Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
21 sierpnia 2013
Koń trojański w szkole
Anna Zechenter

Funkcjonariusze państwowej ideologii gender w Niemczech sięgają – jak w swoim czasie komuniści i naziści – po policyjną oraz psychiatryczną przemoc wobec dzieci i rodziców broniących praw rodziny. W 2006 r. do domu państwa Plettów w Paderborn wtargnęła policja, ponieważ rodzice nie życzyli sobie edukacji seksualnej w szkole i zdecydowali się na tzw. homeschooling, czyli naukę w domu. Matkę aresztowano, ojcu udało się uciec z dziećmi do Austrii. Jürgen i Rosemarie Dudek, chrześcijańskie małżeństwo z Kassel, zostało w 2008 r. skazane na karę więzienia za „unikanie obowiązku szkolnego”.

Z tego samego powodu co Plettowie trzy miesiące odsiedziały za kratkami osoby, które uczyły dzieci w domu. Podczas rozprawy kategorycznie twierdzili, że wychowanie powinno opierać się na wartościach chrześcijańskich, a tego szkoła publiczna nie gwarantuje. W tym samym roku sąd we Frankfurcie nad Menem skazał matkę „notorycznego wagarowicza” na sześć miesięcy.

Bo najważniejsze jest „dobro dziecka” – termin podniesiony niemal do rangi absolutu, a zarazem tak ogólnikowy, że może być definiowany dowolnie w zależności od hierarchii wartości przyjętej przez władze i podatne na propagandę społeczeństwo.

Czyż na ironię nie zakrawa fakt, że właśnie „dobro dziecka” odgrywa rolę konia trojańskiego w procesie rozbijania tradycyjnej rodziny, stanowiącej dla państwa konkurencję? I w ograniczaniu jej roli do jeszcze jednej instytucji opiekuńczej kontrolowanej odgórnie?

Na naszych oczach dokonuje się powoli – i często niedostrzegalnie – cicha antropologiczna rewolucja uderzająca w samo sedno człowieczeństwa i sięgająca głębiej niż znane brutalne systemy totalitarne, które pochłonęły życie setek milionów ludzi. Tę najnowszą rewolucję przeprowadzają „obrońcy praw dzieci” spod tęczowych sztandarów. Postulat ochrony dziecka, niebudzący wątpliwości (któż nie chce „dobra dziecka”?), ma swoje konsekwencje: pojmowanie rodziny jako całości zostało urzędowo wyrugowane na Zachodzie (w Niemczech w 1979 r.) przez zastąpienie terminu „władza rodzicielska” „opieką rodzicielską”.

Partnerem rodziny w jej sprawowaniu stało się państwo za pośrednictwem systemu wychowania i oświaty. Nie idzie już zatem o dobro całości: matki, ojca i dzieci, lecz jednej osoby. Ale czy o dobro?

Psychuszka za „lojalność wobec rodziny”

Gazety szeroko informowały w 2010 r. o gehennie rodziny Busenkros z Erlangen. 15-letnia Melissa, jedno z sześciorga dzieci, została w 2007 r. zabrana z domu przez policję i doprowadzona do Jugendamtu, ponieważ „nie dopełniła obowiązku szkolnego”.

Za wiedzą i zgodą rodziców dziewczynka uczyła się w domu. Jugendamt uznał jej „lojalność wobec ojca i bezwarunkową solidarność z rodziną” (cytat za orzeczeniem) za przejaw patologicznego uzależnienia – bo zgodnie z poglądami urzędników, „normalne” nastolatki powinny negować autorytet rodziców.

Melissę czekała trzymiesięczna droga wiodąca przez szpital psychiatryczny w Norymberdze i zakład wychowawczy w Schweinfurcie, gdzie nie chciano jej zatrzymać – jako oficjalną przyczynę podawano medialne zamieszanie wokół sprawy, nieoficjalnie zaś wiadomo, że Melissa odstawała poziomem od pozostałych wychowanków, np. czytała francuskie książki. Potem był zakład w Würzburgu dla ciężko zaburzonej psychicznie młodzieży i wreszcie rodzina zastępcza na wsi. Stamtąd dziewczyna uciekła nocą do domu.

Chociaż jej rodzice byli w tym czasie pozbawieni prawa do opieki, władze się przestraszyły i zostawiły Busenkrosów w spokoju, nabierając przy tym wody w usta. Dopiero w 2010 r. urzędnicy Jugendamtu przyznali się do „pomyłki”, urząd usiłował jednak wyegzekwować od rodziców zwrot kosztów utrzymania Melissy w kolejnych placówkach – zwłaszcza że ojciec był dobrze zarabiającym pracownikiem dużego koncernu. Busenkrosowie bali się zostać dłużej w Niem- czech i wyemigrowali do USA.

