Zaczęły się ukazywać recenzje. Poniżej fragment z zamieszczonej w Tygodniku Powszechnym.„Spór o Bieszczady” Witolda Michałowskiego i Janusza Rygielskiego...spotkał się z olbrzymim zainteresowaniem i czytelników i redakcji wielu pism. „Kultura” (nr 848) książkę tę określa jako bardzo interesującą, „Prawo i Życie” (nr 780) stwierdza, że „stanowi jedną z najbardziej wartościowych pozycji tegorocznego rynku wydawniczego”. „Polityka” (nr 1179) zaś, że „jest to książka ciekawa”. „Sztandar Młodych” (nr 9089) nie zamieszcza żadnej cenzurki, ale wyraźnie opowiada się po stronie racji, jakie zawarli w książce obaj autorzy.”
Link do części I
„Przekrój” napisał: „W miesiącu, który jest właśnie poświęcony ochronie przyrody, warto zwrócić uwagę na tę książkę, będącą – zgodnie zresztą z zamierzeniami autorów – patykiem wetkniętym w mrowisko...Moc interesujących faktów. Dużo polemicznego ognia.” „Prawo i Życie" poświęciło książce całą stronę cytując: „Administracyjnym nakazem zabroniono biwakowania w Bieszczadach poza wyznaczonymi miejscami. Rozbijanie namiotów jest możliwe na brudnawych i zaśmieconych parkingowo – campingach zlokalizowanych z reguły tuż przy pęczniejącej od autokarów obwodnicy...Z samego Halicza znosi się po sezonie pół tony puszek po konserwach, słoików po dżemach i butelek nie tylko po sokach... A na uboczu tego wszystkiego...wciśnięty pomiędzy ogrodzenie stacji meteorologicznej i stertę jakiegoś żelastwa głaz, na którym cytat z Fredry >Tam granica świata...Za Baligrodem wjeżdża się jak w czarne gardło. Droga i rzeka jest to jedno i to samo, a od jednej i drugiej strony wznoszą się czarne ściany jodeł i smreków<. Niezłomni, wielce naiwni, czemużeście tak łatwo przegrali.”
Trudno się dziwić, że po takich rekomendacjach ludzie dopytywali się w księgarniach o książkę zatytułowaną „Spór o Bieszczady” i przekonali się, że nigdzie nie można jej dostać. W mediach zaczęły pojawiać się subtelne aluzje na ten temat. Nasze źródło w KC poinformowało nas, że Wydział Kultury zwrócił się do Wydziału Propagandy (odpowiedzialnego za media), aby wprowadził zakaz publikowania recenzji „Sporu o Bieszczady”, ale Wydział Propagandy odmówił. Dwa wydziały KC zaczęły się spierać o małą książeczkę (95 stron) poświęconą turystyce i ochronie środowiska. Taki spór musiał być rozstrzygnięty na wyższym szczeblu i padło na sekretarza I Sekretarza KC Edwarda Gierka, którym wówczas był Jerzy Wójcik. Podjął on salomonową decyzję, że zakaz rozpowszechniania zostanie utrzymany, ale recenzje można publikować. Wójcik był wcześniej redaktorem naczelnym studenckiego magazynu ITD. Znał zarówno Michałowskiego jak i mnie i być może miało to pewien wpływ na jego decyzję.
Z pewnością natomiast uważał, że walka z naszą publikacją mogłaby tylko bardziej ośmieszyć władze.
Bo kiedy środowisko dziennikarskie dowiedziało się, że „Spór o Bieszczady” jest w areszcie, to recenzji pojawiło się więcej, w dodatku z aluzjami pijącymi do nieobecności książki. Recenzja opublikowana przez Tygodnik Powszechny kończyła się następująco: „Spór o Bieszczady” poza tym wyraźnie nie ma szczęścia do kolportażu. Od samego początku. Dotąd rozprowadzono nierównomiernie, zarówno w czasie jak i przestrzeni, część dziesięciotysięcznego nakładu. Od pewnego czasu w ogóle nastąpiła cisza, w której czekamy.”
