Nie spodziewałem się tak pięknej prezentacji. Jechałem do Richmond z dużą dozą niechęci. Zwyciężyła jednak ciekawość. Chciałem posłuchać o tym, co ci młodzi ludzie wymyślili i jak sobie wyobrażają organizację przyszłego Pol-Art-u. Uczestniczyłem przez jakiś czas w przygotowawczych pracach ostatniego Pol-Art-u w Melbourne w roku l997 i doskonale pamiętam niebywałe zmagania ówczesnego Komitetu zakończone imponującymi galeriami, sztukami teatralnymi, wspaniałymi koncertami folklorystycznymi i mniej popularnymi występami polskich muzyków i piosenkarzy, polskim filmem, literaturą i finansowym fiaskiem. Pozostało nam bardzo dużo egzemplarzy pięknie wydanych Programów, których nikt nie chciał kupować i sporo rozgoryczenia. Odezwały się wspomnienia. Zachęcony publikowanymi w mediach zaproszeniami mimo gorąca ruszyłem do Richmond.
Zaskoczyło mnie gotowe już i bardzo ładne logo przyszłego Pol-Art-u, wyświetlone na ogromnym ekranie. Nie spodziewałem się też projektora i głośnikowych kolumn. Możliwość zakupienia smacznych pączków, butelki z zimną wodą rozdawane z uśmiechem za darmo oraz duża ilości młodych uśmiechniętych twarzy wróżyły, że zanosi się na coś, czego się nie spodziewałem. Okropny żar lejący się od rana z nieba musiał chyba zatrzymać wielu społeczników z mojego pokolenia, bo w sali niewielu ich było. Zauważyłem, że organizatorzy spotkania przygotowali ponad 100 krzeseł, a w momencie rozpoczęcia zebrania nie było nas więcej, jak 60. Rzuciła mi się w oczy obecność prezesa Federacji, Adama Drahana i jego zastępcy, Mariana Pawlika. Ucieszył mnie widok pana Krzysztofa Łańcuckiego i znanego z promocji polskiego filmu i TVP, pana Tadeusza Matkowskiego. Był już świetny muzyk i pedagog, pan Tomasz Śpiewak, ks. Tadeusz Rostworowski oraz kilkunastu znanych powszechnie i cenionych społeczników, jak państwo T. i Z. Zergerowie czy pani B. Bliszczyk. Nie zabrakło silnej reprezentacji Polskiej Fundacji Artystycznej, teatru „Miniatura” im. Szaniawskiego oraz przedstawicieli kilku organizacji społecznych i artystycznych.
Dominowała jednak młodzież, pośród której rozpoznawałem członków „Poloneza”, „Łowicza” i ZHP.
Z humorem i swadą przywitał zebranych prezentujący się elegancko prezes Pol-Art-owego Komitetu, pan Jan Szuba i od razu zapowiedział równość obydwu języków: polskiego i angielskiego. Po obwieszczeniu, że organizatorzy mają zamiar przygotować w Melbourne najlepszy z dotychczasowych Festiwali, oddał głos pani Barbarze Czech, uczestniczce wszystkich 13 australijskich Pol-Art-ów w ostatnim czterdziestoleciu. Poprowadziła nas przeźroczami i wartkim sprawozdaniem poprzez niezwykle ciekawą historię od pierwszego festiwalu w Sydney (zwanego „Art.-Pol”-em) aż po ostatni „Pol-Art”. w Perth. Kolejne stolice stanowe, nazwy ponad dwudziestu zespołów folklorystycznych, zespoły muzyczne, chóry, grupy teatralne, galerie malarstwa i rzeźby i 12 odrębnych, unikalnych „logo”. Było to bardzo interesujące podsumowanie Pol-Art-owego dorobku, zakończone kilkunastominutowym filmem, prezentującym rozbawioną młodzież w Perth, przybyłą z całej Australii i głośno wychwalającą uroki wspólnego świętowania swoich polskich korzeni.
