Świat podzielony jest wielorakimi kryteriami. Jednym z nich jest moralność i (w kontekście tego słowa) patriotyzm.
Nasza pierwsza Ojczyzna nieszczęśliwie usytuowana geopolitycznie (dla Cz. Miłosza to: „irytujący obszar między Niemcami a Rosją”) wykształciła i ugruntowała upolitycznienie społeczeństwa. Narzucane schematy polityczne rozdzielały, tworzyły obozy zagorzałych adwersarzy.
Chylę czoło przed chęcią eksponowania elementów polskiej kultury. Szczególnie chwalebne poza granicami Ojczyzny.
Wyrażam natomiast moją dezaprobatę dla hołubienia estradowego twórczości osób o nie przejrzystej przeszłości. Mówię o Szymborskiej i Miłoszu. (By nie wspomnieć kilku tylko lizusów i wielbicieli powojennego systemu politycznego w Polsce: Andrzejewski, Broniewski, Iwaszkiewicz, Gałczyński, Konwicki, Lec, Przyboś ...)
Szymborska napisała wiersz „Lenin” określając go: „Adamem nowego człowieczeństwa” a kacykowa i ludobójcza PZPR w Polsce powojennej to dla niej :
„Partia. Należeć do niej, z nią działać, z nią marzyć, z nią w planach nieulękłych, z nią w trosce bezsennej – wierz mi, to najpiękniejsze, co może się zdarzyć”
Brak mi szacunku dla osoby, która w okresie skundlenia wielu twórców polskich, zachłystywała się ozdrowieniem Narodu. Dla Szymborskiej przejście z okresu międzywojennej niepodległości do PRL-u „to jak po ciężkiej chorobie po raz pierwszy wejść do ogrodu.”. Ślicznie, lizusowsko, „patriotycznie”...
Gdy największy ludobójca w dziejach historii zmarł (Stalin), Wisławy serce broczyło smutkiem i „ręka drżała” w wierszu „Ten dzień”, nie dopuszczając nawet myśli o jego zgonie i poddańczo przyrzekając, że „... Nic nie pójdzie z Jego życia w zapomnienie” a „Jego Partia rozgarnie mrok.”
Drugi Noblista obsesyjnie nienawidził i gardził Polakami. W „Prywatnych obowiązkach” napisał: „Polak musi być świnią, ponieważ się Polakiem urodził”. A w wierszu „Toast” patriotyzm Polaków nazwał: „moczopędnym środkiem narodowym”. W 1992 r. nadal określał jego przekonania polityczne: „Nie macie pojęcia jaką fascynującą przygodą intelektualną był komunizm”. Miłosz miał bardzo krytyczną opinię o Powstaniu Warszawskim (...”narodowa ekstaza...”), o AK. Partyzantka była „nonsensem”, a bitwa pod Grunwaldem to nawet „plugawy nonsens”. Wielowiekową walkę Narodu o suwerenność zwał w „Życiu na wyspach”: „powiązanym systemem narodowej paranoi”. Język polski poetycko nazywał „mową nierozumnych i nienawidzących” a także: „mową pomieszanych, chorych na własną nienawiść” („Piesek przydrożny”). W tym języku pisał, choć było to dla niego „ciamkanie, syczenie, bełkotanie” z „bezkształtnością bijącą wszelkie rekordy ubóstwa literackich form” („Prywatne obowiązki”).
Jeśli takich „mistrzów” pióra honoruje się przedstawieniami to utrwala to tylko wypaczony obraz ich jako Polaków.
A przecież mamy wspaniałych poetów współczesnych, by tylko wspomnieć; Zbigniewa Herberta, Tadeusza Różewicza, Stanisława Grochowiaka, Adama Asnyka, Leopolda Staffa, Kazimierę Iłłakowiczówną, Marię Pawlikowską-Jasnorzewską...
A.S.Pęczalski
Replika dotyczy wiersza Andrzeja Doreckiego - Machina teatralna. |