Konsulat Generalny Rzeczypospolitej Polskiej
zaprasza na Wieczór Autorski trylogii Lucy Lech
"Prowincjuszka" "Panusia" "On wróci",
21 Marca o godz. 19. W programie:
Prezentacja ksiazek oraz prowadzenie:
Marta Kiec-Gubała i Michał Macioch.
Wiazanka utworów muzycznych: Agnieszka Rypel-Polkas i Janis Polkas.
Jest to debiut literacki Lucy Lech, w którym opisała swoje wspomnienia. Jest to historia młodej zagubionej kobiety ze wsi, która ucieka do miasta w pogoni za nowym, ciekawym światem. „Paniusia” to historia kobiety i mężczyzny oraz ich dramatycznych losów, osadzonych w małym górskim uzdrowisku. W „On wróci” śledzimy losy trzech młodych osób, emigracji powojennej, które zagubione przybywają do Australii. Każda z tych książek stanowi zamkniętą całość . Literatura pisana pięknym, barwnym językiem o fascynującej, wartkiej i żywiołowej akcji. Autorka pisze o uczuciach, potrzebie ludzkiej bliskości oraz przyjaźni w codziennych zmaganiach z losem.
Dziewczyna z powieści, pełna kompleksów, ale i nieposkromionej fantazji snuje opowieść o swej drodze do samodzielności, o szalonych przygodach, romansach, małżeństwach, zawieranych pospiesznie i szybko zrywanych, o ogromnej, choć toksycznej miłości, która ciąży nad całym jej życiem. Znakomite studium obyczajowe, wyraziście zarysowane charaktery, cała gama uczuć – od silnych więzi z domem rodzinnym, poprzez przyjaźnie, sympatie, fascynacje i zakochania.
Autorka o książce:
Ja, konserwatywna, a jednocześnie zafascynowana nowościami podróżniczka, nie lubiąca tłumów, piątku i ciemności, dotarłam na druga półkulę po wytchnienie i wolność emocjonalną. Zamiast leniwego, jesiennego słońca i ciszy z buszem spotkałam tam wyjątkowego mężczyznę, oferującego uczucie gorące jak tutejszy klimat, wspierającego we wszystkich poczynaniach. Napisałam do niego długi list podczas jego dwudniowej nieobecności. Po powrocie prosił, abym zaczęła pisać, cokolwiek. Ze spisywania zabawnych wydarzeń z dzieciństwa z ukochanym lasem, przeżytych, opowiadanych, lub wykreowanych z marzeń i rozmyślań powstawała pierwsza książka – „Prowincjuszka?”. Czytałam, wówczas już mężowi, każdy jej fragment. Słuchał, cieszył się i zachęcał do pisania.
lubimyczytac.pl
Lucy Lech to Polka mieszkająca od lat w Sydney. Wyjechała do Australii z potrzeby chwili, z tęsknoty za rodziną. Pisać zaczęła dość późno, trochę za namową męża, który wyjechał na jakiś czas, a ona z tęsknoty za nim napisała do niego długi list, który stał się przyczynkiem do dalszego pisania. To on namówił ją, aby spisała swoje wspomnienia, marzenia. Również lektorki języka angielskiego sugerowały jej, aby pisała, gdyż robi to dobrze.
„Prowincjuszka?” to jej debiut literacki, w którym opisała swoje wspomnienia, jednak nie wszystko jest prawdą. Wiele faktów jest przeinaczonych, sporo zaczerpniętych z opowiadań znajomych i rodziny. Jej kolejnymi tytułami, które zostały wydane prawie w tym samym czasie są „Paniusia” i „On wróci”.
„Prowincjuszka?”, to historia młodej zagubionej kobiety ze wsi, która ucieka do miasta za nowym, ciekawym światem. Historię poznajemy od samego początku, gdy to autorka opowiada nam dość zawiłą pełną bohaterów historię. Czytelnik początkowo gubi się w ilości przodków, poznajemy dziadków, pradziadków, ciotki i dalszą rodzinę. Wiele imion i różnych charakterów może odstraszyć, jednak jest to zabieg zamierzony, gdyż lepiej pozwala wgłębić się w historię dla potencjalnego czytelnika. Jednak sytuacja ta długo nie trwa i bohaterka skupia się na własnej osobie.
Jej życie jest pełne chaosu, wielu nieprzemyślanych decyzji, które mniej lub bardziej wpływają na dalsze życie. Czy normalnym jest decyzja wzięcia ślubu z mężczyzną, jeśli jest się już mężatką? Bohaterka wychodzi trzy razy za mąż, i trzy razy nie udanie. Chociaż ślub z muzykiem wydaje jej się odpowiednim wyborem, to jedyny mężczyzna, którego tak naprawdę kochała. Jednak dalsze życie z alkoholikiem z schizofrenią nie przysparzają jej uśmiechu. Wiele razy ucieka do sąsiadów przed niezrównoważonym mężczyzną, bojąc się, aby nie zrobiła jej krzywdy. Trzyma ją przy nim jedynie ukochana córeczka, i nawet po rozwodzie nie ma serca wyrzucić go z domu.
