Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
11 sierpnia 2012
Rzut młotem - srebrny medal dla Polski
PAP, J.Kort.

Mistrzyni Europy Anita Włodarczyk (Skra Warszawa) wynikiem 77,60 m zdobyła srebrny medal olimpijski w rzucie młotem. Konkurs wygrała Rosjanka Tatiana Łysenko rezultatem 78,18, a trzecie miejsce zajęła Niemka Betty Heidler - 77,13 m. To także dziesiąty medal reprezentacji Polski w igrzyskach w Londynie. Dorobek biało-czerwonych uzupełniają dwa złota i sześć brązowych.

Polka miała piąty wynik na tegorocznych listach światowych (76,81). Konkurs zaczęła od rzutu na 75,01 m i obięła prowadzenie ale po chwili wyprzedziła ją Łysenko. Rosjanka wynikiem 77,56 m poprawiła rekord olimpijski. W drugiej próbie Włodarczyk poprawiła się. Młot poleciał na odległość 76,02 m. To jednak dawało jej tylko trzecie miejsce, bo chwilę wcześniej Chinka Zhang uzyskała 76,34 m. Polka wypadła poza podium po kolejnym kwadransie - tym razem Anita miała słabszą próbę (75,72), a rekord życiowy pobiła Niemka Kathrin Klaas (28 l.) - 76,05 m. To był wynik ledwo o trzy centymetry lepszy od Włodarczyk!

Ani to, ani następny rzut nie załamały polskiej młociarki. W czwartej kolejce jej młot poleciał w granice rekordu świata (79,42), ale niestety spadł za linią wyznaczającą pole mierzenia rzutów. Włodarczyk gdy to zobaczyła, złapała się za głowę. Mogło być złoto! Mimo tego dalekiego, choć niezaliczonego rzutu, nie zrezygnowała i w następnej kolejce znów pokazała na co ją stać. Wprawdzie młot spadł trochę bliżej, ale za to w polu, a wynik 77,10 dawał jej drugie miejsce. Łysenko poprawiła się na 78,18. I wreszcie ostatnia kolejka - młot Włodarczyk leci daleko. Przez chwilę wydaje się, że dalej niż Łysenko. Jest najlepszy wynik Anity w tym sezonie - 77,60 m, ale Rosjanki nie przerzuciła. Mimo to na twarzy Włodarczyk pojawia się uśmiech. Patrzy w niebo, jakby chciała podziękować Kamili, że nad nią czuwała.

Anita Włodarczyk zdobyła medal w kuriozalnych okolicznościach, które nie powininny się zdarzyć nawet na lokalnych zawodach, a cóż mówić o finale olimpijskim. Jaki medal zdobyła Łysenko, Włodarczyk, Betty Heidler i Zhang rozstrzygnęło się dopiero pół godziny po zakończeniu konkursu. Początkowo brązowy medal przypadł Chince Zhang. Jednak Niemka Heidler, rekordzistka świata, złożyła protest, który został uznany. W czwartym rzucie bowiem Heidler machnęła w okolice rekordu olimpijskiego, na pewno na medal, być może złoty, ale jej próba nie została zmierzona przez sędziów! Jakim cudem zdarzyło się to na igrzyskach olimpijskich? Do piątkowego wieczoru nie było pewności, bo nie było oficjalnego wyjaśnienia. Opowiadano o awarii aparatury. Heidler na początku nawet nie zorientowała się, że coś jest nie tak, ale gdy zaliczono jej dużo słabszy rezultat rzucajacej po niej Mołdawianki Zaliny Marghiewej, podeszła do sędziów i zaczęła dowiadywać się co się stało z jej wynikiem. W końcu Niemce podobno powiedziano, że urządzenie do liczenia odległości się zepsuło, ale położono w miejscu lądowania młota znacznik i po zakończeniu konkursu sędziowie jeszcze raz policzą, jaka odległość wtedy osiągnęła.

- Podczas moich eliminacji też wystąpił jakiś problem z aparaturą. Coś takiego nie powinno się zdarzyć na igrzyskach olimpijskich, ale ja starałam nie zwracać uwagi na to, co się dzieje - powiedziała polska młociarka.

Pół godziny po zakończeniu konkursu sędziowie wreszcie ogłosili wynik Niemki. 77,13 m dał jej brązowy medal, a z podium wypadła Chinka. Gdyby Polka nie walczyła do końca może srebra by nie było. Nie wiadomo jeszcze czy ekipa Chin złoży protest. Coś takiego nie powinno mieć miejsca i konkurs powinien być przerwany do czasu podania wyniku Heidler bo najpierw Niemce a potem innym zawodniczkom odebrano możliwość sportowej rywalizacji.


- Straszne emocje, jak dobiegłam do trenera to się bardzo spłakałam. W piątej i szóstej kolejce rzucałam ze skurczami w ręku. Ale warto było z bólem rzucać - mówiła Polka.

Na dziesiątej pozycji uplasowała się druga Polka Joanna Fiodorow (OŚ AZS Poznań) z wynikiem 72,37 m.