Oni wytyczyli drogę

Kto rządzi dzisiaj państwem, które za cel postawiło sobie zniszczenie rodziny? Do struktur władzy na Zachodzie weszło marszem pokolenie ukształtowane przez hasła Nowej Lewicy i rewolty ’68, roszczące sobie coraz szersze prawa do wkraczania w najintymniejsze obszary życia. Idea „stworzenia nowego człowieka”, wolnego od wszelkich ograniczeń, wyrosła z agitacji uprawianej przez lewackich „filozofów” i przynosi dziś owoce w postaci coraz drastyczniejszych zmian w systemie oświaty i wychowania.

Pokolenie ’68 zdążyło już wychować godnych następców i osadzić ich w państwowych instytucjach. Jednym z guru kształtujących światopogląd buntowników szóstej dekady XX wieku był Herbert Marcuse – zmarły w 1979 r. przedstawiciel tzw. szkoły frankfurckiej, rzecznik politycznej poprawności, zapowiadający: „Dorwiemy was przez wasze dzieci!”. Genderowcy odwołują się dzisiaj do autorytetów pokroju homoseksualnego Michela Foucaulta, który starej formule, że „ciało stanowi więzienie duszy”, przeciwstawił obliczoną na zbulwersowanie „mieszczucha” tezę, że to „dusza stanowi więzienie ciała”, bełkocząc o trwającej od wieków „represji” naturalnego popędu seksualnego oraz seksualności jako zasadniczej cesze ludzkiej tożsamości.

Na piedestale ustawiono agitatorkę pedofilii Simone de Beauvoir, autorkę sztandarowej pozycji feminizmu „Druga płeć” (1949). „Partnerka” Sartre’a, która wraz z nim i własną uczennicą utworzyła trójkąt kochanków, wysłała w 1977 r. z Foucaultem, Derridą i Sartre’em petycję do francuskiego parlamentu z żądaniem zaprzestania „dyskryminacji stosunków między dorosłymi a dziećmi poniżej 15. roku życia”, zaś dwa lata później podpisała list 63 „intelektualistów” w obronie pedofila, oskarżanego o współżycie z wieloma dziewczynkami w wieku 6-12 lat. Człowiek ten utrzymywał przed sądem, że uczynił je szczęśliwymi.

Aby sprowadzić istotę człowieka do jego fizjologii, zastąpić należy rodzinę – ostatnią ostoję normalności – sztabem utytułowanych specjalistów. Pod pozorami troski o tę najmniejszą w społeczeństwie wspólnotę stworzono prawo likwidujące autonomię rodziców w sferze uświadomienia seksualnego, nietkniętą nigdy wcześniej instytucjonalnymi rozwiązaniami. A wszystko to uczyniono bez rozgłosu.

Czy opinią publiczną wstrząsnął fakt, że traktat amsterdamski z 1997 roku, przygotowany w związku z planowanym rozszerzeniem Unii Europejskiej, wprowadził w art. 2 gender jako strategię polityczną obowiązującą państwa członkowskie? Czy przeciętny obywatel wie, że w marcu 2012 r. Parlament Europejski zdefiniował rodzinę od nowa, wyliczając jej równorzędne rodzaje, m.in. „rodziców poślubionych, partnerów życiowych, rodziców wychowujących dzieci w pojedynkę, rodziców różnej płci i tej samej płci”? I że zobligował państwo do prawnej ochrony wszystkich tych kategorii?

W przytłaczającej większości liberalne zachodnie media milczą o konsekwencjach eksperymentu polegającego na zredefiniowaniu rodziny; nikt nie podnosi alarmu, kiedy – pod pozorem obrony kobiet i homoseksualistów – wprowadza się iście rewolucyjną nowość: pojmowanie istoty ludzkiej jako jednostki odartej z wszelkich więzi.

A przecież Parlament Europejski, stawiając osamotnioną jednostkę w obliczu machiny państwowej, spełnił sny totalistów obawiających się międzyludzkich związków jako potencjalnych źródeł oporu przeciwko władzy. Nie przypadkiem reżimy totalitarne przejmowały kontrolę nad dziećmi od najmłodszych lat – dość wspomnieć całotygodniowe przedszkola, sowieckich pionierów czy niemieckie Hitlerjugend.

Najważniejsze słowo

Istniejące już prawne rozwiązania niszczą autonomię rodzicielską, zmuszając system edukacji do eksploatacji tego, co nazwano „dziecięcą seksualnością”, i stawiając naukę pisania oraz liczenia na równi z ćwiczeniem masturbacji. W 2003 r. niemieckie ministerstwo rodziny wydało broszury, w których wychowawców przedszkolnych zachęcano do „stymulowania seksualnego dzieci przez dotyk”; ten sam pomysł sugerowano rodzicom i dziadkom.

Protesty znanej socjolog Gabriele Kuby oraz konserwatywnego tygodnika „Neue Freiheit” zmusiły w 2007 r. ministerstwo do wycofania skandalicznych materiałów instruktażowych.

W broszurze „Lieben, kuscheln, schmusen” („Kochać, tulić, pieścić”) rozprowadzanej w Nadrenii Północnej-Westfalii żąda się od przedszkolanek wprowadzania „edukacyjnych” zabaw. Oto jeden z przykładów: dzieci rozbierają się do naga i ustawiają w szeregu do fotografii.

