Niedawna fala ataków na ambasady i konsulaty USA, a czasem na placówki dyplomatyczne innych krajów Zachodu, spowodowała wiele ofiar śmiertelnych. Na tym tle ruina konsulatów, splądrowanych i spalonych, jest już rzeczą drugorzędną. Powszechnie potępiano owe akty gwałtu, zarazem odcinając się od prymitywnego filmu, obrażającego wyznawców proroka Mahometa. Potępił go nawet prezydent USA i nieodłączna pani Hilary Clinton, choć mogliby uczynić to w ostrzejszej formie i powiedzieć wprost, że profanowanie symboli religijnych powinno być zakazane konstytucyjnie we wszystkich krajach świata. Mógł to powiedzieć i Benedykt XVI, podczas papieskiej wizyty w Libanie, ale wolał wyrazić głęboką dezaprobatę wobec filmu, a także wezwał do zbliżenia między chrześcijanami a wyznawcami Koranu, co jest sprawą bardzo pożądaną nie tylko w rejonie Libanu. I niewątpliwie czas najwyższy postawić tamę profanowaniu wszystkich religijnych symboli, a nie tylko islamu.
Podobnie wyraził to rząd włoski w słowach, że znieważanie symboli dotyka boleśnie miliardy wyznawców różnych religii naszej planety. A – jak czytamy w sydnejskim „Przeglądzie Katolickim” ( nr 9/ 2012 ) – w mieście Lublinie doszło do profanacji symboli chrześcijaństwa, o czym mówi artykuł dr Waldemara Niemotki ( zamieszczony na str.4 tego numeru PK ) pt. „Wrażliwość”. W części pierwszej artykułu autor porusza kwestię wrażliwości wśród wyznawców judaizmu, islamu i chrześcijaństwa. I – jak pisze jego autor – wrażliwość żydowska jest powszechnie znana, tropi wszędzie – czasem bezpodstawnie – objawy antysemityzmu. Kieruje tym potężna Anti-Defamation League ( ADL).
Muzułmanie natomiast – z braku podobnej organizacji – działają żywiołowo poprzez gwałtowne reakcje jak miało to miejsce po karykaturach Mahometa publikowanych w Danii czy po spaleniu egzemplarzy Koranu przez amerykańskich żołnierzy w Afganistanie. Trudno się zresztą dziwić oburzeniu muzułmanów, kiedy obraża się ich religijne uczucia. Bardziej dziwi to, że ktoś pozwala sobie na profanowanie symboli wiary innego narodu, bo moralnie i prawnie jest to rzecz niedopuszczalna. Oskarża się potem muzułmanów o „violence”, ale czy film lub spalenie Koranu nie było gwałtem ich religii ?
Natomiast po bluźnierczych obrazach na wystawach w Lublinie ( w czerwcu br ) nikt jakoś nie palił ambasady Izraela w Warszawie, nie było nawet protestu pod jej murami. Wrażliwość katolicka okazała się tu bliska obojętności, a przecież wiadomo, że te bluźniercze „dzieła sztuki” eksponowano w ośrodkach kultury żydowskiej. Jeden z tych obrazów nie tylko profanował Jezusa, ale i obrażał polskie uczucia narodowe. Obraz – zatytułowany „Jestem Chrystus” - przedstawiał bowiem zdeformowanego osobnika na klęczkach, w białej koszulce i czerwonych spodenkach, z rękami przywiązanymi do ramion stojącego za nim krzyża. Podczas tego festiwalu „kultury” wystawiano wiele innych odrażających „dzieł” jak np. długą wąską szmatę pochlapaną czerwoną farbą, a opatrzoną tabliczką: „Przepis na błyskawiczny wizerunek Chrystusa”. Kpina z Męki Pańskiej równa tu jest nienawiści do chrześcijaństwa. W Lublinie eksponowano wiele innych szokujących „dzieł”, ciekawy czytelnik znajdzie ich opis we wspomnianym wyżej artykule pana Niemotki. Powoływanie się na tzw. „wolność ekspresji” artystów jest zwykłym wybiegiem, który ma na celu ukryć faktyczną intencję czyli profanację i drwinę z symboli wiary.
Wydaje się, że wszystkie akty profanacji powinny być zgłaszane do Watykanu, a powołanie katolickiej ligi antydefamacyjnej nie jest złym pomysłem. Ochrona wartości chrześcijańskich jest wręcz ustawowa, tym bardziej, że papież potrafił stanąć w obronie islamu. Oto w trakcie podróży do Libanu zwierzchnicy muzułmańscy osobiście dziękowali Benedyktowi XVI za obronę religii i ich symboli przed zniewagami. Podczas tego spotkania papież usłyszał niezwykle wyjątkową, może pierwszą w dziejach, deklarację islamskich sunnitów: „Pragniemy, by chrześcijanie pozostali na Bliskim Wschodzie. Gdyby ich zabrakło, czulibyśmy się zubożeni. Rozumiemy, że to właśnie chrześcijanie, ich obecność i zgodne z nimi współistnienie zapewniają bogactwo wielokulturowości tego regionu”.
