W Nowojorskim magazynie polonijnym Biały Orzeł24.com ukazał się wywiad z globtroterką, czyli moją stryjeczną siostrą Bożeną Skuriat-Królik, której podróże dokumentowane na fecebooku od czasu do czasu promujemy w Pulsie Polonii. (ESK).
Zawsze należała do kolorowych osób w swoim rodzinnym miasteczku – Bartoszycach na Warmii. Wyróżniała się z tłumu. Po studiach pedagogicznych w Białymstoku już tam została, zakładając rodzinę i tworząc sobie nowe miejsce do życia. Rodzinne szczęście nie trwało długo. Nieszczęśliwy wypadek sprawił, że została sama z ośmiomiesięcznym synem Kajetanem.
Wielkie wyzwania
Praca w szkole nie starczała na wszystko. Zbyt ambitna, by liczyć na pomoc rodziny, wiedziała, że stoi przed wielkimi wyzwaniami, że musi dać sobie radę. Najpierw w każde wakacje, przez kilka lat, wybierała się do pracy w Niemczech, zostawiając syna pod opieką rodziny. Syn dorósł, dostał się na studia prawnicze w Warszawie, a ona wiedziała, że wydatki będą tylko większe. Już nie musiała być tuż obok niego. Skorzystała z zaproszenia koleżanki, która osiedliła się w Ameryce, spakowała niezbędne rzeczy i poleciała za ocean. Myślała, że wystarczy pół roku, najwyżej rok i wróci do Polski. Był 1989 rok. Nie wróciła na stałe do kraju do dziś.
Bożena w Patagonii
Patagonia i słynny szczyt Ritz Roy
Blondynka latem w Patagonii - po stronie Argentyny
Patagonia - Chile
Pustynia Atakama w Chile
Bożena Skuriat, bo o niej mowa, mieszka w Nowym Jorku. Dziś już nie ma tamtych kłopotów. Syn adwokat ma 43 lata i mieszka z żoną dentystką i dwójką dzieci w Warszawie. Odwiedzają się nawzajem każdego roku. Jednak ona – jak dawniej – wyznacza sobie kolejne cele do osiągnięcia. Z pracy jest zadowolona, bo przynajmniej dwa razy w roku może mieć dwu- lub trzytygodniowy urlop. I właśnie ten wolny czas ją najbardziej nakręca.
Bez podróży nie umie żyć
Podróże stały się dla niej celem samym w sobie, bez nich nie umie żyć. Chociaż wychowała się jeszcze w socjalistycznej Polsce, mimo różnych przeciwności jeździła, gdzie się dało. Najpierw za sprawą mamy, która wyprawiała ją na zakładowe wycieczki po Polsce. Kiedy skończyła liceum, znała już prawie cały kraj. Ojciec – lekarz weterynarii – zapewniał jej coś innego – kontakt z przyrodą. Zabierał na polowania, do lasu i nad wodę. Przez wszystkie lata pobytu w Polsce odbyła dwie zagraniczne wyprawy do zaprzyjaźnionych krajów. „Niesamowite i piękne” – wspomina. Jedną miała za pomyślnie skończone studia – rejs czarnomorski od Odessy, przez Batumi, Sochi, Jałtę i Noworosyjsk. Drugą do Moskwy, Buchary, Samarkandy i Taszkientu. Obie egzotyczne i niepowtarzalne. Czasem myślała, by wrócić w te strony, na pewno dziś zmienione, ale nie lubi powtarzać tych samych tras.
Po przylocie do Stanów Zjednoczonych Bożena zatrzymała się w Glenkow, w stanie Nowy Jork. Pracowała jako opiekunka dzieci. Po jakimś czasie przesiedliła się do Scarsdale, w Westchester, opiekując się przez długie lata amerykańskim chłopcem.
