Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
26 grudnia 2014
Przez Hobart na Morze Rossa
Ernestyna Skurjat-Kozek

W listopadzie br. dostałam emaila od dziennikarza 1 Programu Polskiego Radia, który przygotowywał się właśnie do wielkiej wyprawy na południową półkulę mając w planach reportaż z regat Sydney-Hobart. Pisał, że w regatach weźmie udział polski jacht Selma Expeditions, którego patronem medialnym jest właśnie Polskie Radio. O "Selmie" słyszałam już wcześniej od naszego przyjaciela Saszy, który właśnie zatrzymał się u nas na kilka dni wracając z "kawałka" rejsu "Selmą" po Polinezji; zasypywał nas opowieściami o muzeum i grobie słynnego malarza Paula Gauguin'a. Dowiedzieliśmy się, że w kwietniu tego roku Selma opłynęła Przylądek Horn. Załoga jachtu jest w drodze na Antarktydę - chce pobić rekord świata w rejsie najdalej na południe. Jednym z etapów wielkiej podróży są właśnie regaty Sydney-Hobart, które rozpoczęły się właśnie dzisiaj. Prócz "Selmy" wystartował jeszcze inny polski jacht Katharsis 2, który też płynie na Morze Rossa.

"Chcemy popłynąć na Morze Rossa tak daleko na Południe Ziemi - jak jeszcze żaden jacht żaglowy nie dotarł – do Zatoki Wielorybów. Tam gdzie zaczynała się historia Shackletona, Scotta, skąd Amundsen startował do podboju Bieguna Południowego. Na najzimniejsze morze świata. Do tej pory zaledwie kilka jachtów żaglowych dotarło do Morza Rossa, ale żadnemu nie udało się dopłynąć do jego krańców."

Strona internetowa "Selmy"

www.selmaantarktyda.com/

Katharsis 2 na regatach

Selma na regatach


"Selma" dzisiaj w chwilę po starcie w regatach Sydney-Hobart. Widok z North Head. Foto Puls Polonii


Po środku na 1 planie Katharsis II, a za nim (po lewej) Selma z czerwonym kadłubem - obydwa z białymi masztami. Fot Puls Polonii

Fragmenty relacji z wielkiego rejsu "Selmy". Kolejnym miejscem na trasie była wieś, gdzie mieliśmy oglądać regionalne tańce. Po przybyciu do wioski okazało się, że tancerzy nie ma, bo rozgrywają właśnie mecz futbolowy, ale żeby nam się nie nudziło, to pozwolono nam się wykąpać w rzece, do której normalnie turyści nie mają dostępu. Nad rzeką było parę dzieciaków więc urządziliśmy sobie zawody w nurkowaniu. Tancerze wreszcie się pojawili, ubrani w stroje z trawy i z pomalowanymi twarzami. Po około 20 minutach tańców i dodatkowych pokazach m.in. jak rozpalać ogień bez zapałek, poczęstowano nas również ziemniakami z wiórkami kokosa. Jedzenie! Ależ byliśmy szczęśliwi! Serdecznie podziękowaliśmy i udaliśmy się do wioski ludożerców. Za niewielką opłatą zostaliśmy wciągnięci w zasadzkę, podźgani dzidami, powyskakiwali na nas makabrycznie poprzebierani kanibale, a następnie nas wyśmiali i już na samym końcu zrobili dla nas krótką prezentację, jak tradycyjnie przyprawiało się człowieka (chyba, tak przynajmniej mi się wydaje).

Ostatnią atrakcją tego dnia było wdrapanie się na czynny wulkan i podziwianie wybuchów lawy i wdychanie siarki o zachodzie słońca. Wrażenie było! Wulkan strzelał, pluł i wypuszczał dymne opary a myśmy kaszleli, dusili się i robili ogromną ilość zdjęć.


Polinezyjski etap rejsu. Dwaj panowie z dużą rybą. Fot. A.G.


Uczta na pokładzie Selmy. Fot. A.G.


Grób Gauguin'a. Fot. A.G.

Trzeci dzień pobytu na Tanie rozpoczęliśmy od nurkowania i plażowania, a wieczorem zostaliśmy zaproszeni do wioski nad czarną plażą na kavę (tę kavę przez V). I tu właśnie doszło do wspomnianego AFRONTU. Oczywiście wiedziałam, że kobietom nie wolno brać udziału w ceremoni picia kavy, ba! Nie wolno nam nawet patrzeć w kierunku miejsca, gdzie o zachodzie mężczyźni poją się kavą. Ale nie sądziłam, że NAPRAWDĘ tak jest i mnie taką miłą, sympatyczną białą turystkę wywalą z nakamal. I tak to było, chłopaki poszli z lokalnymi chłopakami, a my z Krysią i Anią zostałyśmy we wsi. Dziewczyny porozchodziły się z aparatami, a ja obrażona do żywego przycupnęłam na matce rozłożonej na środku wioski. Na szczęście po chwili pojawiła się Sara – około dwudziestoletnia dziewczyna, mówiąca po angielsku – a wraz z nią grupka dzieciaków. Dzieciaki były mną wyraźnie zainteresowane, ale też i zawstydzone, Sara chętnie przejęła na siebie rolę tłumaczki i po chwili już miałam odświeżony repertuar gier i zabaw harcerski i ruszyłam z „W leśniczówce za lasem...”, Paweł, Paweł...” itp, zabawy i śmiechu było sporo.

Chyba bawiłam się lepiej niż chłopaki ze swoją kavą, bo jak później opowiadali - cała ceremonia odbywa się w ciszy i nastroju powagi. Korzenie kavy kupuje się na targu i każdego wieczora za zakup odpowiedzialni są kolejni mężczyźni ze wsi. Takie korzenie się gryzie i żuje, a następnie wypluwa na wielki liść. Kupkę takich wyharczanych wypluwek wkłada się do szmaty. Szmatę trzyma dwóch mężczyzn siedzących w kucki, trzeci z bidonu po oleju silnikowym wlewa do szmaty wodę i miesza ją patyczkiem. Ze szmaty zaczyna ściekać do łupiny po orzechu kokosowym już właściwa kava, którą się podaję kolejnym mężczyznom. Kavę należy przyjąć, oddalić się od grupy, stanąć do niej plecami i sobie samemu napój wypić, a następnie należy głośno harczeć i spluwać na ziemię. Z relacji chłopaków wynika, że Tomek bardzo pięknie pił, spluwał i harczał aż zdobył sobie podziw i poważanie gospodarzy. Zdobył dla mnie również pół butelki kavy na wynos, ale byłam tak dotknięta i obrażona, że picia odmówiłam, bo taka kava z butelki się nie liczy.

www.selmaexpeditions.com