Po pani Czech głos zabrał ks. Wiesław Słowik. Rozpoczął od wspomnień z Pol-Art-u w Sydney, ukazując jego osiągnięcia i zawody. Przedstawił następnie strukturę i statutowe założenia Pol-Art-u, organizowanego przez niezależne Komitety Stanowe, zatwierdzane każdorazowo przez Prezydium Rady Naczelnej Polonii Australijskiej i przed nim się rozliczające. Nie zdawałem sobie sprawy z aż tak dopracowanych struktur i uzależnień Pol-Art-owych Komitetów Organizacyjnych. Opisał nam też ksiądz proces powołania Komitetu Wiktoriańskiego, nazwanego Koordynacyjnym, a potem po kolei przedstawiał wszystkich dziesięciu jego członków.
Dowiedzieliśmy się, że prezes, Jan Szuba, mimo stosunkowo młodego wieku, ma już za sobą wiele lat pracy społecznej, niezwykle chlubne osiągnięcia w organizacji dziewięciu kolejnych Polskich Festiwali na Federation Square i odpowiedzialną pracę w sądownictwie stanowym, zawiadując ponad tysięczną rzeszą „Justice of Peace”. Jego prawą ręką, wiceprezesem Pol-Art-u 2015, został Jerzy Bąkowski, były harcerz i członek „Poloneza”, prowadzący obecnie swój własny biznes. Sekretariat Pol-Art-u w Melbourne ma być dwujęzyczny, angielski i polski. Za angielski odpowiada Hania Terech, urodzona w Hobart, działaczka społeczna i zasłużona instruktora harcerska, pracująca dla Urzędu Statystycznego, a za sekretariat polski znana wielu organizacjom z wyjątkowego talentu i dużego w tej dziedzinie doświadczenia, pani Joanna Merwart. Przyznam, że bardzo mi się spodobało to rozwiązanie, bo przecież tajemnicą popularności i żywotności każdej szanującej się organizacji jest sprawny sekretariat. Rolę skarbnika Pol-Art-u 2015 powierzono znanemu w Melbourne księgowemu, Eugeniuszowi Odachowskiemu. Kierownictwo artystyczne przejęła Barbara Czech, niezwykle popularna w Melbourne osoba, wielce doświadczona w pracy z polonijną młodzieżą, długoletnia dyrektor i dusza jednego z najstarszych polskich zespołów folklorystycznych w Australii, jakim jest „Polonez”.
Dowiedziałem się przy okazji, że zajmuje dość odpowiedzialne stanowisko w wiktoriańskiej Bibliotece Stanowej.
Organizację Sylwestrowego Balu i innych przyjęć towarzyszących Pol-Art- owi zwierzono Barbarze Mozel, która pracy społecznej uczyła się od dzieciństwa, a organizowanie imprez, szkoleń i przyjęć jest jej chlebem powszednim. Tak zwanym marketingiem, a więc reklamą, promocją i nagłośnieniem Pol-Art-u oraz szukaniem sponsorów, porad i grantów zajmie się Izabela Kobylańska. Przysporzyła niegdyś wielką fortunę państwowej firmie farmaceutycznej, a obecnie szkoli różne firmy i ma swój własny biznes reklamowy. Społecznikostwa uczyła się w domu swoich dziadków i rodziców. Nie wiedziałem, że jest siostrzenicą Zosi Górskiej, której Polacy w Wiktorii wiele zawdzięczają.
Odpowiedzialność za techniczne potrzeby Pol-Art-u zlecono Jerzemu Papudze, współorganizatorowi Festiwalu na Federation Square, byłemu harcerzowi i tancerzowi w „Polonezie”. Dziesiątym członkiem Komitetu Koordynacyjnego, okazał się być ks. Wiesław Słowik. Przedstawił sam siebie, jako leciwego już opiekuna, wspierającego merytorycznie, duchowo i moralnie działalność całego Komitetu i nie szczędził pochwał pod adresem wszystkich jego członków, zapewniając, że są oni w stanie przygotować wspaniały Festiwal. Podkreślił też ich ofiarność i harmonijną współpracę, przynoszącą wszystkim sporo satysfakcji i wróżącą dobre owoce. Kończąc swe wystąpienie przeprosił za wydłużenie przeznaczonego mu czasu. Wydawało mu się, że zamiast 7 minut, mówił aż 14, tymczasem uświadomiono go, że przemawiał blisko pół godziny. Była to najdłuższa z niedzielnych prezentacji, ale dla wielu uczestników potrzebna.
|
Podziwiałem potem profesjonalizm i dyscyplinę pozostałych mówców, streszczających się w kilku minutach.