Remanent w Bieszczadach |
Tygodnik Studencki „Politechnik” (2 grudnia 1979) opublikował następującą informację w ramach wiadomości z kraju: „WARSZAWA w związku z trudnościami w nabywaniu książki „Spór o Bieszczady”, studenci PW zastosowali doskonały, bo wskazujący na możliwości oszczędzania papieru w ogóle sposób udostępnienia jej treści szerokiemu gronu odbiorców. W gmachu Inżynierii Lądowej PW rozplakatowano całość, kartka po kartce. Czytających dużo. W schroniskach południowo – wschodniej Polski egzemplarz albo przechodzi z rąk do rąk szybko się niszcząc, albo czyta się go głośno dla większej liczby osób. A w ogóle to rozpowszechniana jest pogłoska, że „Spór o Bieszczady” leży w kioskach na całej bieszczadzkiej ziemi i nikt go nie kupuje, jako że – tego należy się domyślać – ludzie tam zajęci ciężką pracą, a nie jakimiś fanaberiami wydumanymi przez prawdziwych miłośników tych gór.”
W dniu 9 grudnia 1980 r., w rzeszowskim dzienniku „Nowiny” ukazał się artykuł pt. „Kryminał”. Cytuję: „Poszła książka do kryminału – leży w magazynie. Magazyn – książki kryminał. Trzy tysiące egzemplarzy sprzedane, gdzieś leży siedem tysięcy...Książka ta jest prawdziwa z powodu odwrotnego niż ten, z jakiego nieprawdziwe są telewizyjne „Konfrontacje” – wszyscy mają to samo zdanie i niczego się nie konfrontuje. Ta książka zaś naciera, burzy, paru się obraziło. Nikt nie doniósł, że poszła w kazamaty magazynowe za nieprawomyślność, ona tam zaszła w sposób chytry i nie wiadomo przez kogo sprokurowany. Co to za wredna książka demoralizująca poglądy? Jakie parszywe treści zawiera? Otóż jej autorzy zastanawiają się, czy na pewnym terenie budować hotele luksusowe czy schroniska, użytkować ziemię czy zostawić przyrodzie, uruchamiać kamieniołomy czy strefy ciszy... Książka ma tytuł „Spór o Bieszczady” Michałowskiego i Rygielskiego. Trzy tysiące egzemplarzy ludzie zdążyli kupić, siedem tysięcy leży w centralnej składnicy księgarskiej w Łodzi. Podobno kilka pryncypialnych osób stwierdziło po częściowym ukazaniu się w 1979 r. „Sporu”, że są tam błędy, to wymaga dołączenia erraty. Niejedno dzieło po dołączeniu erraty zmieniło poglądy. Może też być, że pryncypialni piszą erratę grubszą niż sama książka.
„Spór o Bieszczady” wywołał gorączkę, oczywiście to dyskusyjne – zachować w przyrodniczej naturalności tereny nadające się do działalności gospodarczej. Ta kwestia może wywoływać antagonistyczne zapatrywania. Jednakże są demokraci uznający czyjeś poglądy dopóki są zgodne z poglądami demokratów. Życiu społecznemu nic tak nie szkodzi jak unifikacja poglądów, nawet w sprawach nie pierwszej wagi, np. jak zagospodarować przestrzeń Bieszczadów...”
Półtora miesiąca później (20 stycznia 1980) zamieszczono w TS Politechnik informację z Rzeszowa (redakcja miała swoje wtyczki, czyli oddziały, przy każdej uczelni technicznej w Polsce): RZESZÓW, STUDENCKIE RADIO RZESZÓW czyniąc zadość zapotrzebowaniom, dwukrotnie odtworzyło nadaną przez II Program Polskiego Radia audycję Magdaleny Bajer i Janiny Jankowskiej, która stanowi relację odbytej w listopadzie ub. r. w warszawskim Empiku (na Ścianie Wschodniej) dyskusji na temat książki „Spór o Bieszczady”. Audycja nadal cieszy się olbrzymim powodzeniem, czego nie można powiedzieć o samej książce, bo tej – jak dotąd – w księgarniach Rzeszowa po prostu nie było. Aby swej wiedzy nie czerpać jedynie z recenzji zamieszczonych przez prasę, postanowiono zaprosić do Rzeszowa obu autorów: Rygielskiego i Michałowskiego na spotkanie w jednym z klubów studenckich Rzeszowa.