Już sam wybór dalszej nauki również był pochopny. Zrobiła uprzejmość koleżance, i aby dodać jej otuchy pojechała razem z nią zdawać na stomatologię, która jej wcale nie interesowała.
Ukojenie znajduje w sąsiadach, przyjaciółce a także w rodzinie. I tak jak za młodości chciała uciec do miasta tak teraz tęskni za bliskimi i gdy tylko nadarza się okazja wyjeżdża na prowincję.
„Prowincjuszka?” to książka, którą czyta się lekko i bardzo szybko. Nie za wiele tu dialogów, a można by powiedzieć, że prawie ich nie ma, jednak odbiór historii jest bardzo pozytywny. Słownictwo bogate, wiele ciekawych historii, sporo humoru jednak cierpienie i ból również się przewija. Bohaterka jest bardzo dobrze nakreślona, pełen wachlarz emocji, które nią targają powoduje, że od książki ciężko się oderwać. Nie zaświadczymy znużenia opisami, autorka nie pozwala, aby czytelnik za długo wdrażał się w dany problem targający bohaterką.
zksiazkawdloni.blogspot.com.au
Wywiad z Lucy Lech, autorką powieści "Paniusia", "Prowincjuszka?" i "On wróci"
Warszawska Firma Wydawnicza: Skąd pomysł na to, żeby pisać? Czy to jest coś, co było w pani od zawsze i domagało się wyjścia na świat? Co było impulsem do pisania?
Lucy Lech: Nie było pomysłu, planu czy też naglącej potrzeby powierzenia kartkom papieru moich myśli, marzeń, fantazji, życiowych utrapień i radości. Pierwszym bodźcem do pisania były zachwyty nauczycielek języka angielskiego podczas kursów dla emigrantów. Lektorki zachęcały mnie do poważnego kontynuowania zapisków uwagami: „Lucy, you are such an elegant writer”, czy: „Lucy, ty piszesz z takim ciepłem i pasją, że czytelnik może być zafascynowany twoją twórczością”, twoje pisanie jest: „wonderful”, „delightful”, „great” itd, itp. To było bardzo miłe, ale nie zainicjowało jeszcze pisania. Kiedy bliski mi mężczyzna wyjechał na krótko, wówczas z samotności czy też braku zajęcia, napisałam do niego długi list… którego nie wysłałam. Przeczytał go po powrocie, kupił mi komplet zeszytów i pióro. Powiedział: „pisz”. Chyba z tęsknoty za bliskimi, krajem, śniegiem, którejś dusznej, grudniowej nocy, gdy nie mogłam zasnąć, wyobrażałam sobie rodzinę w kraju, siedzącą przy świątecznym stole w Boże Narodzenie, chwyciłam za pisak i tak się to wszystko zaczęło. Na początku od wspomnień. Koloryzowałam niektóre wydarzenia, dodawałam dramaturgii lub fantazjowałam. Pisałam odręcznie, w „kajeciku”.
WFW: Czy rodzina wspiera panią w pisaniu? Czy jest „pierwszy czytelnik”, który daje wskazówki i też recenzuje maszynopisy?
L.L.: Początkowo moja córka, wraz z rodziną w kraju, nie miała o tym pojęcia. Dopiero po upływie wielu lat, po niezdarnym przepisaniu odręcznych zapisków z zeszytów do straszącego mnie nowoczesnością komputera, wysłałam im trzy krótkie fragmenty. A oni prosili o więcej. Chwalili. Nie było czytelników, mentorów, recenzentów. Mężczyzna (o orientacji techniczno-chemicznie-wynalazczo-naukowej), któremu czytałam ciepłe jeszcze rękopisy, wzruszony chłonął każde usłyszane zdanie.
WFW: Czy „Prowincjuszka?” jest autobiografią? Czy wszystko, o czym czytamy, wydarzyło się naprawdę? Jak zareagowali na to najbliżsi?
L.L.: „Prowincjuszka?” zawiera nieco prawdziwych wydarzeń z życia mojej rodziny i innych znanych mi osób. Reszta jest jednak wymyślona lub nieco przeinaczona. Moi najbliżsi jeszcze nie zareagowali, czego oczekuję z pewnym niepokojem, ponieważ żadnej z książek w całości nie czytali, za wyjątkiem wspomnianych fragmentów „Prowincjuszki?”.