– Jak tylko miałam wolny czas, chciałam coś oglądać i zwiedzać – wspomina. – Brak legalnego pobytu w tym czasie siłą rzeczy zawężał moje możliwości. Ale nie znałam Nowego Jorku, więc ze znajomą przeczesywałam w weekendy dzielnicę po dzielnicy, zostawiając na jesienne i zimowe dni wyjścia do teatrów, muzeów czy kina. Pewnego dnia wybrałyśmy się na Greenpoint do agencji turystycznej, bo chciałyśmy wyjechać na Florydę. Akurat w tym czasie wszystkie miejsca na ten kierunek były zajęte, ale wolne były na Hawaje. Tak po półtorarocznym pobycie w Ameryce poleciałam na Hawaje. Miałyśmy tylko zapewniony samolot i hotel. Nie znałam angielskiego, ale znała ten język moja towarzyszka podróży. Na miejscu wszystko okazało się łatwe. Poradziłyśmy sobie z tą wyprawą znakomicie. Korzystałyśmy z wycieczek hotelowych, propozycji było mnóstwo. Dziś pewnie wszystko zrobiłabym inaczej. Na pewno wynajęłabym samochód, a wtedy nawet nie miałam prawa jazdy. Po powrocie do Nowego Jorku tryskałam energią, chodziłam jak na wysokich obcasach, dumna, że dałyśmy sobie radę.
Z czasem gdzieś zniknęła towarzyszka podróży Bożeny. Sama więc chodziła po biurach podróży, wyszukując ciekawe programy wycieczek i organizując kolejny wyjazd.
Kolejne podróże
W agencji Bartosz na Greenpoincie podsunięto jej pomysł, by dołączyła do grupy Chińczyków, bo ich agencja współpracowała z polską. Organizowane były niedrogie i ciekawe wyjazdy. Bożena pojechała z nimi do Orlando, Rhode Island, Jamesport, Mayflower, Bostonu, Albany i nad Lake George. W końcu wybrała się na 18-dniową wycieczkę z Turystą Travel po 18 stanach Ameryki. Jechali autobusem od Chicago, przez Yellowstone, San Francisco, Los Angeles do Kolorado i z powrotem do Nowego Jorku.
– Teraz już wiedziałam, że sama mogę takie wyprawy organizować – dodaje. – Znałam już angielski, umiałam jeździć samochodem, potrzebowałam tylko kompana, ale zawsze kogoś znalazłam. Tak wyprawiłam się samolotem do Tampy, wynajęłyśmy z koleżanką samochód i zwiedziłyśmy całą Florydę, wracając z powrotem zachodnią stroną. Okazało się, że bardzo łatwo można poruszać się po Ameryce. Zwiedziłyśmy wiele miejsc, wypoczywałyśmy i pływałyśmy każdego dnia. Rok później z tą samą osobą poleciałam na wakacje do Nowego Orleanu. Przez przypadek trafiłyśmy na Mardi Grass, skąd przywiozłam wiele sznurów korali. Przy okazji pojechałyśmy do Galweston, Huston i Dallas w Teksasie.
Pamiątki z podróży
W mieszkaniu Bożeny na Boro Park pełno jest pamiątek z podróży. Z każdej przywoziła jakąś „durnostojkę”, jak je nazywa. Maski, dzwoneczki, obrazy, papirusy, wachlarze – wszystko gustownie wkomponowane w wystrój mieszkania.