Po zasłonięciu na zdjęciu twarzy zaczynamy grę: „Czyja to pupa?”. Kolejne wariacje dotyczą innych intymnych części ciała – chłopięcych i dziewczęcych. W 2009 r. w kilku berlińskich przedszkolach zaczęto wprowadzać dzieci w tajniki wiedzy o homoseksualizmie, żeby „zapobiegać homofobii”.

„Akcja jest niesłychanie radykalnie pomyślana. Z taką polityką nie może zgodzić się żaden chrześcijanin. Szaleństwo gender zalewa cały system wychowawczy i oświatowy” – protestuje Gabriele Kuby.

W książce „Die missbrauchte Republik” („Wykorzystana republika”) z 2011 r. Christa Meves – psychiatra dziecięcy, Jürgen Liminski – dziennikarz, i Gabriele Kuby dokumentują, jak pokolenie ’68 przebudowuje szkolnictwo. Popularne opracowania zmarłego w 2008 r. psychologa Helmuta Kentlera, wielokrotnie sądzonego bezskutecznie za pedofilię, propagują tezę, że seks z dziećmi nie jest nadużyciem, lecz prawem dziecka do samorealizacji, i przekonują rodziców, że czynią z własnych dzieci „seksualne kaleki”.

W Szwajcarii państwo też sięga po dzieci pod niewinnie brzmiącym hasłem „harmonizacji szkolnictwa”, za którym kryje się wprowadzenie zakazu domowego nauczania. A szwajcarscy rodzice mają powody, by nie oddawać dzieci na pożarcie systemowi edukacji. Obowiązkowe „uświadamianie seksualne” wprowadzono na razie wprawdzie tylko w kantonie Bazylea, lecz od 2014 r. objąć ma ono cały kraj.

Słynne stały się „seksboksy” w bazylejskich szkołach i przedszkolach zawierające „pomoce naukowe”: męskie i żeńskie organy płciowe z drewna i gąbki oraz „uświadamiające” filmy. Wychowawcom narzucono temat zajęć: „Sfery erotyczne małego dziecka i możliwości ich stymulacji”. – Najważniejsze słowo, jakie dzieci mają poznać, to przyjemność – mówi Daniel Schneider, szef ekipy opracowującej projekt. – Małe dzieci muszą się dowiedzieć, że dotykanie części ciała może sprawiać przyjemność.

Przymusowa równość

Duch genderowej urawniłowki przyjął w Niem- czech kształt ustawowy w 2006 r., gwarantując „powszechne prawo do równego traktowania” (Allgemeine Glechbehandlungsgesetz). Przepisów określanych jako antydyskryminacyjne, bo mających chronić każdego bez względu na „płeć, religię, światopogląd, tożsamość seksualną”, nie należy mylić z równouprawnieniem, ponieważ to ostatnie oznacza równość szans na starcie, podczas gdy celem ustawy jest generalne zglajszachtowanie.

Jak owa urawniłowka ma wyglądać? Przykład z życia codziennego: kiedyś panie chodziły przypudrować nosek na stronę, teraz czynić to będą w męskim towarzystwie.

Inge Thürkauf, aktorka i publicystka, sypie przykładami: po remoncie dworca w Bazylei zostały tylko wspólne toalety dla mężczyzn i kobiet; w stanie Colorado nakazano budowę publicznych szaletów „koedukacyjnych”; gubernator Kalifornii Arnold Schwarzenegger zezwolił w 2007 r. uczniom szkół publicznych na korzystanie z ubikacji płci przeciwnej, zastrzegając, że nikogo nie wolno w tym „wyborze” ograniczać. ...galité triumfuje – przynajmniej w toalecie.

Rewolucja XXI wieku zmaga się – jak wszystkie poprzednie, od francuskiej poczynając – z językiem. Kiedy z niektórych formularzy w Niemczech usunięto określenia „matka”, „ojciec”, bo są sprzeczne z ideałem równości, powstał problem: w niemieckim są tylko „rodzice” („Eltern”).

Aby lukę tę wypełnić, odjęto od „Eltern” końcówkę „n”, typową dla liczby mnogiej, pozostawiając nowotwór „Elter” – z cyframi: „Elter 1” i „Elter 2”. W zasadzie problem pozostał, bo jedno z rodziców wciąż jest „numerem 1”, a drugie – „numerem 2”…

W przedszkolu „Egalia” w Sztokholmie słów „dziewczynka” i „chłopiec” nikt nie używa – wszyscy są „kolegami”. By nie stosować zaimków osobowych „ona” (hon) i „on” (han), wprowadzono nieistniejące w szwedzkim „ono” (hen).

Nawet Wielki Językoznawca by tego nie wymyślił. Jego dzisiejsi spadkobiercy lepiej wiedzą, jak przeprowadzać prawdziwą rewolucję – pełzającą. Stalin i Hitler jawią się przy nich jak brutalni rzeźnicy, którzy mordowali miliony bardzo pospolitymi narzędziami.

Gender subtelnie operuje skalpelem.

Anna Zechenter

żródło: naszdziennik.pl