WFW: Jak potoczyły się dalsze losy bohaterów pani książek? Pozostaje bowiem niedosyt − co było dalej?
L.L.: Burzliwie, czasem dramatycznie, ciekawie. Szczegóły ujawnię w następnych tomach, jeżeli czytelnicy będą zainteresowani.
WFW: Niemal równolegle ukazują się trzy tytuły: „Prowincjuszka?”, „Paniusia” i „On wróci”. Która z tych powieści jest pani najbliższa? Którą pisało się najłatwiej? Czy są one ze sobą powiązane w jakiś sposób?
L.L.: Zdecydowanie najbliższa jest mi „Paniusia”. Kocham Stanisława za jego nieporadność, szlachetność, złożoność. Najłatwiej pisała się „Prowincjuszka?”. Wszystkie książki są odmienne treścią, zupełnie nie są ze sobą powiązane, jak mogłoby się wydawać, chociaż łączy je przesłanie ogromnej ważności rodziny, określającej naszą tożsamość i niezmienną od wieków potrzebę bliskości z drugim człowiekiem.
WFW: Czy myśli pani o kolejnych książkach? O czym by one były?
L.L.: Kontynuację „Prowincjuszki?” na tutejszym gruncie mam już w przeważającej części napisaną w brudnopisie. „On wróci” i „Paniusia” miały być w zamierzeniach znacznie obszerniejsze, a ich skrócone zakończenia pospiesznie dopisywałam w kraju, zimą. Uważam więc, że trzeba pomóc bohaterkom w „On wróci” w rozwikłaniu ich życiowych perypetii, a też „Paniusi” nie wypada zostawić samej…
WFW: Co jest ważniejsze: realizacja potrzeby pisania czy to, jak książka będzie odebrana przez czytelnika?
L.L.: Istniejąca potrzeba pisania jest wewnętrznym odczuciem, naturalnym, prawdziwym, osobistym. Jeżeli spełnionym, to niekalkulowanym, nieprzewidywalnym w sensie odbioru przez czytelnika.
WFW: Czy wydając książkę, ma się tremę? Czego, o ile w ogóle, obawia się autor aż trzech wchodzących na rynek tytułów?
L.L.: Chyba każdy debiut wiąże się z tremą, w moim przypadku zwielokrotnioną, na szczęście przyćmioną nieco odległością. Trudno się nie obawiać potrójnej surowości krytyków, a jeszcze trudniej zdobyć potrójną ilość przychylnych, zainteresowanych czytelników.
WFW: Czy pani książki są przede wszystkim dla kobiet, czy też każdy znajdzie w nich coś dla siebie?
L.L.: Niekoniecznie tylko dla kobiet. Moje książki nie zawierają zagorzałego feminizmu lub przesłodzonej kobiecości. Lubią mężczyzn, o czym świadczą ich bohaterowie. Ale o tym zadecydują czytelnicy.
WFW: Czy warto w ogóle pisać książki?
L.L.: A dlaczego nie? Jeżeli ma się tylko takie pragnienie i lubi się pisać, to nawet trzeba. Tworzenie postaci, kreowanie różnorodnych sytuacji daje poczucie wolności, jak któryś pisarz słusznie powiedział, i wiele przyjemności.
WFW: Ktoś kiedyś powiedział: „Warunkiem wstępnym do odbioru sztuki jest posiadanie mózgu”. Także do odbioru i zrozumienia literatury. Pisze pani językiem, który nie jest prosty i wymaga myślenia. Czy w dobie krótkich przekazów medialnych, skrótowych notkach, przewagi zdjęcia nad słowem jest miejsce na dobrą, wymagającą myślenia literaturę?
L.L.: Co nam pozostanie kiedy zaniknie myślenie? Staniemy się mechanizmami, które nie są w stanie odczuwać ciepła, dotyku, czułego słowa, bólu, strachu przeżywanego w samotności. Kto z krótkiej notki odczyta nasze uczucie? Jak przekażemy sobie krótko, medialnie nasze gniewy, rozterki, zagubienie? Czy zdjęcie zastąpi nam rozmowę z bliskim człowiekiem? Zgubimy po skróconej drodze zapach i smak życia. Dobra literatura uczy, jest czasami jedynym przyjacielem, cieszy, śmieszy, pomaga przetrwać, więc chyba w każdych czasach znajdzie dla siebie miejsce.
WFW: Dlaczego warto przeczytać pani książki?
L.L.: Ponieważ piszę w nich o różnych uczuciach, których każdy z nas doświadcza, o bliskich, nie zawsze łatwych relacjach między ludźmi, zwykłych lub dramatycznych wydarzeniach, konfliktach, okraszając niektóre sytuacje humorem i wiarą na wzajemne zrozumienie.
blogspot.com.au
|