Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
29 kwietnia 2014
W pierwszą rocznicę śmierci Lecha Paszkowskiego
Marysia Thiele rozmawia z Witoldem Łukasiakiem

Dwudziestego czwartego kwietnia minęła pierwsza rocznica śmierci Lecha Krzysztofa Paszkowskiego, pisarza i historyka Polonii australijskiej. Pogrzeb śp. Lecha Paszkowskiego odbył się 30 kwietnia 2013, na cmentarzu Springvale Botanical Cemetery w Melbourne, poprzedzony Mszą św. w Kościele św.Ignacego w Richmond. Z Witoldem Łukasiakiem z Melbourne, bliskim znajomym śp. Lecha Paszkowskiego, publicystą i pisarzem, autorem książki o Tygodniku Polskim oraz wielu artykułów historycznych, w tym kilkudziesięciu o Strzeleckim, rozmawia Marysia Thiele, prezenterka radia radia Polonia PBA, oraz członek zespołu redakcyjnego miesięcznika „Panorama” w Adelaide, Południowa Australia.

Marysia Thiele: Jak długo znał Pan śp. Lecha Paszkowskiego?

Witold Łukasiak: Bliższa znajomość rozpoczęła się około dwadzieścia lat temu. Ale wcześniej, niedługo po przybyciu do Australii, na początku lat osiemdziesiątych poznaliśmy pp. Paszkowskich na zabawie w nieistniejącym już Domu Polskim im. Tadeusza Kościuszki w Melbourne. Przypadkowo znaleźliśmy się przy jednym stoliku. Domyślam się, że pp. Paszkowscy przyszli na zabawę, ze względu na kuzynkę z Polski, która wtedy do nich przyjechała w odwiedziny, gdyż nie przypominam sobie, żeby podczas późniejszej długiej znajomości, Pan Lech chociażby wspomniał o polskiej zabawie. Nie lubił tańczyć. Przy rozstaniu pp. Paszkowscy zaprosili nas na kolację, a właściwie na podwieczorek. Po jednej wizycie i rewizycie, niepodtrzymywana znajomość zanikła na kilkanaście lat. Pan Lech jak zwykle był zajęty poszukiwaniami historycznymi, a ja wtedy niewiele interesowałem się historią Polonii australijskiej, gdyż jako nowoprzybyły zmagałem się z ówczesną teraźniejszością i trudnościami finansowymi...

--Znajomość została odnowiona w połowie lat dziewięćdziesiątych. Myślę, że był to palec Opatrzności Bożej. Jechaliśmy z żoną i córką szosą Princess Highway na wakacje do Lakes Entrance. Kilkaset metrów za miejscowością Traralgon zjechałem na prawą stronę szosy i jakiś czas tak jechałem. Zatrzymałem się na poboczu, a właściwie w płytkim rowie przy obelisku Strzeleckiego. Do dziś nie wiem jak to się stało i dlaczego. Możliwe, że na chwilę przysnąłem, ale dziwne, że ani żona ani córka nie widziały, że jadę „pod prąd”. Przeraziłem się, jak sobie uprzytomniłem co by było gdybym tak dalej jechał, ale zażartowałem „zobaczmy co to za bohater australijski uratował nam życie”...

--Ku naszemu zdumieniu okazało się, że był to pomnik Pawła Edmunda Strzeleckiego. Wiedziałem o zasługach Strzeleckiego dla Australii, wiedziałem, że są tu jego pomniki, nazwy geograficzne, nazwy ulic itp., ale była to ogólna wiedza wyniesiona jeszcze z Polski. Ten pomnik był zaniedbany. Po powrocie do Melbourne, „Tygodnik Polski” zamieścił mój list z apelem do polskich organizacji, żeby zajęły się tym obeliskiem z okazji zbliżającej się 200. rocznicy urodzin polskiego odkrywcy. Żadna polska organizacja nie zainteresowała się, natomiat City Council of Traralgon przysłał list (w języku angielskim) do redaktora, co było zaskoczeniem, że zadbają o pomnik. I rzeczywiście obelisk został odnowiony, ogrodzony, posadzono drzewka. Jest to jeden z siedmiu obelisków wzniesionych w 1927 roku dla upamiętnienia trasy pionierskiej przeprawy Strzeleckiego przez dzisiejsze Gippsland. Po bliższym poznaniu osiagnięć Strzeleckiego zafascynowała mnie jego postać. Nawiązałem współpracę z Lechem Paszkowskim, który kończył pisać dzieło o Strzeleckim, a że mieszkaliśmy „po sąsiedzku”, jak na warunki australijskie, często przychodziłem do p. Lecha, aby skorzystać z Jego wiedzy i doradztwa, których nie szczędził.

