Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
5 lipca 2013
Piekielna Wyspa, część 2
Andrzej Siedlecki. Zdjęcia A. & Riho Siedlecki oraz Internet

Wyspa Umarłych
Wyspa Umarłych istnieje rzeczywiście! Jest pięknie położona! Zobaczysz ją natychmiast po wypłynięciu statkiem z przystani w Port Arthur - miejsca kolonialnej przeszłości... ale po masakrze w 1996 roku - także tragicznej pamiątki współczesnej. Wyspa to cmentarz, gdzie grzebano funkcjonariuszy wojskowych i cywilnych, ich żony, dzieci... a także skazańców. Tu wszyscy stawali się sobie równi w obliczu śmierci: i pan i niewolnik, chociaż nie pominięto hierarchii - oficerowie byli chowani w miejscu wyżej położonym i słonecznym, z nagrobkiem, a skazańcy niżej, bez nagrobka, bo popełnili grzech i po wyroku byli po prostu grzesznikami.

Wyspa Umarłych równała wtedy wszystkich, a współcześnie stała się źródłem niesamowitej, krwawej inspiracji dla Martina Bryant’a. Tak twierdzi nasz przewodnik. Otóż Martin, „złota rączka” i niby-ogrodnik, któremu bogata, starsza lady powierzyła swój ogród... i nie tylko ogród - żył jak król. Nie umiał czytać ani pisać, ale właścicielce 14 psów i 40-stu kotów, nigdy niezamężnej - wcale to nie przeszkadzało, by się zaprzyjaźnić. Kupowała mu samochód za samochodem. Mieli ich podobno 30-ści.

W 1992 roku "lady" ginie w wypadku samochodowym i zostawia całą fortunę Martinowi. On nie umie liczyć, więc mamusia opiekuje się majątkiem. Ojciec znika na dwa miesiące, a policja znajduje go później w zaporze wodnej, z zaciśniętym paskiem na szyji. Stwierdza samobójstwo. Martin dziedziczy majątek ojca. Odkrywa uroki podróżowania za granicę, ekstrawagancko się ubiera, wynajmuje prostytutki i używa życia!




Major-Generał Sir George Arthur

I jak nam przewodnik opowiada, chce porwać statek z turystami, dopłynąć do Wyspy Umarłych i dokonać egzekucji. Ale tej niedzieli, 28 kwietnia 1996 roku odwołano rejs. Mimo to, ludzkiej tragedii nie udało się uniknąć. Martin już po drodze zabija dwie osoby, następnie wchodzi do kawiarni, zjada lunch i zaczyna strzelać do niewinnych ludzi. Potem zabija na parkingu... następnie zabija idącą drogą kobietę z dziećmi, 4 osoby w BMW, kobietę w Toyocie i dalej strzela, siejąc dookoła śmierć.

Ogółem, Martin Bryant - tasmański diabeł zabił trzydzieści pięć osób i dwadzieścia jeden ranił. Dlaczego? Niektórzy uważają, że wyobcowanie, samotność, złość, nienawiść i poziom inteligencji 11-letniego dziecka- były powodem tej niebywałej tragedii.

Uznano, że jest psychicznie zdrowy i stanie przed sądem, ale prawnik sądowy i prokurator radzą mu, by przyznał się do winy. Tak też się stało i wyrokiem sądu, bez jury, został 35 razy skazany na dożywocie. Tak więc do smutnej przeszłości w historii Tasmanii, współczesność dopisała jeszcze tragiczny epilog.


Wenecja

Do Wenecji chciałoby się pojechać jeszcze raz, ale do Port Arthur, już nigdy. Bo Port Arthur nie jest żyjącym miastem, jakby się mogło komuś wydawać. To tylko skansen ponurej pamięci historii i współczesności - miejsce zbolałych dusz i niewinnej krwi - "historic site". Tymczasem na Tasmanii, miejsce to jest największą turystyczną atrakcją, do której Australijczycy chętnie przyjeżdżają, by zapoznać się z tasmańskim epizodem swojej historii.

PS: Wersję filmową reportażu można obejrzeć na stronie: www.andrzejsiedlecki.pl, klikając na napis You Tube.


Wyspa Umarłych. Fot. Riho Siedlecka