Tygodnik Powszechny |
Spotkanie w Międzynarodowym Klubie Książki i Prasy było rzeczywiście wydarzeniem. Wzięła w nim udział śmietanka dziennikarska stolicy, na czele z późniejszą gwiazdą radiową Solidarności Janiną Jankowską. Stawiło się też niemal w komplecie Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich, intelektualiści kontestujący aktualną politykę (np. Stefan Kurowski) oraz inne nieoczekiwane osoby. W ostatnim rzędzie zasiadł Bolesław Jaszczuk, były bliski współpracownik Gomułki odpowiedzialny za polską gospodarkę. Po przejściu na emeryturę zapisał się do PTTK, przestawił się na turystykę pieszą i wędrował po Polsce na trasach liczących dziesiątki kilometrów. Stefan Kurowski powiedział „...Casus Bieszczadów jest klasycznym przykładem negliżowania problemów i priorytetów przestrzennego zagospodarowania regionu czy części kraju, negliżowania wychodzącego z priorytetów, powiedzmy merkantylnych, jeśli mówimy o fermach czy dolarach. To, że nie ma w sali drugiej strony nie jest przypadkiem, bo ona nie pisze artykułów, nie bierze udziału w dyskusji. Ona po prostu, jak to ktoś powiedział, działa i stwarza fakty dokonane.”
Podczas tego spotkania Lech Stefański (Polityka) zadał mi publicznie pytanie: „Szukamy osoby spierającej się z nami, bo zdarzyło się tak, że spotkali się tutaj ci, którzy są związani z Bieszczadami, jeśli nie poprzez chodzenie, to poprzez myślenie o nich. Ale jest wśród nas wysoki urzędnik Ministerstwa Ochrony Środowiska, szef Komisji Ochrony Przyrody Zarządu Głównego PTTK, współautor książki Janusz Rygielski. Dlaczego on nie odpowiada nam na pytania, z których część sam zadaje? Przecież to administracja wydaje decyzje i koryguje je, nie my. Odpowiedz więc Januszu jako urzędnik państwowy. Odpowiedziałem: „Nie jest łatwo być urzędnikiem państwowym i napisać taką książkę. Wydaje mi się, że to, co mogłem, to zrobiłem.”1)
W dniu 13 kwietnia 1980 r. Politechnik, z którego odszedłem pięć lat wcześniej, doniósł: „WARSZAWA. W Pałacu Staszica miało miejsce konwersatorium Instytutu Filozofii i Socjologii PAN pod przewodnictwem prof. Zbigniewa T. Wierzbickiego. Wykład na temat „Czy istnieje koncepcja rozwoju Bieszczadów" wygłosił dr inż. Janusz Rygielski; dyskusja trwała 3 godziny i 20 minut. Na zebranie naukowe IFIS-u przybyło sporo mieszkańców południowo – wschodniej Polski. Liczba obecnych przekroczyła 60 osób.”
W nowej atmosferze społecznej, pracownicy wydawnictwa (Sport i Turystyka) zaczęli dopominać się o uwolnienie książki. Ówczesny minister Kultury Józef Tejchma przeczytał ją i podjął decyzję. „Spór o Bieszczady” wyszedł na wolność. Siedem tysięcy egzemplarzy rozeszło się spod lady. Posypało się więcej recenzji.
W „Życiu Warszawy” opublikowałem artykuł „Remanent w Bieszczadach”, w którym napisałem: „Razem z W. Michałowskim wydałem półtora roku temu „Spór o Bieszczady”, w którym skrytykowaliśmy dotychczasowe koncepcje rozwoju Bieszczadów i sposób ich realizacji. Książka otrzymała zgodę cenzury na rozpowszechnianie, a mimo to nie można jej było dostać, ponieważ zainteresowani tak podziałali, że dwie trzecie nakładu skierowano zamiast do księgarń – do magazynu.”
Kierownictwo PTTK przygotowywało się do Walnego Zjazdu Krajowego i zaproponowało mi, abym spróbował zostać delegatem województwa krośnieńskiego. Pojechałem do Krosna na tamtejszy zjazd wojewódzki i przed nim miałem publiczne spotkanie poświęcone podpadniętej książce. Wróciłem do Warszawy jako reprezentant województwa na zjazd w Warszawie, podczas którego zostałem wybrany społecznym wiceprezesem PTTK, odpowiedzialnym m. in. za turystykę górską w Polsce. Z ramienia PTTK wszedłem do Państwowej Rady Ochrony Środowiska, która obradowała pod przewodnictwem wicepremiera Jerzego Ozdowskiego.