Wiceprezes, pan Jerzy Bąkowski, wykorzystując urokliwe zdjęcia przedstawił niezwykle imponującą sugestię przeprowadzenia Pol-Art-u 2015. Oczarował mnie ambitnym zamysłem organizacji festiwalowych imprez w samym centrum Melbourne i to w najbardziej prestiżowych lokalach, takich jak: „Federation Square”, „Art Centre”, „Firfax Studio”, „Hamer Hall”, „ACMI”, „Deakin Edge”, „Victorian Galery”, „Gallery Space at Federation Square”, „Clocktower”, „Drum Theatre”, Katedra Św. Patryka oraz „Royal Exhibition Building”. Nie wierzyłem oczom i uszom. Co za odwaga i rozmach! Ci ludzie okazują się nie mieć żadnych kompleksów i sięgają po najlepsze. Wiedzą też, z kim i jak trzeba rozmawiać, aby zrealizować swoje artystyczne marzenia. Na twarzach moich sąsiadów malowało się takie samo zaskoczenie.
Jeszcześmy nie ochłonęli ze zdumienia, a już Eugeniusz Odachowski szybko i fachowo przedstawił nam przewidywany budżet Pol-Art-u 2015. Na podstawie dochodów i wydatków ostatniego Pol-Art-u w Perth oraz biorąc pod uwagę koszty wynajęcia sugerowanych obiektów wyliczył, że powinniśmy być gotowi do zmierzenia się z kosztami, sięgającymi 900 tysięcy dolarów. Przerażające! Ale w oczach i zamiarach organizatorów i koszty i dochody wydają się pokrywać. Apelował jednak o daleko idącą pomoc społeczną.
Barbara Mozel wprowadziła nas w plan organizacji „Balu Sylwestrowego”, popularnego podczas każdego Pol-Art-u i przewidzianego w „Royal Exhibition Building”, który może pomieścić 2 tysięcy gości (w Perth było ich 800). Przekonywała nas, że tego rodzaju prestiżowa impreza, wymagająca ogromnych nakładów, nawet przy kartach wstępu przekraczających 100 dolarów, może jedynie pokryć swoje koszty własne. Nie można się więc będzie spodziewać dochodów z Pol-Art-owego Balu Sylwestrowego. Trzeba ich będzie szukać gdzie indziej.
Hania Terech przedstawiła nam niezwykle ważną rolę, jaką mają pełnić nasze polskie domy, ośrodki i kościoły tuż przed Pol-Art-em i podczas jego trwania. Galerie malarstwa dla początkujących artystów z całej Australii, wystawy filatelistyczne i numizmatyczne, a także towarzyszące im imprezy, organizowane w polskich ośrodkach w ostatnim miesiącu przed Festiwalem mogą się przyczynić do jego popularyzacji i dadzą okazję do rozprowadzania kart wstępu na festiwalowe imprezy. Ponad 600 młodych artystów, występujących w różnych zespołach folklorystycznych, potrzebować też będzie obszernych sal na próby i spotkania. Pol-Art 2015 w Melbourne, da nam okazję – argumentowała pani Hania - do związania polskiej młodzieży z naszymi ośrodkami i do ich ożywienia. Pokaże także nasz społeczny dorobek licznym gościom z innych stanów. Polskie domy, kościoły i ośrodki społeczne powinny odegrać bardzo ważną rolę tak w przygotowaniach i w promocji Pol-Art-u, jak i podczas jego trwania.
Oczarowała mnie swoim wystąpieniem Izabela Kobylańska, argumentująca logicznie i obrazowo, że im większe będzie nasze zaangażowanie społeczne w promocję i nagłośnienie Pol-Art-u w Melbourne, tym większe mieć będziemy szanse na finansową pomoc australijskich i polskich biznesów i instytucji państwowych. „Nikt dzisiaj nie ma ochoty dawać pieniędzy za darmo” – mówiła. „Musimy się zaprezentować, jako znacząca i dobrze zorganizowana społeczność, żywo zainteresowana Pol-Art-em i gotowa wziąć w nim udział. Im więcej nas wokół tej idei, tym większe mamy szanse na otrzymanie finansowej pomocy, dostępnej dla przedsiębiorczych ludzi”.
