„Za ukazaniem się gwiazdy wieczornej, wezwani przez gospodynię domu, sunąwszy parami z salonu do sali jadalnej, u przybranego z litewska stołu zasiedliśmy do wieczerzy”.
W roku 1850 rodzina Mickiewiczów mieszkała w dwupiętrowym (wedle francuskiej terminologii, a wedle naszej to będzie, że w jednopiętrowym) domku przy ulicy de la Santé na paryskim przedmieściu Batignolles, które polscy emigranci nazywali dzielnicą batiniolską. Mickiewicz zajmował tam dwa pokoiki na piętrze, Celina z dziećmi ulokowała się na parterze. W tymże roku, na jesieni, Mickiewiczów odwiedził przy rue de la Santé Edward Chłopicki, młody Litwin z Wędziagoły, później wsławiony cennymi tekstami krajoznawczymi, zebranymi w wydanej w roku 1863 książce „Notatki z różnoczasowych podróży po kraju”.
Ta książka, opisująca wędrówki autora po Nowogródczyźnie i Litwie kowieńskiej, kompletnie przez wszystkich (poza mną) zapomniana, wymaga teraz pilnego wznowienia. Mickiewiczowi, który lubił rozmawiać z przyjeżdżającymi z kraju rodakami, wizyta Chłopickiego była tym milsza, że ów młody wędrowiec był blisko spokrewniony z Józefem Chłopickim, uczniem poety z powiatowej szkoły kowieńskiej, oraz z Zosią Chłopicką – tą, którą można odnaleźć w scenie balu u Senatora w „Dziadów” części trzeciej.
Po pierwszej wizycie Chłopickiego przy rue de la Santé nastąpiła druga i trzecia, a że zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, poeta zaprosił przybysza z Wędziagoły na Wigilię. Po wielu latach, w roku 1876, kiedy carska cenzura trochę już zelżała i można było w warszawskich gazetach (choć może nie wszystkich) wymieniać nazwisko Mickiewicza, Chłopicki opublikował w „Bluszczu” (było to „pismo tygodniowe ilustrowane dla kobiet”), w kilku odcinkach, wspomnienie o owych wizytach w batiniolskim domku Mickiewiczów. Opisał też w nim tę emigrancką, litewską Wigilię, w której wziął udział.
Zaraz ten fragment przepiszę tu z „Bluszczu”, ale wprzód zacytuję jeszcze dwa mniejsze fragmenty ze wspomnień Chłopickiego. Zachowuję bez najmniejszej zmiany dziewiętnastowieczną pisownię oraz interpunkcję – to zawsze godzi się robić, a szczególnie z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Jesteśmy takimi samymi Polakami, jak nasi przodkowie – oni są nami, my jesteśmy nimi.
O tym trzeba pamiętać i na co dzień, i od Święta. Trzeba więc też zachowywać ich obyczaje, a zwłaszcza ich język – nawet jego wszystkie zawiłości i dziwactwa, bo i one są kawałkami naszej polskiej tożsamości. Kiedy Mickiewicz wszedł do salonu przy rue de la Santé, Chłopicki zobaczył postać z „Pana Tadeusza”.
„Ukazał się wreszcie i pan Adam, ubrany w zapięty do samej góry surdut. Trzymał w ręku kapelusz i laskę. Pogodna i szlachetna fizyognomia poety nietyle mi przypomniała zrazu jego dobrze wszystkim znane z późniejszych lat portrety, ile typy szlacheckie z rodzinnych stron zaniemeńskich. Ta pełna dobroduszności powaga, to przenikliwe, wzniosłą i uroczystą prawie dumą nacechowane spojrzenie, ta wreszcie intonacya dźwięcznego lecz zarazem mocno akcentowanego z litewska głosu; przedstawiły oczom moim powabne wizerunki żywych lub fikcyjnie w »Panu Tadeuszu« odtwarzanych postaci”.
A oto, czego dowiadujemy się od Chłopickiego o pokoiku na piętrze, w którym pracował Mickiewicz.
„Mieszkanie poety składało się z dwóch pokoi; w jednym była obszerna dość pracownia, w drugim sypialnia. Umeblowanie ich – jeżeli mię pamięć nie zawodzi – podobnie jak i komnat dalszych, przypominało najzupełniej wnętrze litewskich dworków: rolety w oknach, fajki z długiemi cybuchami w kącie i książki, oraz papiery zakurzone na półkach, okalały typową wieszcza litewskiego postać ramką tegoż zakroju i tejże miejscowej barwy. Gdyśmy się w tem mieszkaniu znaleźli sami, pan Adam wyszedł do drugiego pokoju, i wrócił po chwili przebrany w swoją ulubioną, a tak dobrze wszystkim co u niego bywali, znaną zieloną kapotę. Z kolei zajął się gościnny gospodarz podsyceniem kamiennemi węglami wygasłego na kominku ognia, przysunięciem do niego dwóch wygodniejszych krzeseł i ofiarowaniem mi fajki stambułki, o amatorskiej z wiszniowego drzewa antypce”.
