W okienku telewizorów ujrzeliśmy scenkę z teatru dla wyższych sfer ( być może przedstawi ją też w swoim teatrzyku sarkastyczna Małgorzata Todd ), a wystąpiły w niej postacie z najwyższych świeczników III RP: prezydent Komorowski i marszałek Sejmu czy jak mówią maluchy – „marszałka opałka”, waćpani Kopacz. A, wdzięcząc się nader politycznie , rzekła skromnie: „Udało mi się przekonać pana prezydenta do mojej osoby...” ( rzecz jasna chodzi o jej premierostwo po upiornym Donaldzie, który poszedł w pany na dworze Frau Merkel ) . A na to prezydent ( jak pisać: prezydęt czy prezydent ?) zagawędził z wyszukaną grzecznością: „ To nie było takie trudne...”! Obrazek ten sielski jest dowodem manier godnych pałacu, jakże odmiennych od tyrad jegomościa od mirabelek i szczawiu. Nareszcie mamy elity sposobne baraszkować na salonach ? No i mamy dobrze wyłuskaną szpicę Belwederu pod postacią pani marszałek w premiera przeobrażoną, nieprzypadkowa to nominacja.
Od razu bowiem rzuca się w oczy misterna konstrukcja, która najwyższe urzędy w III RP dobiera sobie ze smoleńskiej kliki. Ewa Kopacz zasłynęła z kłamstw o sekcji ofiar Tupolewa i poszukiwań szczątków na terenie upadku samolotu. Bronisław Komorowski został największym beneficjentem „katastrofy”, a Tusk (wraz z Arabskim) był rozgrywającym przygotowań do feralnego lotu. W tym amoralnym trójkącie – dziś rozpiętym między Warszawą a Brukselą ( z może i Berlinem ) trwa opór przeciwko ustaleniom dokonanym przez zespół Macierewicza, a dotyczącym zamachu na samolot z Prezydentem. Wśród towarzyszy pancernej brzozy pewną rolę odgrywał jeszcze Lasek, lecz jego tezę zbiły fakty.
I to jest głównym powodem ostatniej nominacji Komorowskiego – układ post-smoleński będzie do końca walczył o to, by ustalenia niezależnych ekspertów nie zdobyły sobie prawa obywatelstwa w oficjalnych mediach. A zatem będzie zwalczał prawdę o „katastrofie”, a swoją władzę opierał na smoleńskim kłamstwie tak jak kiedyś reżim PRL-u pielęgnował kłamstwo katyńskie. I dlatego rząd oraz Belweder muszą podlegać osobom sprawdzonym i gwarantującym kontynuację owego kłamstwa.
Oczywiście można i pożartować – jak to zrobił Janusz Szewczak – suponując, że pani Kopacz została premierem, bo nie chodziła do przyjaznej restauracji, gdzie działały ukryte mikrofony i nie dała się podsłuchać. A zatem ma czyste konto ? To raczej wątpliwe, bo jako minister zdrowia w latach 2007 -2011 ( jaka długa kadencja!) tak załatwiła polski system zdrowia i szpitale, że dzisiaj na operację kolana czeka się do siedemnastu lat! To tylko jedna z anomali polskiej rzeczywistości, gdy minister Arłukowicz wieńczył destrukcyjne dzieło swej poprzedniczki.
O innych anomaliach mówi znana nam już rewelacyjna książka Szewczaka – „Polska – kraj absurdów”. Natomiast chodzącą anomalią ( no, czasem grał w piłkę!) był właśnie Tusk, oddelegowany do UE na zasadzie nagrody za wierność. Był nie tylko najgorszym premierem III RP, ale przede wszystkim uczynnym faktotum obcych potencji, służącym do zamiatania Polski. Wymieciono, co się dało, a w tym dwa miliony emigrantów. Jeśli coś zostało, wykopie to jego następczyni, zaprawiona w przemycaniu kłamstw.
Zmiana na zwrotnicy rządu zbiegła się prawie z 75-tą rocznicą IV rozbioru Polski czyli z datą 17 września 1939, dniem sowieckiego najazdu na Polskę. Było to preludium do oderwania naszych kresów, do makabrycznych masowych zbrodni i deportacji, przy których bledną bałkańskie czystki. Nie doszłoby może do utraty ziem wschodnich, gdyby nie idiotyczna pobłażliwość dwóch Anglosasów w Teheranie i Jałcie, nadskakujących Rosjanom. Ci dwaj starcy w miłosnym uścisku ze Stalinem poczęli sowieckie imperium, które szybko stało się wrogiem wolnego świata, a obecna Rosja kontynuuje ten kurs pod wodzą Putina. I jeżeli planeta zgorzeje w atomowych fajerwerkach będzie to wyłącznie wina Roosevelta i Churchilla, wina ich politycznej ślepoty. Ten ostatni w dodatku złamał pakt podpisany z Polską przedwojenną, zdrada sojusznika hańbi Albion.