Spór o Bieszczady, wyd. II |
Dużo czasu zajęły mi rozmyślania, jaki był naprawdę powód aresztu książki. Owszem, była bardzo krytyczna, próbowaliśmy narzucić koncepcję rozwoju regionu, ale wówczas były to w Polsce marginalne sprawy. Studenckie obozy wędrowne i chatki pochowane w lasach skupiały młodzież o niekonwencjonalnym myśleniu. Przy ogniskach opowiadano wiele niecenzuralnych rzeczy. Tworzono różne niebezpieczne teorie. Władzy trudno było kontrolować to środowisko i manipulować nim. Ale z drugiej strony, ówczesna władza nie była prymitywna. Pamiętam jak do Politechniki zaczęli przychodzić instruktorzy z doktoratami, a sekretarzami organizacji partyjnych zaczęli zostawać docenci po habilitacjach. Najwyższe kierownictwo musiało zdawać sobie sprawę, że w celu rozładowania napięć społecznych warto jest pozwalać na niezbyt groźnie eksperymenty. Tezę tę podpierała zgoda cenzury.
Zagadkę aresztu pomógł mi rozwiązać nieżyjący już dr Ludwik Ochocki, kiedy go poznałem - wiceminister ochrony środowiska z ramienia SD i wiceprezes PTTK, w której to organizacji przejąłem jego funkcję. Z ministerstwa (wówczas) Administracji, Gospodarki Terenowej i Ochrony Środowiska przeszedł do Komisji Planowania przy Radzie Ministrów, której był wiceprzewodniczącym. W burzliwym roku 1981 spotkałem go kiedyś przypadkiem i kilka chwil poświęciliśmy „Sporowi o Bieszczady”. Powiedział mi wówczas: „Chciałeś zostawić duży, bezludny teren przy granicy ze Związkiem Radzieckim. Czy nie sądzisz, że dla NATO rezerwat turystyczny mógłby być znakomitym miejscem dla dokonania desantu?”. O czymś takim nigdy nie myślałem.
W 1986 r. ukazało się, w nakładzie 20 tys. egzemplarzy, drugie wydanie „Sporu o Bieszczady”, przedstawiające „postęp” w ich zagospodarowaniu i powiększone o skandal z nazwami. W Australii napisałem przedmowę do tego wydania, adresowaną do przeciwników „Sporu o Bieszczady”, w której stwierdziłem, że „jeśli macie rację, to przekonajcie nas do niej, a jeśli nie, to po prostu realizujcie nasz program.” Niestety, trzy lata przed zmianą systemu, były to wciąż zbyt mocne słowa. Ta przedmowa nie ukazała się.
W roku 2000 ukazała się pięknie wydana monografia „Bieszczady” w serii „A to Polska właśnie”. Jej autor – Stanisław Kłos - poświęcił półtorej strony tej monografii książce „Spór o Bieszczady”, zamieszczając także jej kolorową okładkę. Uczynił to człowiek, którego niegdyś krytykowałem. Chylę przed nim czoła.
W roku 2005 Witold Michałowski wydał zaktualizowaną formę „Sporu” pod tytułem „Hajże na Bieszczady”.
Dziś jeszcze, na różnych witrynach poświęconych Bieszczadom, turystyce, czy pasjom odkrywczym znaleźć można echa „Sporu o Bieszczady”. Np. archiwum.rp.pl przypomina: „...Mała książeczka "Spór o Bieszczady" tegoż Michałowskiego i Janusza Rygielskiego (wyemigrował do Australii w poszukiwaniu nieskażonych cywilizacją zakątków) miała ogromny rezonans”, a „Polskie Krajobrazy” opisują rejon „Worka Bieszczadzkiego”, między doliną Sanu a pasmem granicznym, w którym warunki uprawiania turystyki przypominają koncepcję Rezerwatu Turystycznego, i który warto odwiedzić „Żeby po raz kolejny lub po raz pierwszy poczuć „smak tej pierwszej w życiu i być może ostatniej Wielkiej Przygody, Wielkiej Miłości, Wielkiej Próby. Najpiękniejszych górnych i chmurnych lat młodości." (Witold Michałowski, Janusz Rygielski, „Spór o Bieszczady", Warszawa 1979)”.2)
Janusz Rygielski
1. Ze stenogramu zamieszczonego w Tygodniku Studenckim Politechnik 17 lutego 1980 r.
2. www.polskiekrajobrazy.pl/Artykuly/5:W_gorach/33:Bieszczadzki_Worek._Tak_jak_u_Hlaski.html
Link do części I
|