwili znów ten sam dziwny manewr. Maszyna krztusi się podnosząc się to opadając.
Patrzę z niepokojem przez okienko. Skrzydło samolotu zasłania słońce, by po chwili nieomal wadzić nim o ziemię. Siedzący obok Fin przerażony klnie na przemian to w swym rodzimym narzeczu to po angielsku. Sytuacja powtarza się i powtarza, a gdy kadłub ma dotknąć lądowiska, pasa startowego, słychać niespodzianie gwałtowny ryk silników i powoli, metr po metrze, odchodzimy. Ponownie wznosimy się. Tuż ponad budynkami lotniska.
Uff. Zaczyna mi się robić nieswojo. Pasażerowie bledną. Ten obok - jest bliski zawału. Kładę dłoń na jego dłoni. Don’t worry, we are taking another approach – pocieszam, sam usiłując dociec przyczyn tego niepokojącego zjawiska. Czyżby za sterami zasiadał samobójca? Jakiś szaleniec? Czyżbym za parę sekund, parę minut miał podzielić los tych ze Smoleńska, z Lockerbie? Kolejne podejście. Kolejne gwałtowne, niczym samolotem unikającym ognia, ciasne skręty gdy nagle dochodzi mnie znajomy odgłos. Podwozie otwiera się. Uff. Już znam odpowiedź tłumaczącą szaleńcze zachowanie pilota. Przy pierwszym podejściu koła się nie wysunęły. To dlatego rozpaczliwie kładł i szarpał maszyną, usiłując wypuścić zablokowane podwozie. Współtowarzysz nie czekając na otwarcie drzwi, wyprysnął z siedzenia. Jeszcze na odchodnym zdenerwowany rzucił; nigdy więcej. Mam dosyć latania do końca życia. A ja?
A ja, wczoraj, pod Krzyżową, spotkałem myszkę. Dziwne to było spotkanie. Ja - sześć stóp plus, i ona. 3 cm w podskokach. Przycupnięta na ścieżce. Niewiele większa od leżącego nieopodal żołędzia. Później zadałem sobie pytanie: dlaczego, ni stąd ni zowąd, zatrzymałem się i w zasadzie - bez powodu - uważnym spojrzeniem zacząłem nagle skanować pełną wybojów, kamieni i korzeni – ścieżkę? Jeśli ktoś nie wierzy opatrzności – powinien znaleźć się na mym miejscu. Siedziała sobie spokojnie i patrzyła na mnie tymi swoimi, nie większymi od główki szpilki - cudownie malusieńkimi oczkami. A ja na nią. Chyba chciała coś powiedzieć. Pisnęła bowiem coś czego nie zrozumiałem, by po paru minutach wzajemnych obserwacji, tej zaskakującej konfrontacji Davida z Goliatem – spokojnie zbiec na pobocze. Pod osłonę leśnego listowia. I wtedy pomyślałem, że nie jest to zapewne spotkanie przypadkowe. Że nie jest to zwykły zbieg okoliczności. Ktoś, z tamtej strony, usiłował przekazać jakąś ważką informację.
Po powrocie włączam machinalnie telewizor. Z okienka płynie tragiczna wiadomość. Generał Sławomir Petelicki, legendarny dowódca jednostek specjalnych nie żyje. „Popełnił samobójstwo” wieńczy komunikat zaskakująco szybko wyrokująca konkluzja speakera. I przypominam sobie. To ten sam generał, który był pełnomocnikiem premiera do walki z przestępczością zorganizowaną, który miał odwagę: publicznie, w liście otwartym po katastrofie smoleńskiej, wykazać się krnąbrnością wobec zwierzchności. Nieposłuszeństwem. Pisał w nim, 19-go kwietnia 2010 roku, do premiera Tuska: ” W wyniku karygodnych zaniedbań, niekompetencji i arogancji staliśmy się jedynym na świecie krajem, który w jednym momencie stracił całe Dowództwo Wojska, ze Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych Prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej na czele.”
Rys. Vitek Skonieczny |
A przecież – przypomnę - dwa lata wcześniej był Mirosławiec. W katastrofie samolotu wojskowego ginie elita służb polskiego lotnictwa bojowego. Dowódca brygady, generał Andrzej Andrzejewski i 6-ciu pułkowników. I zadaję sobie pytanie: Jakie są przyczyny tego niezwykłego pomoru? Kto likwiduje polską generalicję? W żadnym kraju, pod jakąkolwiek szerokością geograficzną nie ginie tylu generałów w czasie wojny, co w Polsce w czasach absolutnego pokoju. Komu tak bardzo zależy na unicestwieniu polskich, niezależnych być może, od: NATO, Rosji, od GW, czasem nawet od rządu RP – dowódców. Żołnierzy, patriotów. Kto rozdaje tu karty? Kto pociąga linkami zabójczych sterów? Lokalni specjaliści, czy ci z opatrzności ościennych? Z piekła rodem.
