Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
4 czerwca 2013
Prosto z buszu: Nie nagrywaj, nie ma go w domu
Janusz Rygielski
Gdybym rok temu napisał, że w najbliższym czasie jedno z państw Unii Europejskiej ukradnie obywatelom oszczędności, które ufnie złożyli w bankach, to pewnie zostałbym uznany za człowieka niespełna rozumu. Tymczasem, jak podałem w poprzednim felietonie, grabież tę postanowiono już 12 listopada 2010 r., podczas spotkania przywódców 20 głównych państw świata (G20) w Seulu. Wybrani przez nieświadomych obywateli liderzy podjęli decyzję zobowiązującą ich wszystkich wzajemnie do kradzieży w majestacie prawa. Oczywiście słownictwo zawarte w dokumentach było bardziej wyrafinowane. Ratowanie bankrutującego określa się w języku angielskim słowem „bail”, używanym także na określenie wypuszczenia z aresztu za kaucją. To, do czego doprowadzono w Irlandii, czy Hiszpanii, nazywa się „bail-out” czyli pożyczka udzielona przez zewnętrzną instytucję, np. European Central Bank.

Pożyczka, jak ogólnie wiadomo, wymaga spłacenia i to z odpowiednim procentem. Dodatkowo, pożyczający pieniądze zadłużonym po uszy państwom strefy euro żądali od nich wprowadzania prywatyzacji (a więc pozbawiania się majątku, który przynosi dochód) i cięć w wydatkach, które de facto osłabiały działalność gospodarczą, a więc i podatki, mające sfinansować spłacanie pożyczek. W rezultacie tej operacji wszystkie „zbawione” w powyższy sposób państwa ustawiają się ponownie w kolejce z prośbą o dalsze pożyczki.

W przypadku Grecji i Cypru zastosowano częściowy „bail-in”, polegający na tym, że instytucja zewnętrzna, owszem udziela pożyczki, ale tylko częściowej. Dany kraj jest zmuszony do wykombinowania pieniędzy na spłacenie pozostałej części długu we własnym zakresie. Może to zrobić tak jak Grecja, w której zastosowano „postrzyżyny” inwestorów albo tak jak Cypr, w którym po prostu zabrano ludziom oszczędności. Każdy rząd, bezmyślnie zadłużający państwo, prędzej czy później będzie musiał sięgnąć do kieszeni obywateli.

Zarówno bail-out jak bail-in nie rozwiązują niczego, wręcz przeciwnie. Podjęta akcja nigdy nie dotyczy długu, jako takiego, a jedynie raty, której spłata wypada w najbliższym terminie. Dług i raty zaś ciągle wzrastają. O to zresztą chodzi. Kiedy już obywatelom nie pozostanie w kieszeniach nic poza nieważnymi kartami bankowymi, wówczas będzie można im skonfiskować np. złoto, kosztowności, emerytury, domy i ogólnie wszystko, co przedstawia jakikolwiek majątek. Kiedy dokładnie sto lat temu, pod dyktando Rockefellera, powołano Federal Reserve, zasady jej funkcjonowania ustawiono tak, aby wpędzać rząd amerykański w dług, który będzie się nieskończenie akumulował.

Równolegle, na tych samych zasadach, ustawiono Bank of England. Nad nim pieczę sprawował Rotshild. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania są dostatecznie silne, aby wpływać na inne kraje i narzucać im swoje koncepcje prowadzenia finansów. W efekcie niemal wszystkie kraje cywilizacji zachodniej są zadłużone wobec biednych, niewypłacalnych banków, które dyktują im warunki. Prawne (?) usankcjonowanie metody takiej jak „bail-in” prowadzi do pauperyzacji nie tylko obecnych już biedaków. Prezydent Francji Hollande specjalizuje się w postrzyżynach milionerów. Nasza Julia zdradza podobne tendencje. Kiedy wszyscy, poza bankierami, nie będą już posiadali niczego, wówczas może nastąpić wysoka i szybka umieralność, a zaludnienie planety spadnie do wykoncypowanego przez filozofów postępu poziomu pół miliarda, a więc stanu na początku szesnastego lub w połowie siedemnastego wieku (zależnie od ustaleń historyków).1)

Czy przedstawiona powyżej koncepcja jest konspiracją prawdziwą, czy też wymyśloną, złośliwą teorią? Niech przemówią fakty. Konspiracja, to tajemna zmowa pewnej grupy osób, która ma szkodzić innym. Niemal wszystkie wojny zaborcze były poprzedzone planowaniem, które dobrze ukrywano. Przygotowania do stanu wojennego w Polsce również miały charakter konspiracji. Podobnie, wszystko, co dotyczy Rezerwy Federalnej, od początku było społeczeństwu nieznane. Przez sto lat naród amerykański nie zauważył, do czego prowadzi władza i polityka tej instytucji, pomimo sztucznych kryzysów (np. w latach 1929-1933) i wojen służących nabijaniu kabzy producentom broni. Tych, którzy od kilkudziesięciu lat próbowali zastopować ten procesy (Kennedy) blokowano w różny sposób. Dopiero duży postęp w edukacji oraz rozprzestrzenienie się Internetu umożliwiło powiązanie rozproszonych faktów w jedną całość i powszechne ujawnienie dobrze ukrywanych zamiarów. Obecnie nie brakuje dowodów na to, że w 1913 r. zawiązano spisek mający na celu wpędzenie co najmniej rządu Stanów Zjednoczonych w niewypłacalne długi. Pozostaje pytanie, czy konspiracja ta dotyczyła tylko zrabowania majątku, czy także zredukowania populacji ziemskiej?