Kiedy nasi „starsi bracia w wierze” ( dixit Wojtyła) atakują i wyszydzają symbole chrześcijaństwa ( a także islamu ) zbliżenie z „młodszymi braćmi w wierze” wydaje się jedynym wyjściem. Nie opadła jeszcze fala protestów, wywołanych skandalicznym filmem tajemniczego mieszkańca z Los Angeles, a w Paryżu ukazały się karykatury proroka, dolewając oliwy do ognia. Ich publikację ( wspartą hasłem „liberté d’expression”, a jakże!) potępił jednak rząd francuski, zamykając na wszelki wypadek swoje placówki dyplomatyczne na całym świecie. Nie doszło do zbyt gwałtownych demonstracji, lecz sprawa pozostaje żałosna i dziwi, że w kraju zamieszkałym przez kilka milionów muzułmanów Francuzi świadomie prowokują zamieszki. Ale wiadomo już, że stały za tym osobiste ambicje rysownika, któremu zależało na popularności. Nie wiem czy mu się to opłaci, bo – podobnie jak w przypadku „filmowca” z Los Angeles – za jego głowę wyznaczono sowitą nagrodę. A pośród nieobliczalnych retorsji za filmową karykaturę proroka spalono w Egipcie biblię, chociaż nie ma dowodu, że realizator filmu jest Koptem. Obecnie aresztowany stanie wreszcie przed sądem.
O politycznej głupocie żartownisiów z religii Allacha świadczy też pewna historia z berlińskiej Opery, gdzie w r.2006 zamierzano wystawić operę Mozarta – „Idomeneo, król Krety”, lecz faszerując ją prowokacyjnymi obrazami proroka. Libretto tej opery, oparte na greckich mitach, nie pozwala na żadną aluzję do islamu, który w tamtych zamierzchłych czasach nie istniał. Idomeneo modlił się do Posejdona, boga morza, by ten ocalił mu życie podczas sztormu, a w zamian za to on złoży mu ofiarę z pierwszej osoby, którą spotka stawiając stopę na brzegu. Posejdon ( czy Neptun jak wolą Rzymianie) wysłuchał prośby króla, ale okrutnym zrządzeniem losu pierwszą spotkaną osobą był jego syn Idamantes. To główny wątek opery, a nieszczęsny Idomeneo będzie poszukiwał wyjścia z tej rodzinnej tragedii.
Oczywiście nie ma w tej historii miejsca na proroka Mahometa – czy reżyser chciał go przedstawić jako gońca pomiędzy królem a Posejdonem ? Zamiar absurdalny, na szczęście dyrekcja Opery w Berlinie zrezygnowała z tego projektu, obawiając się słusznie gwałtownych protestów wyznawców Koranu, żyjących w Niemczech. Niestety, grono zapaleńców próbowało krytykować tę mądrą decyzję majacząc, że taka „samocenzura zagraża demokratycznej kulturze” (!?). Rację jednak miała dyrekcja Opery, a właśnie inscenizacja opery Mozarta z absurdalnymi aluzjami do Mahometa byłaby zaprzeczeniem kultury, dobrego smaku i gwałtem na symbolach cudzej religii. Trudno pojąć, że komuś zależy na wywoływaniu zamieszek poprzez szyderstwa z proroka Mahometa jakby była to rzecz godna pochwały i dozwolona. Ale kiedy jacyś szaleńcy bezczeszczą groby z gwiazdą Dawida świat zastyga w zgodnym potępieniu i słusznie, bo świętych symboli nie wolno profanować.
Dlaczego jednak symboli Krzyża i Koranu nie obejmuje się identyczną ochroną ? Być może bluźniercy wykorzystują miłosierdzie Jezusa ? Ale w przypadku symboli islamu igrają z ogniem. Bo Allach jest wielki i nie da sobie w kaszę dmuchać, dlatego nieustanne prowokacje wobec muzułmanów mogą wyłącznie zrujnować szanse na pokojową koegzystencję narodów, a w takich krajach jak Francja doprowadzić do jeszcze ostrzejszych napięć między wyznawcami Koranu a wiernymi Biblii, nazywanymi nieraz „niewiernymi”. A wystarczy być wiernym tej podstawowej zasadzie: nie szydź z cudzych bogów, bo inni mogą skalać twoje bóstwa. Taka wzajemna wymiana ciosów prowadziłaby do upadku człowieczeństwa, do zmierzchu duchowości. Szanujmy więc symbole cudzych religii, tak jak swoje własne. Planeta jest naszym wspólnym domem, ową „terre des hommes” jak pisał niewysłuchany jeszcze Saint-Exupéry.
Marek Baterowicz
|