– Kiedy z Polski przylatywał mój syn, od razu pakowaliśmy się w samochód i ruszaliśmy w drogę do Kolorado, Maine, na Cape Code. Mieliśmy wtedy czas na długie rozmowy, zwiedzanie i inne przyjemności. Z nim i z parą znajomych odbyliśmy też lotniczą wycieczkę nad Florydą małym czteroosobowym samolotem. Przeżycie niesamowite. Nigdy nie wyznaczałam terminów wypraw. Spotykałam znajomego lub znajomą i zaraz coś zaczynało się dziać. Tak było z Małgosią, na którą po latach natknęłam się na Greenpoincie. Wiedziałam tylko, że chcę znowu gdzieś wyjechać. Ona była członkiem Automobil Club. Podpowiedziała, że klub ten może nam przygotować dokładny program całego pobytu, musimy jedynie wiedzieć, gdzie chcemy jechać. Klub wyposażył nas w informatory o hotelach, motelach, restauracjach, w mapy, a koleżankę – w zniżki dla członków klubu. Ruszyłyśmy do Kolorado, Arizony, Yuty i Nowego Meksyku. Doleciał do nas mój syn. Dołożyliśmy od siebie do programu Las Vegas, na deser. To była jedna z moich piękniejszych wypraw po Ameryce. Jednego dnia zeszliśmy w głąb Grand Canionu i wróciliśmy. Spaliśmy na terenie Parku Narodowego.
Raz w roku w Polsce
Jeden wyjazd w roku zwykle Bożena rezerwowała na Polskę. Podczas dwu-lub trzytygodniowych wyjazdów znajdowała czas, by wybrać się gdzieś dodatkowo na tydzień. Czasem z synem lub z siostrą wyprawiała się do Grecji, na Wyspy Kanaryjskie, do Norwegii, Włoch, Maroka, Portugalii, na Kretę, do Chin, na Bałkany czy do Paryża z nastoletnią wnuczką. Nadrabiali wtedy czas spędzony z dala od siebie.
Bożena do każdej podróży przygotowuje się drobiazgowo. Wie dużo o każdym miejscu, do którego chce dotrzeć. Zbiera informatory, dowiaduje się, w co powinna się wyposażyć. Tak jej to weszło w krew, że nawet kiedy jedzie na weekend do miejscowości oddalonej o dwie godziny od Nowego Jorku, to – jakimś cudem – w bagażniku ma wszystko: wodę, wzmacniające batony, coś do przegryzienia, ręczniki, chusteczki, strój plażowy w lecie, okulary do wody i przeciwsłoneczne, adidasy, rolki, zestaw higieniczny. Szczegółowa do bólu i zawsze na wszystko gotowa.
Po powrocie z każdej podróży od razu zasiada do swojego albumu, by opisać i przedstawić na zdjęciach kolejną wyprawę. Można tam znaleźć szczegółowy opis trasy, podpisane zdjęcia, zgromadzone foldery, adresy poznanych osób.
Strona na Facebooku
Kiedyś wklejała standardowe zdjęcia, teraz na Facebooku ma swoją stronę i tam wszystko upamiętnia. Zajmuje jej to czasem dwa, trzy tygodnie w wolne dni. Ale jak ktoś pyta, jest gotowa – wyjmuje albumy lub otwiera komputer.
Kiedy objechała Amerykę Północną, łącznie z Alaską, na którą wybrała się z biurem z Chicago, zapragnęła zjechać w dół, do Ameryki Południowej. Podczas wyprawy na Alaskę poznała Andrzeja Kulkę, wtedy pracownika agencji, zapalonego podróżnika, geologa z wykształcenia, a astrologa z zamiłowania. Swoją następną przygodę rozpoczęła już z biurem Andrzeja Kulki Exotica Travel do Peru. Zwykle organizował on niewielkie grupy, które przemieszczały się małymi busami.
– Andrzej jest pasjonatem – wtrąca Bożena. – Niesamowity człowiek. Wyciąga w nocy ludzi i pokazuje piękne, rozgwieżdżone niebo. Wszędzie biega z aparatem lub kamerą, tak jakby nigdy w tym miejscu wcześniej nie był. A on już tam był i to wszystko widział. Wybiera ciekawe trasy, zmienia je po jakimś czasie, coś dokłada, by było atrakcyjniej. Ludzie do niego chętnie wracają.