Dobrym przykładem konspiracji mniejszego formatu, ale za to częściej występujących, mogą być działania korporacji, np. przemysłu tytoniowego, zaprezentowanego w zabawnej i interesującej komedii „Thank you for smoking”. Otóż przemysł ten, krytykowany przez organizacje społeczne i ofiary palenia, powołuje „Academy of Tobacco Studies”, zatrudniającą „uczonych”, przez 15 lat dowodzących, że palenie nie szkodzi płucom, a rak płuc bierze się z innych powodów. Oczywiście, działalność tej „akademii” nie ma nic wspólnego z nauką. Zadaniem koryfeuszy jest produkowanie raportów odpowiadających potrzebom pracodawcy. Nic nowego. We współczesnym świecie każdy producent wyrobu o szkodliwym działaniu (chemikalia dodawane do żywności, lekarstwa, trucizny dosypywane do wody itp.) ma swoje laboratoria, w których zatrudnieni „naukowcy” produkują „prawdy” dla mediów i sądów.

W Australii popularną konspiracją jest tzw. branch stacking, polegający na tym, że krótko przed ważnym głosowaniem, lokalny oddział partii rekrutuje nagle wielu członków (często opłacając za nich składki), których głosy mogą decydować o wynikach wyborów. Oczywiście, w interesie społeczeństwa ważne jest, aby w tym węższym gronie decyzje o wyborze podejmowali ludzie kompetentni, którzy są dobrze zorientowani w sytuacji i zasługują na to, aby ich głos był równoważny z głosami bardziej doświadczonych. Po kilku publicznych dochodzeniach i kompromitacjach, większość partii w Australii wprowadziła klauzulę w swoich statutach, upoważniającą władze naczelne do interweniowania w takich przypadkach, włącznie z karami dla uczestniczących w tych praktykach.

W roku 2002, byli premierzy Hawke i Wran (NSW) sprawdzili jak wygląda sytuacja pod tym względem w Labor Party i doszli do wniosku, że branch stacking, stosowany przez frakcje chcące rozszerzyć swój wpływ, ma „rakowy wpływ na całą partię, ponieważ w efekcie posiada ona zbyt wielu członków bez jakiegokolwiek zaangażowania.” Do identycznych wniosków doszli także doszli byli dobrze poinformowani znawcy Partii Liberalnej, o mediach nie wspominając2). Inaczej mówiąc, dwie główne partie polityczne w Australii otwarcie mówią o konspiracjach w swoich szeregach.

Pisząc niedawno recenzję książki Lecha Paszkowskiego przytoczyłem zawarty w niej polonijny przykład akcji „branch stacking” w połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. W Wiktorii skończyło się to wyjściem spiskującej frakcji z głównej organizacji. Dodałem wtedy od siebie, że podobna sytuacja miała miejsce w dzielnicy Darra, w Brisbane, ponad dwadzieścia lat temu i zakończyła się podobnym skutkiem. W roku 1996, w Sydney, brałem udział w zjeździe delegatów organizacji członkowskich Rady Naczelnej. Był to mój drugi kontakt z Polonią poza granicami mojego stanu, a o tym, co się działo w innych ośrodkach wiedziałem niewiele, więc z niektórymi problemami poruszanymi podczas zjazdu zapoznałem się po raz pierwszy. Szczególnie zdumiało mnie wystąpienie ówczesnego prezesa Federacji Wiktoriańskiej, który w towarzystwie swego zastępcy, stanął na sali i prokuratorskim tonem zaczął zadawać pytania ówczesnemu prezesowi Rady Naczelnej. Pamiętam te pytania i odpowiedzi do dzisiaj.

Pytanie 1. Panie Prezesie, ile kont posiada Rada Naczelna?
Odpowiedź - Dwa.
Komentarz - Nieprawda, trzy. Mam na to dowód z banku. – I tu prezes Federacji pomachał wydrukiem z komputera. Prezes Rady Naczelnej wydawał się być zdumiony.
Pytanie 2. Panie Prezesie, ile podpisów musi znajdować się na czeku wystawianym przez Radę Naczelną?
Odpowiedź – Dwa.
Komentarz – Nieprawda, jeden. – Prezes Federacji ponownie pomachał papierem.
Na sali konsternacja, co takiego złego zrobił prezes Rady Naczelnej? Siedzący obok wiceprezes RN, reprezentujący organizację w Kanberze, uśmiecha się z wyrozumiałością. Po przerwie w obradach, czmychnął ówczesny skarbnik RN, który również zasiadał przy stole prezydialnym. Delegaci szybko podejmują decyzję, że z uwagi na te rewelacje, następny zjazd odbędzie się w przyśpieszonym terminie i wiceprezes awansuje na prezesa.

