Od tamtego czasu minęło już trzydzieści lat. Wtedy to, dokładnie 20-go października 1984 roku stojąc w niezliczonym tłumie na placu przed kościołem św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu, czekałam wraz z innymi na jakąkolwiek wiadomość o losach uprowadzonego księdza Jerzego Popieluszki. Był chłodny, jesienny wieczór. Wcześniej, wracając z pracy do mojego żoliborskiego mieszkania, zobaczyłam z okna autobusu 157, rosnący szybko tłum, który w tamtych czasach nie wróżył niczego dobrego. Ludzie szli dosłownie ze wszystkich stron, a z środków komunikacji miejskiej wylewali się całymi rodzinami, niespokojnie rozglądając się wokoło. Gromadzili się w pobliżu kościoła, zajmując już właściwie wszystkie pobliskie ulice. Oczywiście postanowiłam dołączyć do tłumu, bo choć sam kościół gromadził zawsze tysiące wiernych, tym razem i o tej porze oznaczało to coś bardzo ważnego.
Przeciskając się między stłoczonymi do granic możliwości ludźmi, doszłam aż do bocznej ściany kościoła. Z doświadczenia okresu stanu wojennego, który niedawno zakończono, z dziesiątków manifestacji, w których brałam wtedy udział, wiedziałam, że należy zawsze mieć możliwość odwrotu, szanse ucieczki z tłumu przed nacierającym ZOMO, czy nagle łapiącymi nas cywilami, UB-ekami w cywilnych ubraniach. Rozglądałam się uważnie oceniając sytuację. Tak jednak było tylko na początku, bo po chwili, kiedy usłyszałam płynący z przykościelnych głośników i potem wielokrotnie powtarzany komunikat o zaginięciu księdza Jerzego Popiełuszko, przestałam się bać łapanki. Wszystko zaczęło być mniej ważne od strasznego przeczucia, że naszemu księdzu Jerzemu dzieje się coś złego. Pomyślałam, zapewne jak znaczna większość zgromadzonych przed kościołem osób, że księdza aresztowali. Większość, bo w tłumie tym, jak zawsze podczas comiesięcznych Mszy św. w intencji Ojczyzny, było mnóstwo mocno podejrzanych osobników.
Trudno opisać nastrój jaki panował tego wieczoru przed kościołem św. Stanisława Kostki. Ludzie albo milczeli albo modlili się głośno, milknąc znów podczas odczytywania kolejnego komunikatu o tym, że los księdza Jerzego jest nadal nieznany. Smutek i przerażenie - to zapamiętałam z tamtych godzin, kiedy wraz z tłumem czekałam do północy na jakąś wiadomość. Klęcząc na przykościelnym placu na betonie, który mocno wbijał się w kolana, wraz z innymi prosiłam o to, aby naszemu Księdzu nic się złego nie stało, aby okrutna władza zaprzestała szykanowania Go, wyśmiewania, śledzenia i oskarżania, aby mógł zdrowy wrócić do nas, do swojej parafii i swoich wiernych z Huty Warszawa, z "Solidarności", z Żoliborza i z całej Polski. Bo potrzebowaliśmy Go wówczas, jak powietrza.
Od 1982 roku, kiedy ksiądz Jerzy Popiełuszko przejął prowadzenie Mszy św. za Ojczyznę, każda ostatnia niedziela miesiąca była dla nas, działaczy podziemnej "Solidarności" szczególnym świętem. W mrocznych dniach stanu wojennego jedynie tam, w żoliborskim kościele, mogliśmy znaleźć pocieszenie, spokój i nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone, że kiedyś wrócą z więzień i internowania nasi najbliżsi, że znikną z placów zabaw czołgi, że ani my, ani nasi koledzy nie stracą jutro pracy i środków utrzymania.
Zawsze na zakończenie Mszy.św ksiądz Jerzy intonował pieśń, na którą wszyscy czekaliśmy - "Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana, ach jak wielka dziś Twoja rana, jakże długo cierpienie Twe trwa". Wzywał zawsze do spokojnego rozejścia się. Wcześniej, aktorzy polskich scen związani z Kościołem czytali lekcje Liturgii Słowa, a potem deklamowali patriotyczne wiersze Juliusza Słowackiego, Zygmunta Krasińskiego, Marii Konopnickiej. Stali wśród nas robotnicy z pobliskiej Huty Warszawa, którzy opiekowali się księdzem Jerzym, praktycznie pilnowali go, stali profesorowie uniwersytetu, rolnicy z całej Polski. Śpiewaliśmy wznosząc palce ułożone w "V", znak zwycięstwa, choć każdy z nas wiedział, że nie osiągniemy go szybko, a często w chwilach zwątpienia myślał, że już gorzej być nie może, i nie osiągniemy go nigdy.
Fot. Monika Wiench |
Wracała jednak znów w nas siła, kiedy nasz ksiądz Jerzy przywoływał słowa "Litanii Solidarności" ułożone w jednym z obozów dla internowanych: "Matko w Solidarności mających nadzieję, Matko oszukanych, zdradzonych, w nocy pojmanych, uwięzionych, osieroconych, pozbawionych pracy, studentów i robotników, odważnych uczonych i pisarzy, Matko Polski cierpiącej, Matko Polski walczącej, Matko Polski niepodległej - módl się za nami".
30 października 1984 roku władze państwowe podały oficjalny komunikat, że ciało księdza Jerzego Popiełuszki odnaleziono w Zalewie Wiślanym.
Monika Wiench
Ostatnie kazanie ks. Jerzego Popiełuszki wygłoszone podczas Mszy św. za Ojczyznę w dniu 31 października 1982 roku
Też link do ostatniego kazania
|