Wyprawa do Japonii
Bożena po wyprawie na Alaskę i do Peru zapragnęła wyprawić się z Exotica Travel do Japonii. Nie udało się. Wycieczkę odwołano, ale ona już miała swój plan. I tak chciała się spotkać w Osace z siostrą, jej mężem i znajomymi, którzy mieli dolecieć z Polski. Nie chciała zdać się tylko na ich propozycje. Poleciała tydzień wcześniej, sama do kraju, w którym nie była. Przygotowana, na ile to było możliwe. W Nowym Jorku wykupiła bilety na wszystkie japońskie pociągi na cały tydzień. Zabrała przewodniki, informatory, słowniki.
– Na lotnisku w Osace odebrała mnie znajoma Japonka Hitomi. U niej zostawiłam bagaże, zabrałam co najpotrzebniejsze i ruszyłam w drogę. Panicznie bałam się Tokio. Kiedy wysiadłam na peronie w tym mieście, nic nie było widać, tylko przesuwający się gęsty tłum ludzi. Nie wiedziałam, gdzie mam iść. Zatrzymywani Japończycy mówili tylko po japońsku. W tłumie dostrzegłam blondyna. Był Amerykaninem, wskazał mi kierunek wyjścia i powiedział, że jak tam dotrę, to już wszystko będzie dobrze. Dotarłam nie tylko tam, ale wszędzie, gdzie zaplanowałam. Ze znajomą Japonką Hitomi byłam w Kyoto, gdzie są gejsze i pałac cesarski, potem – już sama – wyruszyłam do Hiroszimy, Tokio, oglądałam osadę szogunów, pojechałam do Yokohamy, Kamakury, Kobe, byłam w teatrze japońskim, smakowałam różne potrawy i wróciłam do Osaki na spotkanie ze znajomymi i rodziną z Polski. Już nigdzie się nie spieszyłam, mogłam tylko cieszyć się ze spotkania, celebrować, bawić się i jeść wyśmienite placki z kapusty i mączki rybnej.
Z Exotica Travel Andrzeja Kulki Bożena odbyła potem jeszcze kilka wypraw: do Meksyku, Brazylii i Argentyny, do Hondurasu i na Galapagos, do Izraela i Jordanii, do Ekwadoru i Chile. Z tej ostatniej wyprawy wróciła pod koniec lutego.
– Każda z tych podróży była ciekawa i inna od następnej – mówi Bożena. – W zimie byłam w Argentynie i Brazylii. Temperatura dochodziła do 40 st. C, a my oglądaliśmy przygotowania do karnawału w Rio de Janeiro, wybrałam się do szkoły tanga, widziałam największe wodospady świata na granicy argentyńsko-brazylijskiej, w Brazylii – olbrzymią i znaną na cały świat postać Chrystusa, opalałam się na plaży w Copacabanie. Kiedy po kilku miesiącach zadzwonił do mnie Andrzej Kulka, że z rodziną wybiera się na sylwestra do Hondurasu, od razu odpowiedziałam, że lecę z nimi. To tam przekroczywszy właściwy wiek, bo jestem seniorką, puściłam się na linach nad dżunglą. Było pięknie, spędziliśmy czas na dwóch wyspach, gdzie drewniane knajpki wchodziły w wodę. Potem zachwycił mnie Ekwador i Galapagos, gdzie pływałam i nurkowałam z morsami, żółwiami, gdzie oglądałam pingwiny, iguany i fregaty z czerwonymi, wydętymi brzuchami. To podczas tego wyjazdu wybrałam się na wulkaniczną górę Cotopaxi – 5 tys. m w górę. Do Chile znowu pojechałam z biurem Andrzeja Kulki. Spotkałam tu wielu znajomych, wcześniejszych uczestników wypraw Exotica Travel. I znowu mam dużo wspomnień, zapamiętanych i zapisanych widoków, mam apetyt na życie i kolejną przygodę.
Ania Szczepańska
Tu wywiad okraszony zdjęciami |