Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
7 sierpnia 2012
Brązowy medal w podnoszeniu ciężarów w kategorii 105 kg
PAP, J. Kort.

Bartłomiej Bonk (Budowlani Opole) zdobył brązowy medal w kategorii 105 kg w olimpijskim turnieju podnoszenia ciężarów w Londynie uzyskując w dwuboju 410 kg. Zwyciężył Ukrainiec Oleksij Torochitij - 412 kg, drugie miejsce zajął Irańczyk Navab Nasirshelal - 411 kg. Bartłomiej Bonk zdobył dla Polski 32 medal olimpijski w podnoszeniu ciężarów.

Tego nikt się nie spodziewał! Wszyscy liczyli na Marcina Dołęgę, a tymczasem to Bartłomiej Bonk został bohaterem tego wieczoru, zdobywając brązowy medal. Do rywalizacji w tej kategorii przystąpiło w grupie A dziewięciu sztangistów, wśród nich dwóch Polaków - Bonk i trzykrotny mistrz świata Marcin Dołęga (Zawisza Bydgoszcz). Na pomoście w Londynie nie pojawili się natomiast bardzo groźni rywale polskiej dwójki - mistrz i wicemistrz świata z 2011 roku. W tej sytuacji wydawało się, że Dołęga w końcu spełni swoje największe marzenie, zdobędzie medal olimpijski, tylko którego brakuje w jego bogatej kolekcji. Ale zawodnik bydgoskiego Zawiszy swoich marzeń nie zrealizował. Polak odpadł po rwaniu, w którym trzy razy nie zaliczył próby z ciężarem 190 kg. Ze sztangą o tym ciężarze bez problemów radził sobie podczas ostatniego zgrupowania w Spale, w Londynie okazała się za ciężka.

W tej sytuacji honoru polskiej sztangi bronił Bonk. Bonk niespodziewanie objął prowadzenie po świetnym rwaniu - w trzeciej próbie pobił rekord życiowy wynikiem 190kg co dało mu prowadzenie. Podrzut nie był już dla Polaka tak szczęśliwy - spalił pierwszą próbę na 219kg, ale w drugiej wyrównał rekord życiowy - 220kg. W ostatniej próbie, walcząc o złoty medal olimpijski, założył na sztangę 225 kg, ale podejście nie było udane. Z wynikiem 410kg Bonk bardzo długo utrzymywał prowadzenie. W ostatnim podejściu pokonali go Irańczyk Navab Nasirshelal i Ukrainiec Oleksij Torokchtij, którzy stoczyli między sobą walkę o złoto. Wygrał Ukrainiec z wynikiem 412kg.

28-letni sztangista pochodzi z Więcborka, a dźwiganie rozpoczynał w MLKS-ie Krajna Sępólno Krajeńskie, skąd trafił do Budowlanych Opole pod skrzydła trenerów Ryszarda Szewczyka i Bolesława Kardeli. W 2004 roku został wicemistrzem świata juniorów, w seniorskich ciężarach jego największym dotychczasowym sukcesem był brązowy medal mistrzostw Europy w Kazaniu w 2011 roku oraz czwarte (w Antalyi w 2010 roku) i piąte miejsce (w Paryżu w 2011 roku) na mistrzostwach świata. Siedmiokrotny mistrz Polski. Startował na igrzyskach w Pekinie (w kategorii 94 kg), po rwaniu zajmował ósme miejsce, ale spalił wszystkie trzy podejścia w podrzucie i nie został sklasyfikowany w dwuboju.

Jak się okazało, najważniejszą decyzją w karierze była zmiana - w 2010 roku - kategorii wagowej z 94 kg na 105 kg. Od tego czasu nie musiał już zrzucać nadmiaru kilogramów, a niemalże z każdym startem poprawiał rekord życiowy, i to właśnie w nowej wadze osiągnął największe sukcesy. Zmiana kategorii miała także bardzo pozytywny wpływ na jego zdrowie, jak sam wielokrotnie mówił, od zrzucania kilogramów rujnuje sobie zdrowie, a kontuzje (kolana, bark, nadgarstek, plecy) i związane z tym liczne operacje były dla niego prawdziwą zmorą. Ostatnio ze zdrowiem było już znacznie lepiej, a jak sam podkreślał przed wylotem do Londynu, nareszcie mógł się spokojnie przygotować do startu. Jak widać przygotowania przyniosły efekt. Mieszka w Opolu, jest żonaty z Barbarą Sachmacińską-Bonk, byłą sztangistką Mazovii Ciechanów, mają ośmioletniego syna Mateusza.