O kulisach sprawy dowiedziałem się po kilku miesiącach. Otóż społeczny skarbnik Rady Naczelnej był jednocześnie płatnym pracownikiem Federacji Wiktoriańskiej i na swoim stanowisku dokonał malwersacji. Wystosował pismo do banku, w którym stwierdził, że jego podpis pod zleceniem transakcji jest wystarczający. Otworzył własne konto pod parasolem Federacji i do niego przełożył pieniądze z dotychczasowych kont. Po czym już zupełnie spokojnie wycofywał pieniądze ze "swojego" konta. Federacja znalazła się w poważnych kłopotach. Podobnie próbował postąpić w Radzie Naczelnej, ale zdążył jedynie zainicjować proces, czyli założył dodatkowe konto i zapewnił bank, że jego jedyny podpis jest absolutnie wystarczający.

Kiedy prezes Federacji Wiktoriańskiej zorientował się, że mu w kasie brakuje pieniędzy, udał się do banku i poprosił o informację. Pracownik przez nieuwagę wydał mu również dokumenty dotyczące Rady Naczelnej, która trzymała swój majątek w tym samym banku. Trafiła się gratka, aby wykończyć prezesa Rady Naczelnej. Prezes Federacji jednym słowem nie wspomniał, że Federacja znalazła się w kłopotach finansowych, spowodowanych przez ich własnego pracownika. Na zjeździe ujawnił jedynie fragment afery, która ledwie otarła się o Radę Naczelną. Rada nie straciła nawet centa, ponieważ skarbnik nie zdążył zrealizować swych zamiarów. Jej majątek był znikomy, w porównaniu z zasobami Federacji. Od momentu wejścia w nieprawne posiadanie nieswoich dokumentów, kilka osób zawiązało spisek, mający na celu skompromitowanie uczciwego człowieka. To też była konspiracja, ale nasza lokalna.

Od zarania RN kwestia legitymizacji/weryfikacji jej członków była niejasna, bo liczby w wielu przypadkach pobierano prosto z sufitu. Na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego stulecia istniała w Sydney kilkudziesięcioosobowa organizacja, spełniająca rolę samopomocy dla nowych przybyszów. Kierowała nią zaradna śp. prezeska, która potrafiła wiele zaaranżować dla swoich członków w potrzebie. Ale jednocześnie ulegała zewnętrznym wpływom i na zjazdy wyborcze Rady Naczelnej przybywała z czekiem odpowiadającym dziesięciokrotnie liczniejszej organizacji. Ze względu na charytatywny profil organizacji, ogół delegatów tolerował tę niewłaściwą praktykę.

W dniu 8 czerwca br. ma odbyć się 45. Zjazd Delegatów Rady Naczelnej Polonii Australijskiej, podczas którego przekażę swe obowiązki nowemu prezesowi. Tym razem przyszłość Rady wywołuje duże zainteresowanie. Nie było takowego 2 lata temu, gdy z braku stosownych chętnych zgodziłem się na przyjęcie obecnie pełnionej funkcji. Teraz działacze z różnych miast deklarują swą gotowość przejęcia sterów nawy RN. Toczą się nawet dyskusje typu „kto, kogo, z kim, za co w zamian”.

Czy tym razem mamy również do czynienia z jakąś konspiracją? Odnoszę wrażenie, że tak, bo nagle dostrzegam próby zawyżania liczby członków, czajenia się do ostatniej chwili z opłaceniem składek, dziwnych emailowych kampanii wyborczych, okopywania się na rubieżach itp. Dodatkowo ktoś, raczej z pewnością ze środowiska polonijnego, nagrywa moje rozmowy telefoniczne. Skąd ta pewność? – Otóż 12 kwietnia zadzwonił u mnie w domu telefon. Byliśmy z żoną na zewnątrz i zanim podniosłem słuchawkę, zniecierpliwiony, niedoszły interlokutor wyłączył się. Jakiś czas później, małżonka powiedziała, że nasza zwykła, automatyczna sekretarka, nagrała dziwną wiadomość. Głos kobiecy mówi „Nie nagrywaj, nie ma go w domu.” Oznacza to, że gdybym w domu był, to ten (ta) ktoś prowadziłby rozmowę w taki sposób, aby coś ze mnie wyciągnąć albo sprowokować do czegoś i skrycie nagrać. 3). Nie wiem kto nagrał mi tę wiadomość, ale na wszelki wypadek zabiorę to nagranie ze sobą do Brisbane. Może ktoś z delegatów zidentyfikuje ten tajemniczy, dojrzały żeński głos.

Janusz Rygielski

1. http://www.vaughns-1-pagers.com/history/world-population-growth.htm

2. http://en.wikipedia.org/wiki/Branch_stacking

3. Nagrywanie bez wiedzy nagrywanego jest w niektórych stanach nielegalne, m. in. w Nowej Południowej Walii, gdzie mieszkam.