Zadałem pytania, na które ktoś zna odpowiedź. Czy ta sama instytucja, ten sam oligarcha, wyśle teraz najemnika by zlikwidować zadającego te niewygodne pytania? Tak jak zlikwidowano, czy doprowadzono do samobójstwa generała Petelickiego, jak wcześniej komendanta policji, generała Papałę? Bo za dużo wiedzieli? Bo mieli czelność mówienia własnym głosem? Przeciwstawiania się zdradzie? Że próbowali odkryć przed narodem karty, czym narazili się tym, którzy od 89 roku usiłują uczynić z nas kraj przydupasów, naród okryty hańbą rasizmu, piętnem współpracy z nieokreślonymi etnicznie, w domyśle - polskimi nazistami przy likwidacji swych współbraci - Żydów? Odpowiedź przyjdzie z czasem. Może będzie to krótka notka prasowa w paru linijkach obwieszczająca, że niżej podpisany, wyskoczył przez zakratowane okno, że na turystycznym szlaku, 2 metry od schroniska - zmarł z wycieńczenia, że zleciał ze skał na które się nie wspinał, ze strzelił sobie w łeb z broni, której nigdy nie miał w rękach. Skoro można bezkarnie likwidować w „wolnej” Polsce na skalę bezprecedensową: Prezydenta, dowódzwo armii, to można wszystko.
Co znaczy dla „dyspozytora” kopnąć w tyłek szaraczka? Założyć mu sznur. W aferze Rywina dowiedzieliśmy się kto de facto rządzi Polską. Kto decyduje o czym się będzie mówić w sejmie, jakie forsować programy, komu sprzedać, kim obsadzać, co pisać, publikować. Kogo kopnie się, z kogo zrobi się potwora, kogo ośmieszy, zdepcze, opluje, a kogo wykreuje na zbawcę i bohatera. Komu nada się tytuły, ordery a kogo się zdegraduje. Czy „ten ktoś” - zadaje mi niespokojne pytanie spotkany przy kawiarnianym stoliku Janek Kowalski - decydował także i w przypadku CASA, Smoleńska, Papały i Petelickiego?
„Nic nie zdarza się dwa razy i nie zdarza bez przyczyny”, śpiewał niegdyś Marek Grechuta a i wcześniej dziadowie nasi, podzielając zapewne zdanie to, podążając w pielesza domowe, dla kurażu wychylali setkę lubo dwie, nim oko w oko, stawali z przeznaczeniem. Ja człek małej wiary, i coraz gorszej pamięci niestety tych mądrości zabyłem. Czemuż och czemuż Bóg tak -do tej pory- miłosierny, odebrał mi rozsądek?
Ba. Czemuż ach czemuż, nie potrafimy dokonać prostych analiz? Połączyć ze sobą wydarzeń wcale tak odległych. Czyżby mając poważne problemy ze swą tożsamością, boimy się wydobyć z czeluści podświadomości rezultat zatrważającego a prostego skądinąd działania matematycznego:
+śp.Gen.Marek Papała +śp.Gen.Andrzej Andrzejewski +śp.Głównodowodzacy Sil Zbrojnych Prezydent RP +śp.Dowódca Operacyjny Sił Zbrojnych generał Bronisław Kwiatkowski +śp.Dowódca Sił Powietrznych RP generał broni Andrzej Błasik +śp.Dowódca Wojsk Lądowych RP generał dywizji Tadeusz Buk +śp.Dowódca Wojsk Specjalnych generał dywizji Włodzimierz Potasiński +śp.Dowódca Marynarki Wojennej generał Andrzej Karweta +śp.Dowódca Garnizonu Warszawa generał brygady Kazimierz Gilarski +śp.Generał Brygady Sławomir Petelicki
to się równa == to się równa == to się równa == ?? strach przedstawić rezultat.
A polskie łąki nie zważając na burzliwość losów stworzeń po nich depczących, po kolejnych zlewach wiosennych, ponownie wybujały, pnąc się w górę, ku słońcu. Krzycząc barwami swych wielorakich, wielokolorowych koszyczków kwiatowych. Ignorując ciemne zakamarki istot ludzkich. Pokolenia przeminą, prochy zdrajców zmieszają się z prochami patriotów, popioły tchórzy z popiołami bohaterów, naukowcy przewrócą karty historii po raz setny, a one będą nadal głosić chwałę Tego, któremu pyszny pomiot pchli - odmawia prawa istnienia. Zastanawiam się, jaki kolor w niedalekiej przyszłości zdominuje polskie łąki i pola. Czy będzie to złoto jaskrów, biel rumianu czy nadal czerwień maków spod Monte Cassino? A może będziemy musieli, jak popłocholistny dziewięciosił, przywrzec jeszcze raz do ziemi. Troskliwie chroniąc ją przed zakusami, panoszących się, obcych nam żniwiarzy.
Janek „Skarga”Dydusiak Polska, Beskid Sądecki 2012
|