MT: Lech Paszkowski w swoich życiowych planach nie miał zamiaru pisać monografii o Strzeleckim. Jednak po ukazaniu się książki Helen Heney „In a Dark Glass. The Story of Paul Edmond Strzelecki”, która szkaluje Polaka, zdecydował się stanąć w jego obronie.

WŁ: Na początku głównymi kierunkami zainteresowań Pana Lecha były historia Polonii australijskiej i dzieje Kampanii Wrześniowej. Na temat Kampanii ostatecznie napisał kilkanaście artykułów, ale już na monografię nie starczyło czasu. Po ukazaniu się w 1961 roku książki Helen Heney, a właściwie paszkwilu na Strzeleckiego, postanowił bronić dobrego imienia Polaka. Heney bezpośrednio nie nazywa Strzeleckiego oszustem, złodziejem, kłamcą, ale – mówiąc językiem myśliwych – wystawia go na strzał przez podanie zniekształconych faktów. Recenzje były liczne, a recenzenci obrzucili wybitnego Polaka niewybrednymi epitetami jak: „beztalencie”, „wyrachowany karierowicz”, „bez skrupułów”, „fałszywy hrabia”, „złodziej”, „nieważny odkrywca”, „podrzędna i bezbarwa postać” itp. uznając autorkę za „bardzo duży uczony kij użyty do bicia bardzo małego historycznego psa”...

-- Lech Paszkowski przez prawie czterdzieści lat zbierał materiały do monografii o Strzeleckim nie tylko w Australii, ale też w Polsce, Angli, Francji, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Ameryce Południowej. Dzieło „Sir Paul Edmund de Strzelecki. Reflections on his life”, można powiedzieć, że jest to dzieło monumentalne o polskim odkrywcy i badaczu, wydał w 1997 roku, z okzji 200. rocznicy urodzin Polaka. Stopniowo negatywne nastawienie wywołane książką Heney zmienia się dzięki publikacjom Lecha Paszkowskiego.

MT: Biogram Lecha Paszkowskiego można znaleźć w słownikach biograficznych i encyklopediach zarówno polskich jak i australijskich. Czy mógłby Pan podać kilka faktów z jego życiorysu?

WŁ: Życie Lecha Paszkowskiego zostało tragicznie powikłane przez wybuch drugiej wojny światowej, zresztą jak życie całego pokolenia międzywojennego. Urodził się 18 lipca 1918 roku w Warszawie, syn Józefa, rzeźbiarza, którego dzieła znajdują się w muzeach polskich i Janiny z Bobińskich, artystki-malarki, która jako pierwsza kobieta w historii warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych ukończyła studia na tej uczelni. Biogramy obojga rodziców znajdują się w „Polskim Słowniku Biograficznym”. Ród Paszkowskich, pochodzących z Wielkopolski osiadł na Litwie w XVI wieku, natomiast ród Bobińskich pochodzi z Mazowsza. Tu ciekawostka o książce, która zaważyła na Jego życiu...