Medal dla Kamili Skolimowskiej
Polka rzucała w Londynie w rękawicach Kamili Skolimowskiej, mistrzyni olimpijskiej z Sydney w 2000 roku, i zarazem jej przyjaciółki, zmarłej na obozie sportowym w 2009 roku. Była też w jej butach, wyciągniętych z szafy po trzech latach i podarowanych przez ojca Kamili, Roberta Skolimowskiego. Za każdym razem, gdy wchodziła do koła, patrzyła w niebo.

- Weszłam na stadion i spojrzałam w górę. Prosiłam Kamę, aby rzucała ze mną. Była tu ze mną. Daję jej ten medal i dziękuję za pomoc - powiedziała wzruszona Włodarczyk, gdy wreszcie była pewna, że zdobyła srebrny medal.

Anita Włodarczyk, zdobywając w Londynie srebrny medal olimpijski w rzucie młotem, sprawiła sobie, jak również i trenerowi Krzysztofowi Kaliszewskiemu urodzinowy prezent. Medal zadedykowała jednak Kamili Skolimowskiej.

PAP: Olimpijskie srebro ceni pani bardziej od mistrzostwa świata?

Anita Włodarczyk: Tak, bo medal igrzysk jest największym marzeniem każdego sportowca. Mam już złoto MŚ, złoto i brąz ME. Po części jestem spełniona. Jak widać zaraziłam się "chorobą" Tomka Majewskiego (dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą - PAP), tyle że nie złotem, a srebrem.

Startowała pani w rękawicy i butach Kamili Skolimowskiej...

A.W.: Zaraz po wejściu na stadion spojrzałam w niebo i pomyślałam, aby "Kama" była ze mną. I była. Kiedy wchodziłam do koła przed piątym i szóstym rzutem też patrzyłam w górę i prosiłam Kamilę, żeby rzucała razem ze mną. Dziękuję jej i dedykuję ten medal. Buty "Kamy" miałam od trzech lat. Na ostatnim zgrupowaniu, w ośrodku "Cetniewo" we Władysławowie, wyjęłam je pierwszy raz z szafki i zacząłem rzucać, aby "dotrzeć". One mi pomogły, rękawica mi pomogła i po 12 latach znów Polka ma medal w tej konkurencji.

Osiągnęła pani wynik 77,60. Przy "spalonej" próbie młot poszybował jeszcze dalej.

A.W.: Był w granicach 78 metrów. Niestety, wypadł poza promień. Obszernie zakręciłam, nie zdążyłam szybciej postawić prawej nogi przy ostatnim obrocie. W dwóch ostatnich rzutach już się przestawiłam i młot spadał prawidłowo.

Rosjanka Tatiana Łysenko była nie do pokonania? Różnica między wami to ponad pół metra.

A.W.: Nie wiem dokładnie, jaka była odległość przy tym "spalonym" rzucie, czy bym ją pokonała. Ale już 19 sierpnia w Memoriale Kamili Skolimowskiej w Warszawie zapowiada się ciekawa rywalizacja o to, która powalczy o przekroczenie granicy 80 metrów.

W pewnym momencie spadła pani na czwarte miejsce. Pojawiły się nerwy, niepewność?

A.W.: Nie, bo wiedziałam, że jestem mocna psychicznie. Zdawałam sobie sprawę, że w tym momencie zawody się nie kończą. Walczyłam i poprawiałam się. Co dziwne, po raz pierwszy łapały mnie skurcze. Warto było rzucać z bólem.

Długo nie było wiadomo, jaka jest ostateczna kolejność, ponieważ Niemka Betty Heidler ciągle podchodziła do sędziów i z nimi dyskutowała.

A.W.: Wkurzyłam się tylko przed ostatnim rzutem, gdyż Heidler otrzymała dodatkową szansę i jeszcze raz rzucała. Cieszę się, że jednak ją pokonałam. Takie zamieszanie nie powinno mieć miejsca w igrzyskach. Jakiś problem z aparaturą pomiarową był także w eliminacjach przy mojej pierwszej próbie.

Piątek 10 sierpnia skończył się dla pani rewelacyjnie.


A.W.: Zaraz po obudzeniu chciałam startować, nie mogłam się doczekać. Nigdy wcześniej nie miałam takiego objawu. Teraz już będę wiedziała, że to dobry znak... Obejrzałam występ kajakarki Marty Walczykiewicz, spotkałam się z rodzicami, bratem. Najgorsze byłoby siedzenie w pokoju w wiosce olimpijskiej.

Na śniadanie jak zawsze jajka i fasolka po bretońsku?

A.W.: Oczywiście, ale tylko dwa. Jakoś nie miałam apetytu. Ale fasolka też była, a później normalny obiad.

Polacy mają już dziesięć medali, jak w Pekinie i Atenach.

A.W.: Miejmy nadzieję, że nie będę tą, która domknie worek z krążkami. Są jeszcze dwa dni rywalizacji.