Kilka dni temu na portalu salon24 bloger „braciamokwe” zaatakował blogerów z emigracji ( starego wiarusa, rolexa et consortes ) odmawiając im prawa do komentowania sytuacji w Polsce, bo nie żyją w dorzeczu Wisły a wyjechali „dla pełnej michy”! ( a ilu wysłano z paszportem w jedną stronę!) Bloger wręcz pieni się: „Jakim prawem oceniacie nasze daremne usiłowania, skoro sami w nich nie uczestniczycie?” – choć prawa do ocen nie odbiera nam oddalenie, a dzięki technologiom Polskę widzimy jak pod mikroskopem. Absurd do kwadratu, zakaz pisania o Polsce na obczyźnie trąci gomułkowską tępotą. I wyjeżdżaliśmy dla wolności, bo w PRL-u szalało ZOMO, a paszporty nie były własnością obywateli jak w krajach Zachodu. Za „pełną michą” nie trzeba było wyjeżdżać, bo wiejskie gospodynie krążyły po miastach, pukając do drzwi i oferując wędliny i kiełbasy! Bloger zapomniał ?
Braciamokwe ma żal, że analizujemy „naszą krajową niemożność”, biada, że brakuje im naszych głów – ale jak ktoś wracał z kiesą pomysłów, był niszczony jak np. Zbigniew Rybczyński i w końcu wrócił do USA. Ale, ale...Nie po to wyjeżdżaliśmy z PRL-u, by wracać do PRL-bis! Bloger zapewnia nas, że już nie grozi nikomu „kula na Mokotowie”, zapomniał jednak o seryjnym samobójcy! A nasz powrót nie jest konieczny dla zmian, bo w Kraju jest wielu światłych ludzi, tyle że są spychani na margines przez układ post-komuny. I przez bierność wyborców.
Tu dochodzimy do ważnej sprawy: nie trzeba robić „rewolucji” z pomocą wracających emigrantów ( układ by ich też zmarginalizował ), lecz wystarczy obudzić wyborców, zmobilizować ich do głosowania! Co warta jest wasza polskość, jeśli w wyborach głosuje zaledwie połowa uprawnionych ? Do urn kroczy zwykle zwarty elektorat „peerelczyków”, a Polacy siedzą w domach bojkotując własne szanse! Tu pojawia się istotna analiza prof. R.Legutki o naszym rozbiciu na dwa niejako narody : Polaków i „peerelczyków”. Ci ostatni są wspaniale zorganizowani ( ba, dawne służby!), gdy Polacy smęcą i oddają pole bez wyborczej walki. Przy takiej postawie żyją pod okupacją peerelczyków!
W Australii jest mądry przymus głosowania, bo dopiero stuprocentowa frekwencja gwarantuje obiektywny wynik. Braciamokwe ma więc misję : budzić polskich wyborców, a nie zachęcać nas do powrotu. Nie znaczy to, że popieram wyjazdy z Kraju, przeciwnie. Ostatnia emigracja „tuskowa” jest nieszczęściem dla Polski, tworzy też pustostany, w które wchodzą cudzoziemcy.
Tekst braciamokwe wywołał już szeroką dyskusję. Nikt jednak nie dostrzegł, że blogerzy z emigracji krytykują układ post-komuny, a nie daremne próby Polaków w celu usunięcia peerelowskiego gruzu. Jeden z głosów widzi w emigracyjnym spojrzeniu jakieś „politowanie nad wysiłkami w kraju” – to niezbyt precyzyjna ocena. Sądzę, że wskazujemy wprost przyczyny choroby III RP, aby właśnie Polacy nie tracili czasu na zbędne dywagacje i szybciej wybrali metody działań, bo czas ucieka. A układ post-komuny trwa i blokuje Polskę w budowaniu demokracji, której NIE MA. I nie ma też praworządności.
Układ tępi też ludzi sumienia, za to ceni aferzystów, bo ten układ jest przecież rdzeniem korupcji. Próbuje też zamrozić prawdę o Smoleńsku. Bez radykalnych rozwiązań nie będzie w Polsce dobrze, nie wprowadzimy demokracji. Doczekalismy się tylko pluralizmu w mediach, ale i tak z przewagą TVN, traktującą Polskę jak własny folwark. Braciamokwe rzuca też pogróżkę blogerom z emigracji: „Wasza bezpieczna przystań może w końcu okazać się iluzją!” – czyżby zapowiadał eksport „seryjnego samobójcy”? Wszystko możliwe, gabinet osobliwości waćpani Kopacz – szpicy Belwederu - rząd wystrugany z pancernej brzozy może w małpim uniesieniu chwycić się brzytwy! Ale czy „budowanie” Polski na anomaliach, absurdach i na bezprawiu ma trwać wiecznie ?
Marek Baterowicz
|