Pani Joanna Merwart zachęcając organizacje społeczne, polskie domy, kluby i polskie ośrodki do włączenia się w tegoroczną akcję organizowania imprez dochodowych i budowania Pol-Art-owego funduszu, sugerowała regularne ich nagłaśnianie w Tygodniku Polskim i w radiowych audycjach. „Ktokolwiek planuje jakąś imprezę, proszę nas o niej powiadomić” – prosiła. „Będziemy o niej pisać i ją reklamować. A potem odnotujemy wyniki i podziękujemy za każdy społeczny grosz, złożony na nasze wspólne dzieło, jakim ma być Pol-Art. w Melbourne. Spodziewamy się napływu wielkiej ilości rodaków z innych stolic stanowych, dlatego planujemy utworzenie banku informacji łatwego zakwaterowania. Już w niedługiej przyszłości przyjmować będziemy adresy rodzin, które zechcą w swych domach ugościć przybywających na Pol-Art rodaków. Zgłoszone adresy przekażemy potem zainteresowanym gościom, pośrednicząc w ten sposób w nawiązaniu kontaktów, które mogą zaowocować znacznym zbliżeniem i całej Polonii Australijskiej. Czekają nas następne festiwale w Brisbane, Sydney, Adelaide i Nowej Zelandii”.
Pan Jan Szuba podsumował wszystkie prezentacje i otworzył dyskusję. Trwała ponad pół godziny. W pierwszej kolejności głos zabrali prezes i wiceprezes Polskiej Fundacji Artystycznej. Uznając dotychczasowe dokonania Pol-Art-owego Komitetu pytali, dlaczego nie ma w nim nikogo ze znanych polskich artystów i dziwili się, że ich nie włączono w projektowanie Pol-At-owego loga. Młodzież z Zespołu Pieśni i Tańca „Łowicz” poprosiła o wyjaśnienie, dlaczego w projekcie loga uwzględniono tylko folklor i otrzymała odpowiedź, że jeśli ktoś przyglądnie się bliżej to zauważy w tym logo i klawiaturę fortepianu i maskę symbolizującą teatr i pióro literatów, a nawet serce - symbol miłości i pasji do polskiej kultury i sztuki. Dominowały jednak głosy wielkiego uznania pod adresem wszystkich członków zaprezentowanego Komitetu oraz zapewnienia pełnego poparcia i gotowości do współpracy. Marian Pawlik pogratulował Komitetowi deklarując pełne poparcie społeczne. W kuluarach nie szczędzono Komitetowi słów uznania i wyrazów podziwu dla przedstawionej wizji, rozmachu i dotychczasowych dokonań.
Spotkanie trwało ponad 2 godziny, a wydawało mi się, że była to tylko chwila, niezwykle przyjemna chwila. Bywałem w tej sali wiele razy, ale nigdy nie słyszałem w niej tak dobrego nagłośnienia. Uczestniczyłem w niezliczonych zebraniach, ale to było najprzyjemniejsze. Uderzyła mnie jego bezpretensjonalność i profesjonalizm. Nie było żadnych prezydialnych stołów, oficjalnych przemów ani tytułów. Gospodarze spotkania siedzieli pośród nas. Dali nam do zrozumienia, że nie chcą rządzić, nie chcą się wymądrzać, ani rozkazywać. Chcą tylko pomóc naszej wspólnej sprawie, naszej odpowiedzialności za przyszłe pokolenia, za naszą młodzież, którą trzeba utrzymać przy polskości. Być może polskości widzianej trochej inaczej, aniżeli my chcielibyśmy ją widzieć, ale tak samo zakochanej w naszej polskiej tradycji i kulturze. Poczułem się podniesiony na duchu.
W drodze do domu i cały niedzielny wieczór myślałem z dumą, że jeśli taką mamy młodzież, to jeszcze długo nad Yarrą będzie biło polskie serce i że nie były daremne wysiłki zmarłych już społeczników, takich między innymi, jak panie ze „Zjednoczenia Polek w Australii i NZ” z ich prezeska, panią Krupską na czele, które dla przyszłych polskich pokoleń wymarzyły „POL-ART.”
Stanisław Szczepański
|