To pierwszy medal olimpijski sportowca z Opolszczyzny od 12 lat i równocześnie szósty krążek igrzysk wywalczony przez sztangistów Budowlanych, a wcześniej Odry Opole. Przed Bonkiem na podium stawali bowiem Szymon Kołecki (srebro w Sydney w 2000 roku), Krzysztof Siemion (w Barcelonie w 1992 roku, obecnie jest także jest w Londynie jako asystent trenera kadry narodowej), Sergiusz Wołczaniecki (brąz w Barcelonie) oraz dwukrotnie Tadeusz Rutkowski (brąz w Montrealu w 1976 roku i w Moskwie w 1980 roku).

- Jeszcze dwa miesiące temu zastanawiałem się, czy jechać do Londynu... - stwierdził Bartłomiej Bonk (Budowlani Opole), brązowy medalista olimpijski w podnoszeniu ciężarów w kategorii 105 kg. Niebawem zostanie ojcem bliźniąt.

PAP: W poniedziałkowy wieczór bohaterem miał zostać Marcin Dołęga, a tymczasem to pan stanął na podium.

Bartłomiej Bonk: Absolutnie się tego nie spodziewałem. Jestem przeszczęśliwy, że wywalczyłem trzecie miejsce. Widziałem jak Marcin w tym roku wyrywa 200 kg. Nie wiem, dlaczego start na igrzyskach mu nie wyszedł. Uważałem go za murowanego faworyta. To też pokazuje jak nieprzewidywalny jest sport.




PAP: Prowadził pan po rwaniu. Pojawiała się myśl o złocie?

B. B.: Była szansa na tytuł, ale ja tak naprawdę nie przyjechałem tutaj z myślą o medalach. Szedłem na pomost i dźwigałem.

PAP: Dołęga na treningach był bezbłędny. Panu też tak świetnie szło?

B. B.: A skąd. Dwa miesiące temu poszedłem do dyrektora klubu Budowlani Ryszarda Szewczyka, bo zastanawiałem się, czy jest w ogóle sens, abym się szykował i jechał na olimpiadę. Takie miałem problemy zdrowotne. Nadgarstki bolały mnie do tego stopnia, że gryfu nie mogłem podnieść.

PAP: Zdecydował się pan na zabieg?

B. B.: Nie było czasu. Jak już zapadła decyzja, że wystąpię na olimpijskim pomoście, trzeba było zacisnąć zęby i pracować. Bandażowałem nadgarstki, brałem środki przeciwbólowe i trenowałem. Ten medal, który trzymam teraz w dłoniach, jest lekki, ale ja wiem, jak ciężkie były przygotowania.

PAP: Komu dedykuje pan olimpijski medal?

B. B.: Swojej kochanej żonie. Wiem, że będąc w domu bardzo krzyczała i mnie dopingowała. Jest w piątym miesiącu ciąży; spodziewa się bliźniaków, prawdopodobnie będziemy mieli córeczki. To była pierwsza rzecz, która mi się udała w tym roku, a teraz druga - ten medal. Imion jeszcze nie wybraliśmy.

PAP: Wreszcie będzie pan mógł pomieszkać?

B. B.: Normalnie w roku spędzam poza domem 280-300 dni. Szczęśliwie, że igrzyska nie są w listopadzie, tylko teraz. Więc w końcu posiedzę z rodziną.

PAP: Jak pan trafił do ciężarów?

B. B.: W Sępólnie Krajeńskim, skąd pochodzę, do wyboru są żeglarstwo, podnoszenie ciężarów i piłka nożna. Za piłką nie lubiłem ganiać, więc zająłem się żeglarstwem. Ale w końcu poszedłem z dwoma kolegami do sekcji ciężarowej, gdzie już trenował mój starszy brat. Zresztą był dziś na widowni, widziałem go i... słyszałem. Po pół roku ćwiczeń wystartowałem w mistrzostwach Polski do lat 16 i zająłem szóste miejsce. Przegrałem niewiele, dwoma albo pięcioma kilogramami. I tak się zaczęło.

PAP: Adrian Zieliński, mistrz olimpijski w kategorii 85 kg, opowiadał o trudnych przygotowaniach i "przeprawach" ze związkiem.

B. B.: Jakieś środki na przygotowania miałem, dostawałem stypendium, ale nie chcę o tym mówić. Ciężarami zajmują się ludzie, którzy chyba nie są do końca ... normalni. Bo jak nazwać człowieka, który idzie na trening, przerzuca setki ton i się męczy. A już 15 lat jestem w przy tej dyscyplinie.

Jak Polacy walczą o medale