-- Gdy miał dziesięć lat otrzymał na gwiazdkę „Na morzach dalekich” Mariusza Zaruskiego i od tego czasu był „zarażony” morzem i morskimi podróżami. Postanowił zostać marynarzem. Jeszcze będąc w Państwowym Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Warszawie zdał do Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni, co było dużym sukcesem. Po okresie zajęć w szkole kandydaci zaokrętowani zostali na „Darze Pomorza” na próbny rejs. Przez pomyłkę lekarza musiał zejść ze statku, wrócił do Warszawy, zdał maturę w 1938 roku i odbył służbę wojskową.W następnym roku ponownie został wpisany na listę uczniów i miał wrócic do PSM. Niestety, wybuchła wojna. Brał udział w Kampanii Wrześniowej...


Lech Paszkowski w Gdyni

--Nie tylko do Szkoły Morskiej, ale nawet do Polski nie wrócił z niewoli niemieckiej. W latach 1939 – 1945 jako jeniec wojenny pracował w Maklemburgii. Do czasu wyjazdu w 1948 roku z Niemiec uczył języka polskiego, francuskiego, hiszpańskiego i historii w obozach byłych jeńców wojennych, a też pełnił odpowiedzialne funkcje obozowe. Podczas pobytu w obozach nieustannie wracało pytanie, czy wracać? Z Polski dochodziły wieści o aresztowaniach byłych żołnierzy i zsyłce za Ural. Skorzystał z rady matki, aby chwilowo nie wracał i przy wydatnej pomocy znanej zresztą w Melbourne rodziny Tarczyńskich, z pierwszą żoną Hanną przybył do Australii. Ale nie czuł się jak we własnym kraju...

-- W wywiadzie udzielonym Joannie Todisco dwa lata temu dla Radia SBS powiedział, że nigdy nie chciał być emigrantem, że czuje się wygnańcem losu. Powtórnie ożenił się w 1956 roku z Urszulą z domu Trella. Małżeństwo to Bóg pobłogosławił dwojgiem dzieci. Poza pracą zarobkową Pan Lech mnóstwo czasu poświęcał na poszukiwania poloników, zarówno korespondencyjnie, jak i przesiadując w bibliotekach. Odkrył ich wiele, co wykorzystywał w swoich artykułach i książkach.

MT: Nie spełniło się marzenie Pana Lecha. Nie został marynarzem. Mamy za to znakomite monografie: „Polacy w Australii i Oceanii 1790 – 1940”, „Social Background of Sir Paul Strzelecki and Joseph Conrad”, „Poles in Australia and Oceania 1790 – 1840”, „Sir Paul Edmund de Strzelecki. Reflections on his Life” oraz trzytomowy pamiętnik „Na falach życia”, niestety niedokończony oraz setki artykułów.

WŁ: Marzenie o pływaniu na statkach jednak częściowo się spełniało. Pan Lech często przeznaczał urlopy, na żeglugę po morzach jako sternik lub zwykły marynarz. W latach 1953 – 1957 odbył 14 rejsów pod banderą australijską. Ułatwiał to zaprzyjaźniony kapitan żeglugi Bogdan Kołodziej, który dowodził statkami na wodach Tasmanii. O jednym z rejsów napisał reportaż-opowiadanie „Na chłodnym Południu – Notatki z żeglugi”, który ukazał się w „Wiadomościach” w 1958 roku. Wymieniła Pani najważniejsze dzieła Lecha Paszkowskiego.To nie wyczerpuje całego dorobku, gdyż był redaktorem i współautorem książek: „Dr John Lhotsky...”, „Ks. Józef Janus...”, autorem rozpraw o przyrodnikach polskiego pochodzenia dla „The Australian Zoologist”, autorem rozdziałów w kilku antologiach, współpracownikiem słowników biograficznych i encyklopedii, autorem kilkuset artykułów opublikowanych w polskiej prasie polonijnej jak: „Kultura” (Paryż), „Wiadomości” (Londyn), „Lud” (Kurytyba), „Wiadomości Polskie” (Sydney), „Głos Polski” (Melbourne), „Echo” (Perth). Współpracował z „Tygodnikiem Katolickim” i „Tygodnikiem Polskim” od 1953 roku, z przerwami. Pamiętnik o którym Pani wspomina doprowadził do 1958 roku. Są to nie tylko wspomnienia osobiste, ale także obraz tamtych czasów. Dorobek literacki i historyczno–biograficzny postawił śp. Lecha Paszkowskiego w czołówce pisarzy Polonii świata.




