Osiem lat temu jechałem z Brisbane do Adelajdy na tamtejsze słynne polonijne Dożynki. Po noclegu w Cobar, pięknym wiosennym rankiem wyruszyłem na czterysto kilometrowy odcinek drogi. Po ok. stu kilkometrach minąłem roadhouse, a po następnej setce miasteczko Aborygenów Wilkcannia. Poza tym, nie było widać na horyzoncie żadnej innej zabudowy. W tej wielkiej pustce dojechałem po południu do miasta o przydomku Silver City, czyli do Broken Hill.
Miasto, jak miasto, ale szybko zorientowałem się, że największą pobliską atrakcją jest park zawierający rzeźby w kamieniu, zlokalizowany na pustynnym płaskowyżu, gdzie w 1993 r. zaproszono artystów z całego świata, aby wykorzystali leżący na ziemi materiał i pozostawili dowody swego talentu. W efekcie w kamienistym, wyżynnym krajobrazie, na obszarze 240 hektarów sterczy 12 pomników urozmaicających płaskie otoczenie. Ponieważ wyszły spod różnych młotków i dłut, więc i style są różne, ale każdy manifestuje się monumentalnymi rozmiarami, zwłaszcza wzrostem. Otacza tę galerię Sankturarium Flory i Fauny Żyjącej Pustyni, na powierzchni 2400 hektrów.
Dzięki pustkowiu rozciągającemu się po horyzont na wszystkie strony świata, człowiek czuje się tutaj maleńką mrówką, a gdyby sam do tego nie doszedł, to rozmiary rzeźb z pewnością podsuną mu to porównanie.
Pomysł, aby lokalną przestrzeń i lokalne materiały przemieniać w obiekty sztuki, wykorzystał też Keith Cameron, który dwadzieścia lat temu osiedlił się w północno – wschodniej części Nowej Południowej Walii.
Kiedy patrzę, jak pięknie zostały osadzone w krajobrazie jego dzieła, zastanawiam się, czy wybierając te swoje 500 akrów już miał na myśli ich przyszłe przeznaczenie. „Absolutnie nie” – brzmiała odpowiedź. Jedyne, co go ujęło tutaj i wpłynęło na przeprowadzkę z Wiktorii, to wspaniały klimat.
|
|
Keith kupił farmę użytkowaną przez ok. czterysta sztuk bydła i, oprócz tworzenia oryginalnych dzieł, nadal zajmuje się wypasem. „You are legally farmer” – konkluduję, parafrazując tytuł filmu. „That’s right” – odpowiada. Byków, krów, wołów i cielaków nie widzę. Ale teren jest ogromny, a na ekspozycję wykorzystany jest tylko jeden stok wzniesienia. W kierunku zachodnim teren obniża się w dolinę, gdzie z pewnością płynie potok. Tam pewnie kryją się, nie doceniające sztuki, zwierzęta.
Farma Keitha jest geologicznie bardzo sędziwa. Skały liczą ok. 200 milionów lat. Są ciemno-żółtawo-brązowe. Kiedyś, jak to na famie, pozbierano kamienie w różne kopczyki. Musiało być tego sporo, bo Keith zbudował z nich mur obronny w kształcie Colosseum. Zalatuje tu bardziej starożytnością niż w Rzymie, gdzie miejscowi nie mieli pod ręką tak starych skał. Tutaj część z nich wykorzystał nietypowy farmer na budowę liczącej kilkanaście metrów łodzi. Łódź w górach? Łódź z kamieni? Nie wiemy, co artysta miał na myśli, ale ta, wpasowana w nieco wklęśnięty teren, arka powoduje, że niewielka górka urasta do rozmiarów niemal Araratu.
W rolniczej okolicy i na samej farmie nie brakowało przeróżnych sprzętów, które po odsłużeniu porzucono byle gdzie, na wielce zasłużoną emeryturę. Keith przywrócił im godność nadając status rzeźby i wystawiając dla publiczności. Zardzewiałe odzienie w wielu przypadkach zastąpił nowym, szpanującym strojem.
Przy wielu drogach wiejskich w Australii można oglądać przykłady lokalnych dzieł, najczęściej w formie wyrzeźbionych klimatyczną erozją kawałków drewna, z których można zbudować prosty, użyteczny przedmiot, jak np. skrzynka na listy. Cameron potrafi wykorzystać każdy kawałek starego żelastwa do zespawania z niego użytecznego sprzętu, np. ławki, najczęściej o nieco dziwnych kształtach. Moim faworytem jest dwójka kosmitów (płeć nie jest oczywista) wynurzająca się z lasu. W następnej w kolejności ogromna goanna sporządzona z drutu i podobnego rozmiaru pajączysko.
Znakiem firmowym Camerona jest krzesło. Nie takie normalne, ale metalowe siedzisko dla wielkoluda, które w rozmaitych wersjach i kolorach pojawia się indywidualnie lub w grupie. Ta pasja do tworzenia krzeseł widoczna jest w wielu miejscach, także w przydomowym ogrodzie i we wnętrzu domostwa. W sumie jest tych krzeseł ponad siedemdziesiąt. Wykonują one pożyteczną robotę, gdy posiadłość właściciela służy większym imprezom, jak otwarcie gościnnej wystawy lub inicjatywa lokalnej organizacji społecznej gromadząca wielu uczestników.
W górnej części ekspozycji znajduje się budowla z daleka przypominająca latarnię morską. Kiedy, przy herbacie ziołowej, zapytałem artystę o jej oryginalne przeznaczenie, odpowiedział, że jest to były „feeder”, przekładając na polskie warunki – koryto. Koryto rozmiarów latarni morskiej. Obecnie galeria sztuki, a na szczytowym tarasie znajduje się unikalna salka konferencyjna z widokiem na okolicę i rozrzucone po niej eksponaty. Miało w niej miejsce zebranie Prezydium Rady Naczelnej Polonii Australijskiej.
|
|
Nieco niżej znajduje się wielka szopa, w której także można obejrzeć niektóre dzieła Keitha mniejszych rozmiarów. Od czasu do czasu służy ona za galerię zaprzyjaźnionym artystom.
W latach 1980-85 Keith wystawiał swe twory na różnych wystawach w Wiktorii,. Od czasu przeprowadzki jego produkty artystyczne prezentowane były w galeriach na obszarze New England od Armidale po Stanthorpe i w całym Tęczowym Regionie, od Balliny po Tweed Head. Pisano o nim w gazetach i mówiono w audycjach radiowych. Znana australijska artystka fotografii Su Garfinke opublikowała reportaż prezentujący jego dzieła w Outback Magazine.
Z Keithem spotkałem się po raz drugi podczas lokalnego spotkania mieszkańców przejętych pespektywą dewastacji ich regionu eksploatacją gazu (CSG). Jego z lekka nachylona galeria, ciągnąca się około kilometra otwartym stokiem, o zgrozo, mogłaby zachęcić do postawienia kilku szybów wiertniczych, włączenia wściekłych agregatów i łatwego odprowadzania zanieczyszczonych chemicznie ścieków do pięknej rzeki Clarence.
Podróżującym z Grafton do Queenslandu, rzadko odwiedzaną, interesującą drogą wzdłuż Clarence, po przejechaniu przez Ewingar, radzę spoglądać w kierunku zachodnim, w lewo. Kiedy otworzy się ta szeroka przestrzeń, ukaże się, stojące w szczerym polu niezwykłe, czerwone krzesło. Trzeba je bronić przed barbarzyństwem za wszelką cenę.
Tekst Janusz Rygielski Zdjęcia Ewa i Janusz Rygielscy
|