Teraz z pięterka przenosimy się na parter, gdzie Celina z piętnastoletnią Marynią i dwunastoletnim Władziem nakrywają stół do Wigilii.
„Zagłębiając się w te cenne dla mnie a tak już grubą warstwą czasu przysłaniające się wspomnienia najżywszemi barwami odnajduję w pamięci namalowany obraz wigilii Bożego Narodzenia 1850 roku. Pan Adam na parę jeszcze tygodni przed świętami zaprosił mnie do siebie na kucyją. Kiedym się zjawił w domu solenizanta, cały się już tam zastęp winszujących był rozszedł, i ja ostatni na sędziwem wieszcza ramieniu złożyłem pocałunek czci. Za ukazaniem się gwiazdy wieczornej, wezwani przez gospodynię domu, sunąwszy parami z salonu do sali jadalnej, u przybranego z litewska stołu zasiedliśmy do wieczerzy. Towarzystwo nasze nie było tym razem liczne.
Oprócz rodziny pana Adama, kogoś z familii Wołowskich, pani Zofii Szymanowskiej, mnie i jakiejś przyjaciółki domu – nikogo więcej nie przypominam dziś sobie. Potrawy, z których się składała wieczerza, przyrządzone, zda się, pod wyłączną kontrolą samego gospodarza, były wiernem powtórzeniem tradycyjnych dań litewskiej wilii. Ukazała się tam i grzybowa zupa z uszkami, i szczupak po żydowsku, i śliżyki z makiem i miodem, i kucyja złożona z pszenicy i grochu oblanego sytą czyli miodem rozprowadzonym w wodzie. Po spożyciu sążnistej wilii, kiedy wszyscy wstali byli od stołu, rozgawędzony gospodarz został jeszcze tam ze mną razem przez czas jakiś, i począł między innemi rzeczami opowiadać jak jedna z dam zabużańskich sprawiła mu niedawno prawdziwą uciechę, przysławszy wybornych, usmażonych na sposób litewski konfitur.
– Ponieważ – rzekł pan Adam do mnie – znasz dobrze Litwę, jej zwyczaje i kuchenne przyprawy, poznaj więc: jakie to są rzeczywiście konfitury?
Domawiając tych słów, zwrócił się do swej faworytki Maryni, która od niejakiego już czasu wyręczała matkę w podręcznej gospodarce, i kazał sobie podać z szafki ofiarowany przez panie zza Buga przysmak, oraz spodki i łyżeczki.
Gdy słoik był na stole, sam go rozwiązał, własną ręką nałożył na talerzyki dla mnie i dla siebie ciemno-purpurowego koloru galarety, i podsunął mi ją zlekka, badając z boku figlarnie, czy poznam się odrazu na litewskim specyale.
– To jarzębina! – zawołałem podniósłszy do ust koniec łyżeczki.
Pan Adam ucieszony, zerwał się z krzesła, poklepał mnie po ramieniu i rzekł z uśmiechem niewysłowionej słodyczy:
– Litwin jesteś, panie Edwardzie, Litwin prawdziwy!”
Ale już gwiazda wieczorna wyszła zza obłoków, już zaświeciła nad dębami i świerkami, nad dachami Milanówka, siadajmyż więc do stołu – do zupy grzybowej i śliżyków z makiem i miodem, a kto ma słoiki w spiżarni, to i do konfitury z jarzębin, i zaśpiewajmy ulubioną kolędę Mickiewicza do słów jego ulubionego poety, Franciszka Karpińskiego –„Bóg się rodzi, moc truchleje”. A gdy głośno wszyscy razem zaśpiewamy, to Złe Moce struchleją i Dobro zatriumfuje, a my razem z Nim. Moje kochane wnuki, Anielko i Ignasiu, życzę wam, żebyście żyli w wolnej Polsce. Również i wam, drodzy Redaktorzy oraz drodzy Czytelnicy „Gazety Polskiej”, życzę tego samego.
żródło - niezalezna.pl
PP: Polecamy jeszcze jedną lekturę. Podobno Adam Mickiewicz, jako dziecko "lubił siadać na ogoniastej sukni matki i ciągnąc się w ten sposób za nią po pokoju wyobrażać sobie, że płynie, albo jedzie sankami".
O dzieciństwie Adama Mickiewicza |