MT: Jak w skrócie oceniłby Pan dorobek Lecha Paszkowskiego?

WŁ: Lech Paszkowski zrobił tak dużo dla zachowania tożsamości Polonii australijskiej, że w skrócie trudno to opisać. Dzięki Lechowi Paszkowskiemu zaistniała historia Polaków w Australii. Jego monografia o Strzeleckim broni skutecznie polskiego badacza. Jego obrona wartości polskich, jako znawcy historii Polonii australijskiej, nie ma sobie równej. Jego wiedza historyczna, nadzwyczjna pamięć i umysł, które zachował do śmierci, służyły zawsze sprawie polskiej. Polonia australijska poniosła ogromną stratę, gdy zmarł jej wybitny przedstawiciel.

MT: W plebiscycie miesięcznika „Polish Kurier”(Perth) z 2000 roku Lech Paszkowski (ex aequo z prof. Jerzym Zubrzyckim) został wybrany przez czytelników jako najwybitniejszy Polak XX wieku w Australii. Podobno Pan był pomysłodawcą tego plebiscytu?

WŁ: Kończył się wiek dwudziesty i na czasie było podsumowywanie ubiegłych stu lat. Zaproponowałem redakcji „Kuriera”, żeby zorganizowała plebiscyt na najbardziej zasłużoną osobę dla Polonii australijskiej w dwudziestym stuleciu. Dla mnie było oczywiste, że powinien to być Lech Paszkowski.

MT: Dzwoniłam do p. Lecha kilka dni przed Jego śmiercią, rozmawialiśmy o właśnie wydanej trzeciej części pamiętników „Na falach życia”, zatytułowanej „Brzegi mórz dalekich”. Pan Paszkowski cieszył się doskonałą pamięcią, w tym szczegółów i dat zamieszczonych w Jego pamiętnikach. Czuł się nieźle jak na swoje 94 lata. Wiadomość o Jego odejściu była dla mnie szokiem.


WŁ: Dla mnie też. Byłem u Niego dwa dni wcześniej, jak zwykle w sprawie związanej ze Strzeleckim, to był poniedziałek. Miałem ponownie przyjść w weekend. W czwartek rano zadzwoniła córka, że p. Lech zmarł poprzedniego dnia, wysiadając z samochodu przed domem, kiedy go przywiozła od dentysty. Msza św. za duszę śp. Lecha Paszkowskiego została odprawiona 30 kwietnia w Kościele św. Ignacego w Richmond. Pochowany został na Springvale Botanical Cemetery w Melbourne, w grobie rodzinnym, gdzie wcześniej spoczęła Jego żona. Ktoś zauważył, że odszedł niezauważony, gdyż nie było tłumów na pogrzebie. Lech Paszkowski był człowiekiem skromnym, nie lubił szumu wokół siebie. Nie przyjmował odznaczeń i orderów, a nawet odmówił przyjęcia Krzyża za Kampanię Wrześniową...

-- Lech Paszkowski na zakończenie trzeciego tomu pamiętników pisze: „Ogólnie mówiąc to co robiłem na polskiej niwie uważałem za swój obowiązek. Uważałem, że Polska mnie wychowała i wykształciła oraz uformowała moją osobowość. Prosta uczciwość nakazywała, by czymś jej za to odpłacić. Nie mogąc pracować w kraju i dla kraju, robiłem to co mogłem na obczyźnie, by polskiej kulturze przysłużyć się bez oczekiwań na jakiekolwiek nagrody.” Znany jest dobrze Polonii nie tylko australijskiej. Wszedł na stałe do historii. Wraz z Jego odejściem zamknął się ważny okres historii naszej Polonii.

Z Witoldem Łukasiakiem rozmawiała Marysia Thiele