BEZIMIENNY. Podłączył się pod bieg ludzkich losów, nie wiedząc do końca, czy to ma jakiś sens? Słyszał głos gdzieś w głowie: - Jesteś mi potrzebny tu i teraz. - Ale czy to właśnie miejsce wybrałeś dla mnie? - Zastanawiał się jeszcze, gdy spoglądał w obojętne twarze przechodzących obok ludzi. Mógłby być przecież prawnikiem, bronić słusznej sprawy, lub lekarzem, ratować ludzkie życie. Tyle można by dobrego zrobić w innych okolicznościach.
- Jesteś mi potrzebny takim, jakim cię stworzyłem - słyszał w odpowiedzi - tu, gdzie cię postawiłem. - Kapłani - pomyślał jeszcze ciepło - ci mogą tak wiele dobra zdziałać w swoim życiu. - Jesteś mi drogi, jak każdy człowiek, który wypełnia moją wolę - dotarło do niego, gdy po raz kolejny wyciągał rękę, by podać anonimowej postaci ulotkę nawołującą do rekolekcji.
Ludzie przechodzili obok niego zaprzątnięci swoimi sprawami. Żaden nawet nie spojrzał mu w oczy. Śpieszyli się na Eucharystię. Dla nich pozostawał tylko wyciągniętą dłonią opatrzoną w skrawek papieru. Dłonią zagubioną w półmroku przedsionka potężnej katedry.
POPRAWIĆ ŚWIĘTOŚĆ.Bazar przywitał go terkotliwym gwarem i wielokolorowym ruchem. Próbował się przebić przez rozkrzyczane przekupy, które chciały mu wcisnąć jakiś świeżo lutowany garnek, kalesony po okazyjnej cenie lub niewiele używany zegarek zdobyty na zachodnich rubieżach.
Miasto podnosiło sponiewierane ciało z wojennej zawieruchy. Ludziom trudno się dziwić. Każdy chce żyć. On też ze swoim teologicznym wykształceniem musiał długo szukać, aż szczęśliwie przygarnęli go ojcowie z chrześcijańskiej szkoły. Szedł właśnie, bo ktoś przyniósł do szkoły wieści, że na bazarze można kupić przedwojenne katechizmy. I wtedy spojrzała na niego Matka Boska z obrazu. Dziwny to był malunek. Inny, niż dotąd widywał. A przecież jako teolog wiedział ich naprawdę wiele.
- Skąd ja znam ten obraz? - Zastanawiał się, podchodząc powoli do stoiska obwieszonego dewocjonaliami. Maryja patrzyła łagodnie, cierpliwie. Jakby nie miała pretensji, że wczoraj nakrzyczał na uczniów. Jezus taki śliczny. Gładka twarz, delikatne włoski, wyraziste, ciepłe oczy Boskiego potomka.
- Podoba się panu? - Usłyszał nagle pytanie, które wyrwało go z odrętwienia. - Tak - już pożałował odpowiedzi, handlarz na pewno podbije cenę. - Poprawi pan świętość - sprzedawca wskazał palcem na aureolę wokół głowy Maryi - i będzie jak nowy.
Zapatrzony w obraz mężczyzna uśmiechnął się na te słowa.
- Najpierw muszę poprawić u siebie - odpowiedział, a widząc, że handlarz nic nie rozumie, dodał szybko - ile pan chce za ten obraz?
DOBRY CZŁOWIEK. Do miasta zbliżał się kolorowy wóz ciągnięty przez osiołka. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dookoła wozu latała chmara przeróżnych ptaków. Gawrony siedziały gęsto na dachu wozu, skowronki odpoczywały na grzbiecie osiołka, a w obrębie ronda kapelusza woźnicy gniazdo urządziła sobie para wróbli.
Strażnicy miejscy przy bramie zdziwili się nieco, ale wobec podanego powodu odwiedzin miasta – naprawa krzyży, nie znaleźli przeciwwskazań by wpuścić wóz do środka. Woźnica skierował swój zaprzęg do rynku, gdzie od razu stał się atrakcją licznie zgromadzonej dzieciarni. Za latoroślami zaczęli się schodzić zaciekawieni rodzice, obserwując wesołą zabawę swoich dzieci.
- To przedziwne, że te ptaki się pana nie boją – wyrażali swe zdziwienie, gdy widzieli cieślę dosłownie oblepionego przez śpiewających lotników. - Bo ja jestem dobry – odpowiedział z prostotą mężczyzna i zaczął naprawiać nadwerężony przez czas krzyż przy miejskiej fontannie. Pomagały mu przy tym słowiki, pięknie podśpiewując w ptasim kwartecie. - My też jesteśmy dobrzy – deklarowali zgromadzeni mieszczanie, a na dowód próbowali pogłaskać któregoś z ptasich pomocników. Skrzydlate stworzenia wzbijały się jednak w powietrze, po czym przysiadały na ramionach cieśli. A ten uśmiechał się tylko tajemniczo i naprawiał krzyż dalej. Oburzeni ludzie zaczęli opuszczać rynek, odciągając protestujące płaczem dzieci.
- On jest dobry, a my co? Gorsi?! Myślałby kto!- na odchodnym rzucali pełne odurzenia uwagi. O nietypowym zdarzeniu szybko dowiedział się Wielki Łowczy Królewski, polujący w lasach obok miasta. Przybył on niezwłocznie na rynek miejski by obejrzeć dziwne zjawisko. Na pytanie o powód ptasiej przyjaźni, otrzymał od cieśli tą samą odpowiedź: - Bo ja jestem dobry.
Łowczy podkręcił wąsa, potem naradził się z władzami miasta i nakazał, aby zaprzęg tego samego dnia opuścił miejskie mury.
- Nie ma u nas nic do naprawiania – tłumaczył z surową miną.
Cieśla dokończył właśnie naprawę krzyża, uklęknął przy nim a jego napowietrzni przyjaciele obsiedli drewniane ramiona. Potem podziękował wszystkim i udał się na poszukiwanie miasta, gdzie będzie można coś naprawić, coś uratować.
Foto Puls Polonii |
Od Redakcji. Andrzej Chodacki, lekarz wojskowy, pisarz religijny - tak w największym skrócie można przedstawić kardiologa z Parczewa, który również śpiewa, gra na gitarze i harmonijce ustnej, również działa jako konferansjer. Robi też znakomite, artystyczne fotografie. W swoich wierszach i opowiadaniach pokazuje nam, że w naszym życiu działa wyższa siła - że odnosząc się do wartości, nadajemy sens egzystencji. Pisarstwo Chodakowskiego budzi patriotyzm, przypomina polską historię, pokazuje dylematy bohaterów, stających wobec wyborów moralnych. W typowo lekarskich tekstach, gdzie autor realistycznie opisuje rzeczywistość szpitalną, udaje mu się uchwycić słowem nieuchwytną granicę między życiem a śmiercią. Odkrywa dylematy medyków, czujących swoją bezsilność wobec cierpienia. Pokazuje, że lekarstwem skuteczniejszym od tabletek i zastrzyków jest miłość, którą zwłaszcza lekarz, ale też najbliżsi mogą ofiarować potrzebującym.
Na zdjęciu dr Chodacki z rodziną i z szablą, którą otrzymał od swego dowódcy jako nagrodę za słuzbę jako lekarz wojskowy |
Opowieść o bohaterze wyklętym
Koncert piosenek poetyckich prowadzony przez dr Chodackiego
Fotogaleria dr Chodackiego
|